» Opowiadania » Żabka

Żabka

Żabka
– Znowu?! – wybuchnął król, wysłuchawszy oświadczenia syna. Królowa tylko nieznacznie uniosła wzrok znad robótki. – Czyś ty do reszty postradał zmysły, psiakrew?

– Kocham ją – oświadczył dumnie królewicz, zadzierając piegowaty nos. – Chcę się z nią ożenić.

– Ożenić! – ryknął monarcha, zrywając się z tronu, który zakolebał się niebezpiecznie. Szparkim krokiem przemierzył dookoła komnatę i zatrzymał się przed królewiczem. – Ledwo co zdołałem ułagodzić leśniczego, by nie wnosił do Trybunału sprawy o deprawację córek, i wypłacić wdowie po mieczniku odszkodowanie za straty moralne spowodowane odwołaniem zaślubin, a ty już o następnych? Nie stać mnie, cholera!

Królewicz zacisnął wargi i spojrzał na ojca z godnością.

– Trudno – rzekł. – Odejdę tedy bez twego błogosławieństwa, ojcze. Chcę być szczęśliwy.

Wyszedł.

Król zaklął szpetnie i podrapał się w kark, zerkając z ukosa na małżonkę. Królowa migotała drutami na wszystkie strony i półgłosem liczyła oczka.

– Nie licz. Pomóż mi.

– W czym? – spytała monarchini, odkładając robótkę.

– Musimy wybić naszemu synowi z głowy ten ślub.

Jej Wysokość wzruszyła ramionami.

– Uparł się. Zawziął. Trudno będzie.

– Poprzednim razem też było trudno.

– Poprzednim razem – zauważyła królowa, krzywiąc się – chodziło o podstarzałą wdówkę...

– ...którą nasz nadworny czarodziej przekupił kremem przeciw zmarszczkom, cholernie drogim zresztą...

– Ale skutecznym – westchnęła Jej Wysokość.

– ...i dodatkowym odszkodowaniem w gotówce z królewskiego skarbca. Mojego, znaczy się. Jak tak dalej pójdzie – król chlasnął się pulchną dłonią po udzie – to szczeniak zrujnuje całe to parszywe królestwo i nawet podatkami nie będzie kogo obłożyć, bo każdy wykręci się brakiem kapitału... Z myta i opłat mostowych rządzić przyjdzie, ot, co...

– Kupcy – przypomniała sobie królowa – wnieśli do kanclerza petycję. W sprawie funduszy na naprawę mostu na Zielonce. Ponadto...

– Skarbeńku. – Monarcha wykrzywił żałośnie twarz, zwracając się do małżonki. – Nie przypominaj. Dość mam zmartwień z tym... Czego?! – ryknął na wsuwającego się do komnaty marszałka, który skłonił się tak głęboko, jak tylko pozwalał mu na to imponujący brzuch. Wyprostował się szybko, wysoko zadzierając długi nos.

– Wasza Wysokość – rzekł. – Przedstawiciele okręgowych gildii kupieckich proszą o posłuchanie.
– Niech mnie pocałują w tyłek!

– Słucham...? – Marszałek wyglądał na cokolwiek zdezorientowanego.

– Jego Wysokość nie przyjmie czcigodnych przedstawicieli kupieckiego cechu – wyrecytowała odruchowo monarchini. – Albowiem...

– Albowiem ma ważniejsze sprawy na głowie. Sukcesję. Następstwo tronu. Pojęliście?

Marszałek wyprostował się jak struna i zadarł nos jeszcze wyżej.

– Tak jest, najjaśniejszy panie.

– Dobrze. Kupców tymczasem odprawić. Baby z Towarzystwa Emancypantek, o ile się zjawią, także.

– Tak jest.

– A teraz – mruknął król, drapiąc się w perukę – trzeba by mi rady, co mam zrobić z tym moim niemożliwym synem.

– Za pozwoleniem, Wasza Wysokość.

– Słucham. – Król zmrużył oczy i zgrzytnął ze złości zębami. – Raz, dwa, trzy... Dziesięć. Mówcie, marszałku.

– Mistrz Astri powrócił z podróży. Dopomina się o dług, który Wasza Wysokość...

Król zaklął szpetnie.

