» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Peterem Wattsem

Wywiad z Peterem Wattsem


wersja do druku

Część druga

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek
Ilustracje: Danielle MacDonald

Z wykształcenia jesteś biologiem morskim. Jak to się stało, że obecnie utrzymujesz się z pisania? Brak zatrudnienia. W zasadzie, odszedłem z akademii, gdy oczywistym stało się dla mnie, że mojego szefa bardziej interesuje zadowalanie naszych sponsorów niż dociekanie, co spowodowało spadek populacji lwa morskiego w północnym Pacyfiku. (Zgadujcie trzy razy, która z potencjalnych przyczyn uznana została za najmniej strawną. Podpowiedź: 90% naszych funduszy na badania pochodziło od amerykańskiego przemysłu rybnego.) Odkąd chciałem być pisarzem, pragnąłem także pracować jako biolog morski (pamiętam, kiedy po raz pierwszy zdecydowałem, że chcę wykonywać oba zawody; miałem wtedy sześć lat). Udało mi się nawet opublikować kilka opowiadań w małych kanadyjskich magazynach, o których nikt nigdy nie słyszał. Nie miałem żadnej pracy, mało perspektyw i tylko trochę oszczędności. To oczywiste, że najbardziej logicznym wyjściem było napisanie powieści SF i liczenie, że sprzeda się na tyle, że pieniędzy starczy na rok, czy dwa. Wtedy właśnie napisałem Starfish. Jak fakt, że jesteś naukowcem, wpływa na to, co i jak piszesz? Nie jestem pewien, czy więcej jest zalet, czy wad. Z jednej strony, nie mam wątpliwości, że zyskuje moja wiarygodność, a także, że dzięki naukowemu zapleczu moja praca zyskuje stopień dokładności i szczegółowości, którego próżno szukać u wielu innych twórców science fiction (nawet tak zwanego hard SF). Mimo to, z czasem coraz bardziej nabieram przekonania, że naukowe doświadczenie ogranicza wyobraźnię. Dostrzega się tyle niezgodności i niedociągnięć w konceptach, że dochodzi do punktu, w którym odrzuca się dobre pomysły, tylko dlatego, że zdaje się sobie sprawę: "cóż, to nie działało by w ten sposób". Jeżeli czegokolwiek się nauczyliśmy, to tego, że teorie i modele są zmienne, że to, co "wiedzieliśmy" wczoraj, jutro może zostać podważone (kto, dwadzieścia lat temu, w ogóle słyszał o ciemnej energii?). Jako naukowcy mamy tendencję do ograniczania się naukowymi paradygmatami danej dekady, zupełnie jakbyśmy zapominali, że będą następne dziesięciolecia, a w nich nowe paradygmaty. Najbardziej nowoczesne, naukowo rygorystyczne SF, jakie kiedykolwiek napisałem, było zgodne ze znanymi teoriami w momencie, gdy je sprzedawałem i zdążyło się zdezaktualizować, zanim trafiło do druku. Z kolei pewna bezwstydna fantazja mojego autorstwa – kompletnie niesprawdzony kawałek o inteligentnych mikrobach żyjących w chmurach [opowiadanie Nimbus - przyp. red.] i wpływających na ogólnoświatową pogodę – okazał się być wizjonerskim, kiedy dziesięć lat później naukowcy naprawdę zaczęli szukać żyjących w chmurach mikroorganizmów, które mogłyby zmieniać pogodę. Sądzę, że gdzieś tutaj tkwi pewien morał. Wszystkie twoje opowiadania oraz powieści zakwalifikować należy jako science fiction. Co takiego jest w tym gatunku, że tak bardzo go lubisz? Nie kusiło cię nigdy, by spróbować swoich sił na innym polu – może fantasy? Jeżeli chodzi o fantasy, jestem zbyt dobry na kiczowate teksty i nie dość dobry, by tworzyć te rzeczywiście genialne. Kiczowate są opowieści w stylu marnych naśladowców Tolkiena, młodzieżowe historyjki o wampirach i pospolite dziecinne fantazje, w których niepopularny wyrzutek okazuje się być Wybrańcem. To mnie nie pociąga. Co do dobrych tekstów - na przykład odmieniających gatunek dzieł Chiny Mieville'a i Jeffa VanderMeera - wymagają one nie tylko inwencji w tworzeniu nowych światów, ale także nowych praw fizyki, innej wrażliwości. Ja tego nie potrafię; wciąż potrzebuję zakotwiczenia w rzeczywistości, w prawdziwej nauce, jako podstawy do budowania moich historii. Ale tworzenie nowej nauki od podstaw? Może kiedyś. Na pewno nie teraz. Jaka, według ciebie, powinna być rola SF? Ma być próbą przewidywania przyszłości, ostrzegania