» Recenzje » Ludzie z bagien - Edward Lee

Ludzie z bagien - Edward Lee


wersja do druku

Witajcie w Crick City!

Redakcja: Alicja 'cichutko' Laskowska

Ludzie z bagien - Edward Lee
Uwaga! Poniższa recenzja zawiera treści dla wielu osób niesmaczne, szokujące, a nawet obrazoburcze. Jeśli więc nie jesteś zwolennikiem horroru ekstremalnego, epatującego perwersyjnym seksem, makabrą i porażającym okrucieństwem, z których słynie Edward Lee, czytasz na własną odpowiedzialność!

________________________


Chyba każdy, kto porusza się w świecie horroru, kojarzy to nazwisko, a także towarzyszące mu określenia takie jak "ekstremalny", "skandalizujący", "łamiący wszelkie tabu". Rzadko jednak ktoś wspomina o stężonej dawce przewrotnego humoru, a bez niego Ludzi z bagien chyba nie dałoby się z przyjemnością czytać.

Pomimo tego powieść zaczyna się poważnie, wręcz realistycznie. Phil Straker jest ortodoksyjnym gliniarzem, nienawidzącym z całego serca narkotyków, a szczególnie PCP. Prowadzony przez niego nalot na wytwórnię tego specyfiku kończy się tragicznie: ginie obecny na miejscu nieletni chłopak. Phil zostaje wrobiony przez zazdrosnego rywala i obciążony odpowiedzialnością. Traci pracę i przyjmuje upokarzającą posadę nocnego stróża w fabryce tekstyliów. Tam kontaktuje się z nim Mullins, znajomy szef policji z Crick City, rodzinnej miejscowości Phila, i proponuje stanowisko. Niestety, oznacza to powrót na stare śmieci i konieczność zmierzenia się ze wspomnieniami o bolesnym rozstaniu z pierwszą dziewczyną, a także o mieszkającej w pobliżu miasteczka społeczności odrażająco zdeformowanych Bagnowych, od pokoleń uprawiających chów wsobny. Przede wszystkim jednak będzie musiał się skonfrontować z powracającym koszmarem tajemniczej Chaty, gdzie jako dziecko przeżył niewyobrażalną przygodę, o której od lat próbował zapomnieć…

Czego nie ma w tej książce! Jest tu kanibalizm, nekrofilia, gwałty (hetero- i homoseksualne), prostytucja, kazirodztwo, mutacje, narkomania, mocno ordynarne dialogi i strach pomyśleć, co jeszcze. Dużo wpleciono też akcentów hard rockowych i heavy metalowych, co pozwala przypuszczać, że autor jest fanem takiej muzyki, bo sama powieść jest ostra jak tego typu dźwięki. Edward Lee z całych sił starał się umieścić w tej historii wszystko, co tylko może być dla kogoś przegięciem, jakby chciał mieć pewność, że wywoła obrazę u przedstawicieli większości grup społecznych. Będąc czytelnikiem nieco już zblazowanym, osobiście nie odczułem zbytniego zgorszenia. Miałem za to sporo dobrej zabawy, okazało się bowiem, że autor jest chyba nawet lepszy w kreowaniu komizmu niż grozy.

Nie jest to wcale wadą Ludzi z bagien – bez komediowego sosu, w postaci czarnego, często makabrycznego humoru, ta opowieść mogłaby się okazać gruzłem niemożliwym do przełknięcia. Na przykład opisy deformacji u wsobnego pomiotu są poważnie przesadzone i raczej nieweryfikowalne medycznie (choć przyznaję, że specjalistą w tej dziedzinie nie jestem): zwisające tuż nad podłogą, nienaturalnie długie ręce bez kości, czy trzecia ręka pod pachą… Albo to ja mam skrzywione poczucie humoru, albo to naprawdę miało być zabawne. Śmieszą też zachowania postaci – jak na tę powieść – "normalnych". Oto szeryf Mullins zdybany na oglądaniu świerszczyka na służbie mówi: "Nie widzisz, że jestem zajęty?"; autor serwuje nam również malowniczy opis żołądkowych sensacji po spożyciu nieświeżego placka z wiewiórki. Zresztą, dialogi Strakera i Mullinsa są źródłem największej liczby żartów, zazwyczaj świetnych. Niekiedy komizm sytuacyjny wydaje się niezamierzony: wątpię, żeby pokraka kicająca pod osłoną mroku w kierunku głównego bohatera, na nodze o trzech kolanach, miała w założeniu budzić rozbawienie, ale z pewnością nie przeraża.

Z przymrużeniem oka czy bez, pewnych rzeczy w Ludziach z bagien nie da się łatwo zaakceptować. Są to irytujące błędy logiczne, wynikające z faktu, iż Lee, pławiąc się w obscenicznym humorze i makabrze, nie zapanował do końca nad konstrukcją książki. Opisanych jest w niej stanowczo zbyt wiele niemądrych sytuacji i zachowań, zwłaszcza gdy dopuszczają się ich osoby rzekomo inteligentne. Już na początku książki Phil szczerze dziwi się, że w fabryce PCP jest więcej sprzętu laboratoryjnego niż w szkolnej pracowni chemicznej. Potem jest znacznie gorzej… Gdy Mullins postanawia złożyć Strakerowi propozycję zatrudnienia, specjalnie w tym celu włamuje się nocą do fabryki tekstylnej, w której tamten stróżuje, w dodatku przyrządzając sobie na miejscu kawę – czy to nie lekka przesada? Dalej, już po objęciu stanowiska w Crick City, Phil usiłuje zbratać się z miejscową ludnością, z pewnych względów robiąc to incognito. Nie wiedzieć czemu nikt nie demaskuje go jako gliny-tajniaka, mimo że Susan, urodziwa policjantka z jego posterunku, mieszka w tym samym bloku, piętro wyżej. Czytelnik ma uwierzyć, że nikt ich nigdy nie widział razem i nie połączył kropek? Mowa przecież o małej miejscowości, gdzie nic się nie ukryje. Mało prawdopodobne jest również, że ktoś mógłby niefrasobliwie zdradzić pewne istotne szczegóły śledztwa niebezpiecznemu więźniowi w trakcie widzenia. Nieuzasadniony wydaje się też wątek innego przestępcy, przetrzymywanego w celi przez miesiąc, co w żaden sposób nie służy całej fabule, a w rzeczywistości spowodowałoby znacznie więcej kłopotów niż korzyści.