– Gdyby Wasza Wysokość życzył sobie mej rady, proponowałbym rozmówić się z mistrzem – zakończył marszałek, po czym skłonił się głęboko i – wciąż dumnie zadzierając nos – opuścił salę, by wyprosić z zamku przedstawicieli okręgowych gildii kupieckich.

– Miłościwy pan nie przyjmie was dziś, czcigodni panowie – dobiegł jego głos przez szczelinę nad progiem.

– Co?! Jakże tak?!

– Także – powiedział marszałek, nie zmieniając protokolarnego tonu. – Możecie najjaśniejszego pana pocałować w...

– Musimy kazać uszczelnić te drzwi, bułeczko – westchnął monarcha, opuszczając z rezygnacją ręce. – Strasznie niesie.

***


Mistrz Astri zamieszkiwał komnatę w zwalonej niegdyś wieży, którą na potrzeby maga król kazał wyremontować. Remont odbył się jednak pośpiesznie, wskutek czego w mieszkaniu szalały przeciągi, a dach przeciekał, o czym Mistrz nie omieszkał monarchy powiadomić, a raczej powiadamiać regularnie co najmniej raz w tygodniu. Wstępując na kręte schody, król próbował przypomnieć sobie wygląd magowego komnaty, w której nie był już od dłuższego czasu. Obawy przed spotkaniem z jego lokatorem nie opuszczały monarchy ani na moment – pomimo tego nawet, że owo spotkanie mogło mieć również przyjemną stronę. O tym jednak wiedzieli tylko wtajemniczeni. Nieliczni zresztą.

– Mistrz Astri jest zajęty – skrzekliwie oznajmiła rzeźbiona w kształt żabiego łba klamka. – Nie przyjmuje interesantów. Proszę przyjść o siódmej.

Król westchnął, chrząknął, po czym przemówił powoli i wyraźnie:

– Jestem monarchą Siedmiolasu. Muszę widzieć się z mistrzem natychmiast.

Klamka zastanowiła się.

– Proszę podać hasło.

– Jestem monarchą...

– Zła odpowiedź – zawyrokował żabi łeb. – Proszę przyjść o siódmej. Do widzenia.

Król rozdziawił usta. I wściekł się.

– Nie mam czasu na twoje wynalazki, Astri! – ryknął i z całej siły kopnął drewniane drzwi, które zgrzytnęły żałośnie przy wtórze głośnego protestu żabiokształtnej klamki, zanim otwarły się, wypuszczając chmurę fioletowej pary. Monarcha nie uląkł się; wstąpił w fioletowe opary, lekko mrużąc oczy. Usłyszał chlupnięcie; odruchowo spojrzał tam, gdzie kłęby zdawały się mieć swe źródło. I odwrócił się jak oparzony, z kolorem twarzy też dokładnie takim, jakby się przed chwilą oparzył.

– Zamknij drzwi, Wasza Wysokość – dobiegł króla dźwięczny, rozdrażniony głos. – Zimno idzie.

Król bez słowa zamknął drzwi. Nie odwracał się. Woda ponownie chlupnęła, a fioletowe kłęby rozwiały się powoli. Za plecami króla zabrzmiało postukiwanie pantofli i szelest jedwabiu.

– Możesz się odwrócić.

Uczynił tak. Kobieta o kasztanowych włosach skrzyżowała ręce na jedwabnym szlafroku w żabki.

– Mam nadzieję – syknęła – że przekonująco wytłumaczysz to wtargnięcie. Jak również fakt, że bezczelnie przeszkodziłeś mi w kąpieli. Żabka nie poinformowała, że nie przyjmuję interesantów?

– Poinformowała. – Król westchnął.

– Należność za ostatnią usługę przyniosłeś?

– Eee...

– Nie przyniosłeś – stwierdziła kobieta, kiwając głową. Odgarnęła z czoła kasztanowy lok. – Nieważne, przyzwyczaiłam się. O co chodzi tym razem?

– O... Chwileczkę – przypomniał sobie król, patrząc na czarodziejkę spod zmarszczonych brwi. – Co ty robisz w..

– W swoim ciele? – zadrwiła czarodziejka. – Odpoczywam, dziękuję. Utrzymywanie iluzji, że o pełnej Zmianie nie wspomnę, jest cholernie męczące. Podróż też umęczyła mnie setnie. Przez ten rozwalony most na Zielonce musiałam nadłożyć drogi; zakurzyłam się przy tym tak, że własnej twarzy nie mogłam w zwierciadle rozeznać... Propozycji równouprawnienia kobiet w magicznej profesji Wasza Wysokość przedstawić Radzie nie raczył, a ja dość mam męskich łachów i przyprawianej brody. Kiedy mam być sobą?