przed czymś? Jakiego rodzaju reakcje chciałbyś, aby wywoływały twoje książki? Nie sądzę, aby ktokolwiek w branży na serio wierzył, że SF ma za zadanie przewidywać przyszłość; do tej pory jesteśmy w tym raczej kiepscy. Zawsze uważałem, że ten gatunek ma za zadanie nie tyle mówić: "Będzie tak i tak", ale raczej pytać: "Co, jeżeli TO się wydarzy? Co wtedy?". W takim rozumieniu, jako eksperymentu polegającego na prześledzeniu wielu potencjalnych rzeczywistości, które jeszcze się nie wydarzyły, może służyć zarówno ostrzeganiu, jak bardziej ambitnym celom. Możemy przynajmniej opisać te prawdopodobne rzeczywistości, których należałoby unikać. Oczywiście, problem w tym, że nikt nas do cholery nie słucha, chyba że podoba mu się to, co mówimy. Co do reakcji, jaką chcę osiągnąć za pomocą moich książek… Chyba próbuję nakłonić miliony ludzi, aby wydali swoje ciężko zarobione pieniądze, aby je przeczytać. Żałuję, że nie mogę powiedzieć, że jestem w tym chociaż odrobinę skuteczniejszy. Ze zmianami nadchodzącymi tak szybko, łatwo jest być pisarzem SF – być na bieżąco ze współczesną nauką? O Boże, nigdy nie jest łatwo utrzymać się z przodu. Za dawnych czasów Asimov i spółka mogli pisać całe miriady opowieści opartych na przeświadczeniu, że na przykład okres orbitalny Merkurego sprzężony jest z jego obrotem wokół własnej osi [zjawisko tidal lock - przyp. red.]; astronomowie potrzebowaliby dziesiątek lat, aby udowodnić pisarzom, że się mylą. Dzisiaj natomiast to, co przewidzę na 2050 roku albo dezaktualizuje się w pół roku po publikacji, albo naprawdę miało miejsce w rzeczywistości sześć miesięcy wcześniej. Bezustannie koryguję treść swoich powieści, aż do samych podstaw, by starać się wyprzedzać aktualne odkrycia naukowe. Jednakże czasami mechanizm ten działa na moją korzyść. Zaraz po tym, jak napisałem Ślepowidzenie, zaczęły pojawiać się prace, w których badacze dochodzili do takich samych wniosków, jakie ja umieściłem w swojej książce. Miło było mieć poparcie w naukowych artykułach, po tym jak już sam nadstawiłem karku. W jednym ze swoich opowiadań piszesz o obdarzonych mową orkach, w drugim ludzkości zagrażają myślące chmury, z kolei w A Niche zawarłeś kontrowersyjną teorię dotyczącą ewolucji socjopatów. Co cię inspiruje? Skąd czerpiesz tego typu pomysły? Człowieku. Przeprowadzasz ze mną wywiad, w większości oparty na pytaniach o powieść, w której napisane jest, że wszystkie nasze decyzje i przełomy pojęciowe są podświadome, znajdują się poza nadzorem małego faceta, który siedzi za naszymi oczami i nazywa siebie "Ja". Jak myślisz, skąd biorą się moje pomysły? Nie wiem. Nie mogę wiedzieć. Nie mam świadomego dostępu do tych podzespołów. Pomysły po prostu pojawiają się każdego ranka w mojej wewnętrznej skrzynce pocztowej. Możesz powiedzieć nam coś więcej o twojej teorii dotyczącej ewolucji socjopatów? Wydaje mi się, że o wiele łatwiej jest komuś bez sumienia zachowywać się etycznie (jeżeli służy to jego celowi), niż komuś, kto kieruje się głosem sumienia postępować nieetycznie. Oznacza to, że ludzie pozbawieni sumienia mają więcej opcji radzenia sobie z problemami, niż reszta z nas; mogą korzystać zarówno z etycznych, jak i nieetycznych środków, podczas gdy wszyscy inni mają tylko etyczny zestaw narzędzi. To powinno dać socjopatom przewagę konkurencyjną i rzeczywiście, można zauważyć, że są nadmiernie reprezentowani na najwyższych szczeblach w takich dziedzinach, jak prawo, medycyna czy polityka. Jak się okazuje, ta teoria to coś więcej, niż tylko mój wymysł. Pewna liczba (mała, ale rosnąca) kanadyjskich psychologów sądowych zaczyna zastanawiać się, czy autyzm i socjopatyzm są nie tyle patologiami, co mechanizmami przystosowawczymi; czy socjopaci nie są może kognitywnym podgatunkiem człowieka, adaptującym się do żerowania na nas wszystkich. W książce, nad którą obecnie pracuję [State of Grace, przyp. red.], skupiam się właśnie na owej teorii "kognitywnego subgatunku". Twoje teksty dostępne są za darmo w Internecie na licencji