» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Tomem Holtem

Wywiad z Tomem Holtem


wersja do druku

Wywiad z Tomem Holtem
Marek Doskocz: Napisałeś ponad 20 humorystycznych powieści fantasy, z czego dwie ukazały się do pory w Polsce. Jak zaczęła się twoja przygoda z fantastyką?

Tom Holt: Nie byłem świadomy tego, że to, co pisałem, to było fantasy, dopóki nie powiedział mi tego mój wydawca. Traktowałem to, jako coś, co po prostu mnie bawiło, odwoływało się do mojego poczucia humoru. Podejrzewam, że wielu dobrych pisarzy tego gatunku postrzega siebie jako po prostu pisarzy, a nie pisarzy fantasy, tak jak na przykład Tolkien czy J.K. Rowling. Fantasy jest współczesnym określeniem, jakie nadaje się jednej z tej najstarszych form fikcji. Najstarsza z zachowanych komedii – „Acharnejczycy” Arystotelesa to stuprocentowa humorystyczna fantasy, zgodnie z tym, jak rozumiemy to pojęcie dzisiaj.

M.D.: Idąc tym tokiem myślenia dojdziemy do wniosku, że fantasy to jeden z najstarszych gatunków prozy (śmiech). Powiedz mi, co ty sam czytasz? Skąd czerpiesz pomysły i inspiracje?

T.H.: Przeważnie czytam literaturę faktu (głównie historię), chociaż mam półkę z kilkunastoma ulubionymi powieściami, do których wracam przynajmniej raz w roku. Czytanie książek, gdy jest się pisarzem, to ryzykowna sprawa. Umiejętności pisania nabywa się przez czytanie innych tekstów, ale istnieje niebezpieczne ryzyko zachowania się niczym kameleon, a więc naśladowania czegoś, szczególnie tego, co przypadnie nam do gustu. Dlatego, kiedy piszę powieść, często kolejny raz sięgam po na przykład serię o Harrym Potterze. Nie mam zamiaru naśladować stylu J.K. Rowling, ale zdecydowanie chcę, podobnie jak ona, niesamowicie umiejętnie tworzyć strukturę i stosować typy narracji. Gdy jest się pisarzem, inaczej podchodzi się do czytania książek. Nie pozwalasz sobie na wczucie się w akcję, czy w życie bohaterów. Zamiast tego wycofujesz się nieco poza książkę samą w sobie, aby dobrze zaobserwować sposób, w jaki została napisana.

M.D.: Jak wygląda u ciebie etap przygotowania się do pisania i samego pisania. Masz jakieś specjalne warunki, które muszą zaistnieć, abyś zaczął spokojnie tworzyć?

T.H: Przede wszystkim w domu musi być cicho, wyłączam także telefon. Nic innego nie może zakłócać spokoju. Dlatego piszę w nocy, gdy wszyscy śpią. Z moją koncentracją jest trochę jak ze skorupką jajka – trzeba się z nią delikatnie obchodzić. Koncentracja jest niewątpliwie najważniejsza podczas pisania.

M.D: W Polsce zostałeś ogłoszony następcą Terrego Pratcheta. Znacie się osobiście? Jakie masz zdanie na ten temat?

T.H: Nie jestem tego pewien. Spotkałem raz Terry’ego Pratcheta, rozmawialiśmy z pięć minut. Podziwiam go bardzo za to, co robi. Jednak nie wydaje mi się, żeby miał jakiś wpływ na moje pisanie. Są pewne podobieństwa, ale w ten sposób pisałem już wcześniej, zanim sięgnąłem po którykolwiek z jego tekstów. Uważam, że podobieństwa pochodzą z książek, które obaj czytaliśmy i które miały wpływ na to, co piszemy. Jestem przekonany, że obaj użyliśmy zabawnych odnośników, wzorując się na Carylu Brahmsie i S.J. Simonie, którzy pisali w ten sposób w latach czterdziestych. Pojawiają się również inne elementy zaczerpnięte od Brahmsy i Simona – środki stylistyczne, wprowadzenie pojawiających się tylko raz bohaterów ofiarnych, sposób użycia powtarzającego się dowcipu. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że Pratchett musi być entuzjastą twórczości tych dwóch autorów. Ma więc doskonały gust.