Król nie odpowiedział, usiłując ukryć uśmieszek cisnący mu się na wargi. Kasztanowowłosa zmrużyła oczy, które naraz sypnęły iskrami, podobnie jak paznokcie w ostrzegawczo uniesionej dłoni.

– Pomóż mi – wyrzucił z siebie monarcha. Czarodziejka opuściła dłoń, wdzięcznie oparła ją o biodro.
– W czym?

– Z moim synem. Sprawa wagi państwowej. Pilna. Potomność będzie ci...

Przerwała mu.

– W kim zakochał się tym razem?

– W córce młynarza Prządki. Tkaczce.

Czarodziejka uniosła z zainteresowaniem brwi.

– Lelelce? – udała zdziwienie, nawijając kasztanowy lok na palec. – Tej, o której gadają, że potrafi ze słomy uprząść złoto? Winszuję. Książęcego wyboru, znaczy się. I przyszłej synowej Waszej Wysokości. Prządka wszak dziewka hoża i urodna, w orszaku zaprezentuje się wspaniale, choć i do dwudziestu porządnie zliczyć nie umie. Ale u niewiast wszak umiejętność ta za konieczną uważana nie jest, ujmy więc Waszej Wysokości nie przyniesie. Nadto...

– Nie kończ – rzekł król błagalnym tonem.

– Nadto – ciągnęła niewzruszenie "mistrz Astri" – odniesie Wasza Wysokość tę korzyść, że młynarz taniej będzie sobie liczył za mąkę. Synowa zaś cały zamek przyozdobi przepięknymi słomianymi matami, zatem mniej będzie problemów z wszędobylskimi tu przeciągami. Na gobelinach też się oszczędzi. I może wówczas król przypomni sobie o pewnym długu, który jakoś nie chce się spłacić.

– Astri – westchnął monarcha. – Zlituj się. Jeśli szczeniak ożeni się z tą Lelką...

– Lelelką.

– Wszystko jedno. Jeśli się z nią ożeni, sojusz z Siedmiogórzem diabli wezmą i cała zagraniczną politykę szlag trafi, a tego chciałbym uniknąć. Ze względu na Bułeczkę. I tak ma za dużo zmartwień.

Król uronił łezkę i otarł ją pulchnym paluszkiem.

– Pomóż mi, Astri. Wynagrodzę cię. Ozłocę. Dam ci nawet... Jeszcze nie wiem, co. Tylko wybij memu synowi z głowy tę Lelkę, czy jak jej tam... Nagroda cię nie minie, koraliczku...

– Zgoda.

Król poderwał głowę, zbity z tropu. Nagła zgoda magiczki wcale mu się nie spodobała. Jeszcze bardziej nie spodobał mu się jej bardzo, bardzo zagadkowy uśmiech.

– Słucham...?

– Zgadzam się – powtórzyła Astri, nie przestając się uśmiechać. – Wyleczę królewicza z wyniszczającego królestwo uczucia i wybiję mu z głowy Lelelkę, i to tak, że ni przez moment o niej nie pomyśli. Ani o niej, ani o żadnej innej... nieodpowiedniej dla niego dziewoi. To jednak... – Wzrok czarodziejki oziębł tak, że królewskie kolana w widoczny sposób zadrżały pod rajtuzami. – To jednak będzie miało swoją cenę. Niemałą, z odsetkami za poprzedni dług... Ale tym razem... – Astri uśmiechnęła się nieładnie – ...sama odbiorę zapłatę. W wysokości stosownej do mej pozycji, zasług, wrodzonej skromności i cierpienia z powodu przeciągów i przeciekającego dachu. Czy Wasza Wysokość zechce przystać na taki układ?

– A czy w grę wchodzi możliwość jego przenegocjowania? – spytał monarcha z nadzieją.

– Nie.

– A rozwiązanie alternatywne...?

– Gdyby istniało, Waszej Wysokości nie byłoby tutaj – zauważyła czarodziejka równie trzeźwo, co bezlitośnie. – Więc?