Creative Commons. Jak działa CC i dlaczego zdecydowałeś się na bycie częścią tego zjawiska? Creative Commons umożliwia dobrowolne "uwolnienie", pod pewnymi warunkami, swoich dzieł do Internetu. W moim przypadku, pozwoliłem ludziom ściągać i rozprowadzać moje prace za darmo, ale wyłącznie w celach niekomercyjnych; nikt nie może używać moich dzieł w celach zarobkowych (chyba że będę miał udział w zyskach). Wszystko opiera się na systemie honorowym; jeżeli ktoś w Botswanie ściągnie moje teksty i zacznie je sprzedawać dla osobistego zysku, niewiele będę mógł na to poradzić. (Jakkolwiek gdy kiedyś doszło do podobnej sytuacji – jakiś facet sprzedawał moje dzieła na eBay'u – mój wpis na blogu, w którym go napiętnowałem, zawstydził go do tego stopnia, że nie tylko przeprosił wylewnie, zaprzestał tego procederu i obiecał więcej tego nie robić, ale także zarzucił sprzedaż dzieł innych autorów, których w ten sposób okradał. Tak więc, może jednak poczucie winy jest skuteczniejsze, niż pierwotnie sądziłem.) (Oczywiście, ten facet nie był socjopatą; gdyby nim był, nie zaprzestałby sprzedawania cudzych prac i bogacenia się na tym. To właśnie owa przewaga konkurencyjna, o której mówiłem.) (Chyba że jest naprawdę sprytnym socjopatą, tylko symuluje poczucie winy i nawet w tej chwili wciąż bogaci się na cudzej pracy, z tym że robi to mniej oficjalnie.) Niektórzy ludzie przyłączają się do CC w myśl własnych zasad: Cory Doctorow jest sztandarowym twórcą w tego typu sprawach i popieram jego postawę. Jednakże z drugiej strony, Cory to geniusz, zaangażowany w wiele lukratywnych projektów i na pewno nie przymierałby głodem, nawet gdyby na pisaniu nie zarabiał ani grosza. Ja jestem mniej utalentowany i mniej stabilny finansowo; zdecydowałem się na Creative Commons, ponieważ czułem, że i tak nie mam nic do stracenia. Po pierwsze, nakład moich wcześniejszych dzieł był wyczerpany, a skoro nie przynoszą mi one żadnych zysków, równie dobrze mogę oferować je za darmo i mieć nadzieję, że przyciągną one fanów, którzy w innym przypadku nie przeczytaliby moich tekstów (dlatego, że nie mogliby do nich dotrzeć albo po prostu nie byliby skłonni płacić za ten przywilej). Po drugie, Ślepowidzenie zostało "uwolnione" na licencji CC już w miesiąc czy dwa po premierze; tutaj także nie miałem wiele do stracenia, ponieważ na dobrą sprawę Tor skreślił tę powieść, zanim jeszcze trafiła ona na półki księgarń – znikoma promocja, kiepska okładka i minimalny nakład. Gdy nagle krytycy podnieśli szum i zaczęto interesować się powieścią, Tor nie był w stanie sprostać oczekiwaniom. Wszyscy czytali o tym, jak świetne jest Ślepowidzenie, ale tylko nieliczny byli w stanie zdobyć gdzieś egzemplarze tej cholernej ksiązki; nawet wtedy Tor zwlekał z dodrukiem. W tym momencie stwierdziłem, że Ślepowidzenie skazane jest na finansowa porażkę – nie ważne jak wiele pochlebnych recenzji zbierze – ze względu na swoją niedostępność. A skoro i tak miało być kalpą, nic nie traciłem, oddając je za darmo. Przynajmniej jeżeli dostatecznie dużo osób przeczytałoby powieść online, miałaby szanse na jedną czy dwie nagrody. Jak się okazało, mimo wszystko Ślepowidzenie zdołało wydrzeć komercyjny sukces ze szczęk porażki. Pojawiły się liczne twardookładkowe wznowienia, powieść przetłumaczono na od cholery języków i chociaż ostatecznie nie zdobyło żadnej nagrody, było nominowane do przynajmniej sześciu z nich. A wszystko to zawdzięczam Creative Commons – a raczej, bardziej precyzyjnie, całej publicystyce wygenerowanej dzięki "uwolnieniu" Ślepowidzenia. John Scali, Kataryn Kramer i serwis Boing Boing - wszyscy agitowali je długo i głośno, ale nie robili by tego, gdybym nie zdecydował się na tę dziwną strategię oddawania owoców swojej pracy za darmo. Tak więc, nie tyle samo CC zmieniło obraz rzeczy, ale fakt, iż zjawisko to było wówczas na fali zainteresowania. Ślepowidzenie prawdopodobnie zaliczyłoby podobny skok sprzedaży, gdyby rozprowadzano je w centrach handlowych, w którym stał bym ja – z