Myślę jednak, że więcej jest różnic niż podobieństw. U Pratchetta jest jedno miejsce akcji i określona grupa bohaterów (choć będąc tak wybitnym pisarzem, może sobie pozwolić w swoim Świecie Dysku, na co tylko ma ochotę i sprawić, że wszystko funkcjonuje w nim jak należy). Natomiast ja zawsze zaczynam od zera. Książki Pratchetta to odbicie realnego świata w świecie fantasy. U mnie występują prawdziwi ludzie w autentycznych sytuacjach, nagle jednak zaskakuje ich nierealne dla naszego świata wydarzenie i pojawiają się problemy. Pratchett o wiele częściej niż ja stosuje parodię klasycznego świata fantasy.

M.D.: Skąd czerpiesz pomysły? Czytając choćby „Przenośne drzwi” ma się wrażenie, że opisujesz zwyczajną pracę zwyczajnego człowieka.

T.H.: Inspiracje do napisania zarówno „Przenośnych drzwi”, jak i kolejnych części czerpałem przez siedem lat, które spędziłem jako prawnik w małej kancelarii. Dlatego też gobliny, potwory i siły ciemności odgrywają tam tak znaczącą rolę. W tego typu historiach chcę opisywać zderzenie zwyczajnego, codziennego życia z dziwnym i niezwykłym, co można porównać do krzemienia i strzelających iskier.

M.D.: Jak wyglądał proces tworzenia poszczególnych postaci, które czytelnik poznaje w „Przenośnych drzwiach” i dalszych częściach cyklu o Paulu?

T.H: Tak naprawdę wybór bohaterów jest jak casting. Zaczynam od dobrej koncepcji, zastanawiam się, jakie zadania przydzielić poszczególnym bohaterom. Następnie dokonuję selekcji wybranych postaci i próbuję zdecydować, którzy z nich najbardziej pasują do określonej roli. Wybór odpowiednich bohaterów jest rzeczą bardzo ważną – są to osoby, z którymi pracujesz na początku i to one powinny nadawać kształt opowiadaniu, a nie na odwrót.

M.D.: Poza fantastyką piszesz także powieści historyczne. W jakiej roli lepiej się czujesz? Twórcy fantasy, czy książek historycznych?

T.H.: To zależy od tego, co chcę osiągnąć. Preferuję pisanie powieści historycznych, jednak ludzie wolą czytać powieści fantasy (dlatego na razie zaprzestałem tych pierwszych). Będąc pisarzem, powinienem tworzyć to, co ludzie chcą czytać. Natomiast pisanie tego, co lubię, jest po prostu moim hobby.

M.D: Jakie okresy historyczne w takim razie fascynują cię najbardziej i dlaczego?

T.H: Głównie historię przed 1820 rokiem (wszystko późniejsze to nie historia tylko przestarzałe wiadomości). Przez ostatnie dziesięć lat z wielką przyjemnością czytałem o Bizancjum. Historia ta jest bardziej pasjonująca niż niejedna powieść i bogatsza w niezwykłych bohaterów. Gdybym był scenarzystą, napisałbym scenariusz o upadku Konstantynopola w 1453 roku, albo o Michale IV. Obie te opowieści aż proszą się o kogoś takiego jak Ridley Scott, który przeniósłby je na ekran.

M.D.: Niedawno w Polsce ukazała się twoja kolejna powieść – „Ziemia, powietrze, ogień i... budyń”. Jak byś ją krótko opisał?

T.H.: Dzikie, fascynujące i poruszające przygody na pograniczu iluzji i rzeczywistości. Kochliwe gobliny, meble biurowe poddane Ciemnej Stronie. To, co zwykle.

M.D.: Nad czym obecnie pracujesz?

T.H.: Nad czymś w trochę innym tonie. Przede wszystkim próbuję określić potencjał ruchu teorii strun, nawiązując do (nieco autobiograficznych) losowych zdarzeń nieudacznika. Do tego wątek miłosny i smoki. Czego tu nie lubić?

M.D.: Dostajesz jakieś sygnały od polskich czytelników, którzy zapoznali się z twoją twórczością?

T.H.: Do tej pory nie miałem z nimi kontaktu, ale zawsze cieszę się, gdy mogę utrzymywać go z moimi czytelnikami. Szczególnie, gdy mają coś miłego do powiedzenia na temat moich powieści (lub coś innego).

M.D.: Dziękuję za rozmowę.

T.H.: Ja również


Tłumaczenie Marta Mentek

Wywiad pierwotnie został opublikowany (w skróconej wersji) w „Nowej Fantastyce” 09/2011
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Tom Holt



Czytaj również

Przenośne drzwi, Śniło Ci się - Tom Holt
Jak wieść niesie, źle dzieje się w magicznym biznesie
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.