Król podrapał się w perukę, która przekrzywiła się na monarszej głowie pod dziwacznym kątem – i zaklął, zerkając ponuro na magiczkę.

– Coś knujesz, Astri. Prawda?

– Mistrzu Astri, jeśli łaska – poprawiła monarchę kobieta. – Albo Mistrzyni. Nie po to wkładałam tyle trudu w ukończenie Szkoły z tytułem Magistra Sztuk Magicznych w zakresie Iluzji i Zmian, by wciąż znosić przejawy braku szacunku i uznania, gdy tylko na chwilę zrzucam z siebie spodnie. Zasługuję na lepszy los, psiakrew, i właśnie staram się go sobie zapewnić... Nieważne. – Machnęła dłonią. – Decydujże się szybko, Wasza Wysokość. Przyjmiesz pomoc na moich warunkach albo nie otrzymasz żadnej.

– Okrutnica – mruknął król do siebie.

– Słucham...? – Astri zmrużyła oczy.

– Nic, nic – zapewnił pośpiesznie monarcha. – Muszę się zastanowić...

– Jak chcesz. – Pani Magister Sztuk Magicznych w zakresie Iluzji i Zmian wzruszyła ramionami. – Trzy sekundy.

– Astri...

– Raz!

Monarcha myślał gorączkowo. Może zbyt pospieszył się z tą obiecaną nagrodą. Bo jakiej Astri zażąda? Jak powiedziała, niemałej. I tym razem przyjdzie mu uczciwie należność uiścić, tylko z czego? Skarb prawie pusty... A może jednak znalazłby się jakiś inny sposób na owo ze wszech miar zgubne dla królestwa uczucie następcy tronu? Jaki jednak? Dotąd wszystkim sprawianym przez królewicza kłopotom zaradzić umiał jedynie nadworny mag. I często – jak przypomniał sobie król – bez konieczności uciekania się do czarnoksięskich sztuk. Niejeden członek Rady Państwa mógłby pozazdrościć czarodziejowi sztuki dyplomacji i przenikliwości umysłu, dzięki którym uporano się z niejednym, zdałoby się: niemożliwym problemem. A takim bywał niezmiennie każdy wybryk młodego następcy tronu.

Kolejne miejsce na skali niemożliwości zajmowały ceny za magowe usługi.

Ale sukcesja... Sojusz...

Co czynić...?

– Dwa...

– Dobrze – westchnął król.

– Co: dobrze?

– Wygrałaś, A... eee, znaczy mistrzu Astri. Warunki twe przyjmuję, świadomym, a raczej nieświadomym będąc związanych z tą decyzją konsekwencji. Wybij memu synowi z głowy to jego szaleństwo. Daję ci carte blanche.

– Dziękuję Waszej Wysokości – powiedziała oficjalnym tonem pani Magister Sztuk Magicznych w zakresie Iluzji i Zmian. Podziękowawszy jak nakazał obyczaj, uśmiechnęła się do monarchy dwoma rzędami perełek, wyjątkowo ciepło i ładnie, a królowi wówczas dopiero przebiegły po plecach ciarki. Pożegnał się krótko i wyszedł z głową pełną wykluwających się poniewczasie wątpliwości. Zamknął drzwi.

Mistrz Astri usiadła przed zwierciadłem. Popatrzyła chwilę na kasztanowowłose stworzenie spoglądające z kryształu, oparła brodę na smukłym nadgarstku, obrzuciła wzrokiem leżący obok list ze złamaną pieczęcią Siedmiogórza, zastanowiła się. I wzięła się do pracy.

Gęsie pióro, wiedzione wdzięczną dłonią pani magister, kreśliło słowa:

Do Jego Wysokości Fiorna, Rudobrodym zwanego, monarchy Siedmiogórza

Po zapoznaniu się z prośbą Jego Wysokości, a wzruszon wielce zmartwieniem Jego, poszukiwania zaginionej Osoby niezwłocznie rozpocząłem. Pomimo trudności licznych – śladów ostało niewiele, a czasu siła upłynąć zdążyło, odkąd poszukiwana Osoba między żywymi była widziana – udało mi się odnaleźć zapomniany trop, którego czas nie zatarł, a który być może pozwoli o losie zaginionej pewniejszych się rzeczy dowiedzieć. Wkrótce wyruszę tym tropem wraz z pomocnikiem moim w nadziei na uzyskanie odpowiedzi na dręczące Waszą Wysokość pytanie. Kto wie – może jeszcze nie wszystko stracone?