Tego typu luki drażnią głównie dlatego, że Lee przeważającą część powieści skonstruował więcej niż poprawnie i jest oczywiste, że gdyby tylko trochę się postarał, oszczędziłby nam tych nonsensów. Zwłaszcza, że pod pewnymi względami książka jest całkiem wiarygodna: zawiera dużo szczegółów dotyczących pracy policji, które czynią lekturę bardziej przekonującą. Gdy horror schodzi na drugi plan, spore partie tekstu czyta się wręcz jak mroczny kryminał z wieloma zaskakującymi zwrotami akcji. Skoro już o fabularnych "zakrętach" mowa: końcowe fragmenty powieści nie należą do wyjątkowo udanych. Nieco jak w operze mydlanej, niektóre postaci nagle okazują się ze sobą powiązane w naciągany sposób, chyba dlatego, że pisarz nie mógł się zdecydować, jak pewne tajemnice wyjaśnić. Podobnie postąpił z pojawiającymi się dosłownie na kilka stron bohaterami pobocznymi, którzy – niezwykle wygodnie dla całej historii – znienacka popełniają samobójstwo.

Nienajlepiej rozłożono też proporcje ważnych wątków. Oprócz kryminału, którego elementy są jak najbardziej na miejscu (wszak chodzi o perypetie policjanta), pojawiają się tutaj motywy znane wielbicielom takich klasyków kina grozy jak Teksańska masakra piłą mechaniczną Hoopera, Wzgórza mają oczy Cravena, czy Wybawienie Boormana. Wszystko to zostało doprawione pomysłami rodem z twórczości jednego z najsłynniejszych pisarzy w historii horroru, którego nazwiska nie mogę tutaj niestety wymienić, ponieważ ta część, choć kluczowa, zostaje przedstawiona dopiero mniej więcej w trzech czwartych objętości książki. Uważam to za niewłaściwe, bo choć od początku czytelnik wie, że Bagnowi wyznają w sekrecie jakiś dziwaczny kult, za późno okazuje się, o czym tak naprawdę opowiada ta historia, a do tego czasu można się już znudzić powtarzalnością dość podobnych wydarzeń. Gdyby te kwestie pojawiły się wcześniej, powiedzmy w połowie, całość byłaby bardziej urozmaicona. Ale co kto lubi.

Dużo się znalazło tych wad, a jednak Ludzi z bagien czytałem ze sporą satysfakcją. Ogromna w tym zasługa świetnego warsztatu pisarskiego. Gdy postaci są dynamicznie opisane i prowadzą żywe dialogi, styl jest sugestywny, a kreatywne pomysły na liczne morderstwa i deformacje ludzkiego ciała wyzierają z niemal każdej strony, trudno się nudzić. Zwłaszcza, jeśli opowieść jest suto okraszona cynicznym komizmem. Edward Lee doskonale zdawał sobie sprawę, że pisze powieść ściśle rozrywkową, a nie dzieło skłaniające do głębokiej zadumy. Dlatego też mogę śmiało polecić tę pozycję osobom szukającym mocnych wrażeń. Ale pod jednym warunkiem: nie mogą traktować jej śmiertelnie poważnie. Przecież nie zrobił tego nawet sam autor.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
7
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Ludzie z bagien (Creekers)
Autor: Edward Lee
Tłumaczenie: Maksymilian Tumidajewicz
Wydawca: Replika
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 22 maja 2012
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN-13: 978-83-76741-00-0
Cena: 35,90 zł



Czytaj również

Golem - Edward Lee
Seks, prochy i żydowskie demony
- recenzja
Cienie spoza czasu - antologia
Jedenastu współczesnych Samotników
- recenzja

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
+1
Nie, ani nic Edwarda Lee, ani innych Ketchumów. :-) A tekst jest długi, ale za to ma ilustracje!
10-05-2013 01:22
Patryk Cichy
   
Ocena:
0
Między innymi dlatego udało Ci się zachęcić mnie do lektury całości: lubię książki z obrazkami. I recenzje też.
10-05-2013 19:48
Patryk Cichy
   
Ocena:
0

A tak nawiązując do omawianej tu tematyki, reprezentowanej przez Lee, Ketchuma i wymienionych przeze mnie w recenzji reżyserów: wszystkim wielbicielom takich "redneckowskich" opowieści należy polecić twórczość Richarda Laymona. Jest to pisarz niestety mało znany w Polsce, ale zdecydowanie godny uwagi. Czytałem kilka jego powieści, a ostatnio The Woods are Dark, która aż do upojenia opisuje takie rzeczy, jak chów wsobny, gwałty i mordy na turystach, kanibalizm, prymitywna mikro-cywilizacja istniejąca gdzieś w leśnych ostępach zakuprza USA... No takie rzeczy. Dużo okrucieństwa i makabry.

15-05-2013 23:20

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.