shotgunem w rękach, krzycząc: "KUPUJCIE MOJĄ KSIĄŻKĘ!" i w międzyczasie strzelając do przechodniów. Z tym że CC ma tę przewagę, że jest legalne. Którzy autorzy mieli wpływ na twoją twórczość? Których podziwiasz jako czytelnik? Jeżeli chodzi o niedawnych debiutantów, jestem fanem Elizabeth Bear, ponieważ potrafi tworzyć niezwykle prawdziwych, ludzkich bohaterów; chciałbym być tak dobry w kreowaniu postaci, jak ona. Charlie Stross to fenomen, katorgo nie trzeba przedstawiać, a Bas-Lag Chiny Meiville'a to najlepiej i najpełniej stworzony obcy świat, na jaki się natknąłem, od czasów Diuny. Z kolei Karl Schroeder jest zdecydowanie zbyt mądry, jak na kogoś bez praktyki podyplomowej – jego powieści są nie tylko inteligentne, ale także rozrywkowe (coś, w czym ja sam nie jestem zbyt dobry). Ted Chiang rzadko kiedy pisze, ale jak już coś opublikuje, zgarnia każda cholerną nagrodę na tej planecie. No i oczywiście, jak mógłbym zapomnieć o Corym Doctorowie? Nie podobają mi się jego zakończenia – za dużo w nich Pollyanny; dobrzy wygrywają, a źli są unicestwiani - ale nie ma co się sprzeczać, facet ma styl. Jednakże patrząc wstecz, przypominając sobie autorów, którzy wpływali na mnie, gdy dorastałem do pisania, muszę wymienić jednego: John Brunner, za jego rozgoryczenie i niesamowitą dbałość o szczegóły, którymi faszerował swoje dystopie. Przygotowanie, ale również złość, które przelał do Stand on Zanzibar i The Sheep Look Up są nieprawdopodobne. Chylę także czoła przed Samem Delanym i jego cudowną prozą, a także wczesnym Robertem Silverbergiem (zanim skłonił się ku fantasy). Cenię także Wiliama Gibsona za jego pióro, dialogi, a także zorientowanie w tak zwanej grey literature [literatura specjalistyczna, będąca poza obiegiem komercyjnym - przyp. red.]. Są także setki, tysiące innych – jak chociażby Herbert, Vonnegut, czy Ellison - ale jakkolwiek podziwiam ich działa, nie mogę powiedzieć, że mieli na mnie jakiś szczególny wpływ. Brenner, Delany, Silverberg i Gibson - to są twórcy, których bezwstydnie próbowałem naśladować, tworząc własną prozę. Niestety, polscy czytelnicy nie mieli okazji, by zapoznać się z twoimi wcześniejszymi dziełami. Może mógłbyś nieco przybliżyć nam Rifters Trilogy [powieści: Starfish, Maelstrom i wydany w dwóch częściach Behemot: β-Max i Seppuku - przyp. red.] i zachęcić do sięgnięcia po te książki? To trochę tak, jakbyś pytał szefa kuchni, czy zupa jest dobra. Ale jeżeli ktoś lubi morską głębię (a mam na myśli naprawdę głęboką głębię), dystopie powiązane ze światowym załamaniem ekologicznym, historie o uzdrawiającej mocy zemsty i seksualny sadyzm, The Rifters… jest w sam raz dla niego. Prawdopodobnie moim najbardziej ulubionym cytatem, dotyczącym wrażeń po lekturze tej trylogii, są słowa Jamesa Nicolla, który kiedyś powiedział: "Gdy czuję, że moja wola życia staje się zbyt silna, sięgam po prozę Petera Wattsa". Poza tym, nie mam nic. Obecnie pracujesz nad powieścią State of Grace. Z materiałów, jakie można znaleźć na twojej stronie, wiem, że podejmujesz w niej wątek wampirów. Czy mógłbyś powiedzieć coś więcej? State of Grace (które w moim sercu zawsze będzie nosić nazwę Dumbspeech) opowiada, co wydarzyło się na Ziemi podczas misji Tezeusza. Tak więc, niektóre rzeczy, jak terminologia neurobiologiczna i znaczenie świadomości, się pokryją. Ale tym razem nacisk kładziony będzie na neurologiczne podłoże wierzeń religijnych. W State of Grace chcę zrobić z Bogiem to samo, co w Ślepowidzeniu zrobiłem ze samoświadomością. I tak, wampiry znowu odgrywać będą jedną z głównych ról (tyle że tym razem pojawią się także zombie). W pierwszej scenie możemy się przekonać, co się stanie, gdy wampiry rozgryzą, jak mogą wyleczyć się ze skazy krzyżowej. Zobacz również:
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Część pierwsza
Rozgwiazda
Podwodne tu i teraz
- recenzja
Poklatkowa rewolucja
Sztuczna inteligencja czy nie sztuczna inteligencja?
- recenzja
Echopraksja
- fragment
Ślepowidzenie
Inteligentny kontakt
- recenzja