Niech Wasza Wysokość pozostaje w zdrowiu, a troskom zbytecznym oblicza swego chmurzyć nie pozwala.

Pozostaję w przyjaźni

Astri, MSM w ZIiZ


Skreśliwszy ostatnie litery, czarodziejka starannie złożyła zapisany arkusik i umieściła go w tulejce, którą przytroczyła małemu nietoperzowi. Nim noc zapadnie, skrzydlaty posłaniec opuści komnatę, zamek i Siedmiolas. Astri uchyliła okno, blokując je własnoręcznie zmajstrowanym haczykiem, by nie zatrzasnął go przeciąg. Potem ze szkatułki przed lustrem wydobyła złoty pierścionek i zaczęła obracać go w palcach. Z jej ust popłynął strumień dziwacznych słów.

Wiszący na ścianie portret następcy siedmioleskiego tronu przyglądał się jej poczynaniom, jakby zupełnie nie wiedział, co myśleć.

***


Cały problem z królewiczem stanowiła jego niepoprawna, bo przesadnie romantyczna dusza. Następca tronu kochał się w wielkich ideałach rodem z bohaterskich eposów i broszurek przedstawicieli kolejnych prądów myśli politycznej. To była jego słabość, którą ukrywał skrzętnie przed wszystkimi oprócz swego powiernika, a która od czasu do czasu objawiała się w tym, co król burkliwie określał mianem "wybryków".

– Nikt mnie nie rozumie – żalił się sam sobie królewicz, spoglądając na miniaturowy portrecik obecnej ukochanej. Niestety, niezabudkowe oczy też zdawały się niewiele rozumieć. Nawet wówczas, gdy nie były tymi namalowanymi. Królewicz westchnął.

Portrecik Lelelki powędrował do kieszonki aksamitnego kubraczka, tej najbliższej sercu. Ukochana niespodziewanie położyła kres jego szlachetnym planom. Zwykle potulna i uśmiechnięta, przytakująca z zapałem wszystkim jego słowom, tym razem gwałtownie zaoponowała, co gorsza – rozpłakała się. Nie chciała zgodzić się na wesele bez błogosławieństwa rodziców lubego, a na pomysł cichej ucieczki za siódmą górę, by tam wieść skromne życie w zgodzie z naturą, zareagowała krzykiem. Rozdarty królewicz zupełnie nie wiedział, co czynić; nie pomagały czułe słowa ni pocałunki. Nawet dłoń, która miała pieszczotami przywrócić Lelelce dobry humor, została brutalnie odtrącona. Ukochana odsunęła się od niego, zasznurowała bluzeczkę po wycięcie pokaźnego dekoltu i fuknąwszy, co też on sobie myśli, pobiegła w stronę rodzinnego Młyna.

Królewicz został więc sam. Początkowo wzburzony gwałtownym zachowaniem narzeczonej – a także jej fizyczną bliskością, tak nagle odebraną – potem zły, na koniec zrezygnowany, począł zagłębiać się w las. Zieleń uspokajała go z wolna, koiła wzburzenie, leśny aromat drgał przyjemnie w nozdrzach, a ptasi trel przyprawiał o pogodniejszy nastrój. Ścieżka, którą obrał bez zastanowienia, przywiodła go nad brzeg moczaru, gdzie teraz stał, głaszcząc miejsce, gdzie schował portreciku Lelelki. Nutka żalu wciąż się w nim kołatała. Czy naprawdę miała o co się złościć? Kochał ją przecież. I chciał dobrze, a ona tego nie rozumiała. Gdy zwierzał się jej ze swych marzeń o wielkim czynie, jakiego powinien dokonać w swym życiu każdy szanujący się królewicz, otwierała szeroko niezabudkowe oczy i po chwili widocznego myślenia pytała: "A co by to miało być?" Królewicz milkł wtedy z ponurą twarzą. Co by to bowiem miało być?

Gdy już myślał, że znalazł odpowiedź, ukochana, którą umyślił wyrwać biedzie lub wraz z nią życie w tym stanie podzielić, w jednej chwili pozbawiła go złudzeń.

"Zawsze to samo", pomyślał nachmurzony, "Ktoś lub coś za każdym razem staje mi na drodze. A ideały niezmiennie zmieniają się w sny..."

– Do diabła! – zaklął nie po królewsku, podniósł z ziemi kamień i cisnął nim w wodę moczaru. Naraz odezwał się poirytowany głos:

– Uważaj, jak rzucasz, szczeniaku. I z łaski swojej nie klnij, mam wrażliwe uszy.

– Co...? – królewicz rozejrzał się, zaskoczony, lecz nikogo nie dostrzegł. Zmarszczył brwi. – Ki diabeł...

– Żaden diabeł, tylko ja – odrzekł z dumą niewidzialny rozmówca. – I więcej szacunku, jeśli łaska. Powinieneś czuć się zaszczycony, że ze mną rozmawiasz.

– To będę mógł stwierdzić, gdy powiesz mi, kim jesteś – stwierdził trzeźwo królewicz. Wciąż intensywnie wpatrywał się w stronę, skąd dochodził głos, lecz bez rezultatu. – Nie widzę cię – powiedział.

– Nie szkodzi – rzekł głos. – Ja widzę cię doskonale. Ktoś ty i po coś przyszedł?

– Jestem... – zaczął następca siedmioleskiego tronu i urwał gwałtownie. Królewska duma, stłamszona przez młynarzównę, na powrót dała o sobie znać. Jakim bowiem prawem niewidoczne coś, zamieszkujące tak podłe miejsce, jak moczary, śmie równie niegrzecznym tonem zwracać się do członka rodziny panującej, królewskiego syna, w dodatku jedynaka?!

– No? – ponaglił właściciel głosu.

– Dziedzic tronu przedstawiać się nikomu nie musi – ozwał się królewski syn twardo. – Ciekawi go jednak osoba tego, który zachowaniem swym, grzeczności uchybiającym, bez przerwy godność majestatu obraża.

Poskutkowało. Tajemniczy głos umilkł i przez chwilę zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Królewicz uśmiechnął się do siebie, dumny z efektu. Gdy jednak cisza przedłużała się, uśmiech spełzł mu z twarzy, pozostawiając drażniące uczucie niepewności. Otwierał już usta, by się na powrót odezwać, gdy coś zaszeleściło w trawie nie opodal jego stóp.

– Królewicz? – zabrzmiało zza pokaźnej kępy. – Prawdziwy?

– No... Ma się rozumieć – bąknął następca tronu, z niewiadomych przyczyn straciwszy rezon. Zaklął w duchu.

Głos pomilczał przez chwilę.

– A nie kłamiesz?

– Kłamstwem kalać warg moich nie zwykłem – warknął królewicz. – Ukaż się, a jeśli nadal wątpisz w moje słowa, pokażę ci sygnet. – Uniósł dłoń, błyskając w słońcu złotem pierścienia. Głos jednak nie wydawał się przekonany.

– No... nie wiem – mruknął.

Królewicz wściekł się.

– Tam do licha z tobą! – zawołał i energicznym krokiem zawrócił między brzózki.

– Zaczekaj!

– Nie chce mi się! – odkrzyknął.

– Proszę!!!

Echo zwielokrotniło wołanie, szeleszcząc liśćmi, a dziedzica siedmioleskiego tronu niemal ogłuszając. Młodzieniec zatkał uszy, przystanął, zawrócił. Po raz kolejny powiódł dokoła wzrokiem po to, by nikogo nie zauważyć, lecz głos słyszał wyraźnie.

– Proszę... Tak długo nie było tu gości, a na prawdziwego królewicza czekałam już bez nadziei, że się w ogóle zjawi. Zostań.

– Kim jesteś? – zapytał przyszły monarcha.

– Zaraz zobaczysz. Tylko...

– Tylko co?

– Wstydzę się – bąknął głos.

– Dlaczego?

Odpowiedziało westchnienie i cichy szelest trawy. Królewicz skierował wzrok w tamtą stronę i przetarł oczy ze zdumienia.

Przed nim, w odległości kilku zaledwie łokci, siedziała pokaźnych rozmiarów ropucha w miniaturowej złotej koronie na krostowatym łebku.

– Jeśli chcesz, możesz mi mówić "Żabko".

***


c.d.n

Pierwotna wersja opowiadania opublikowana została na portalu Fantasy Word
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Żabka



Czytaj również

Żabka
Część druga

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.