Komentarze


Deckard
   
Ocena:
0
Kiczowate są opowieści w stylu marnych naśladowców Tolkiena, młodzieżowe historyjki o wampirach i pospolite dziecinne fantazje, w których niepopularny wyrzutek okazuje się być Wybrańcem. To mnie nie pociąga. Co do dobrych tekstów - na przykład odmieniających gatunek dzieł Chiny Mieville'a i Jeffa VanderMeera

I znów cytat dający do myślenia...

Dobry wywiad - gość mówi trochę o swoich spostrzeżeniach, sporo o innych twórcach których warto znać (Stross, Doctorow, Chiang, Mieville), nieco tylko zbyt nachalnie o State of Grace ;)

A Doctorow... ten człowiek ma twórcze ADHD - kilka kolumn (m.in. na łamach Internet Evolution oraz Guardiana), współredagowany blog, pisze parę powieści jednocześnie, bierze udział w dyskusjach i jeszcze twitt'uje niczym telegraf.
22-05-2009 21:38
malakh
   
Ocena:
0
Nachalnie? Co przez to rozumiesz?
22-05-2009 21:46
~Kizoku

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Niektórzy są przewrażliwieni :).
23-05-2009 00:00
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
I znowu wpadka, kolego redaktorze. Nie ma takiego pisarza SF, jak John Brenner. Jest John Brunner, kultowy zresztą w USA. Delany'em nie jest poprawne językowo...W języku angielskim nazwiska kończące się na -y odmieniamy tak: Delany, Delany'emu, Delany'ego, ale już chylę czoła przed czym, kim, Samuelem Delanym. W języku angielskim, a także francuskim, kiedy nazwisko kończy się na literę y, tak jak jest teraz, a poprzedzone jest spółgłoską (n naprzykład) nie piszemy apostrofów. A już w żadnym wypadku nie piszemy, jak napisał kolega malakh. Nazwiska na -y w dopełniaczu, celowniku i bierniku piszemy z apostrofem, gdyż głoska ta w tych przypadkach nie jest wymawiana.
23-05-2009 14:57
malakh
   
Ocena:
0
Brunnera to mi Word przeprawił (nie mogę dojść, jak autokorektę wyłączyć;p).
23-05-2009 15:25
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Polecam OS. Jest proste, darmowe i zawsze skuteczne. Chyba, że grasz - wtedy kloaka. A którą masz edycję? Ja zatrzymałem się na 2000, potem odkryłem OS i jestem szczęśliwym człowiekiem. Wielkiemu Cthulhu z Redmond mówimy nie.
23-05-2009 16:14
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
OS to oczywiście oprogramowanie Open Source. :-)
24-05-2009 10:58
malakh
   
Ocena:
0
Bodajże 2003. Muszę zmienić, ale mi się nie chce - chroniczny brak czasu na takie pierdoły;p
24-05-2009 15:21
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Dzięki wielkie za wywiad.
26-05-2009 09:45
malakh
   
Ocena:
0
You're welcome;]
26-05-2009 16:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.