» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Paolem Bacigalupim

Wywiad z Paolem Bacigalupim

Wywiad z Paolem Bacigalupim
Dorobek literacki Paola Bacigalupiego to kilkanaście opowiadań, z których większość zebrano w Pump Six and Other Stories, a także wydana we wrześniu 2009 roku − i bardzo dobrze przyjęta przez krytyków − powieść The Windup Girl. Nazywany "Tedem Chiangiem XXI wieku", Amerykanin ma na swoim koncie kilka prestiżowych nagród (min. The Theodore Sturgeon Memorial Award) i nominacji (m.in. do Hugo za Hazardzistę). W piątym tomie antologii Kroki w nieznane ukażą się Ludzie piasku i popiołu jego autorstwa.

Z Paolem Bacigalupim rozmawiał Marcin Zwierzchowski
(tłumaczenie wywiadu: Bartosz Kuźmiński)


Marcin Zwierzchowski: Oczywistym jest, że głównym celem twoich opowiadań nie jest dostarczanie ludziom rozrywki. Jaką wiadomość próbujesz przekazać czytelnikom? (Mam nadzieję, że – mimo bardzo pesymistycznych wizji przyszłości – nie chcesz po prostu powiedzieć: "Wszyscy jesteśmy skazani na zagładę!")

Paolo Bacigalupi: Cóż, naprawdę chcę zabawiać ludzi. Mam też ogromną nadzieję, że moje opowiadania zawsze sprawdzają się jako ciekawe opowieści, które zabierają czytelnika w swego rodzaju podróż. To dla mnie priorytet, lecz nie przeczę, że mam również inne ważne cele. Chciałbym, żeby moje opowiadania skłaniały ludzi do rozmyślań nad obecnymi czasami i wyczulały ich na otaczający nas świat. Sam każdego dnia zauważam wokół wiele interesujących trendów i w związku z tym chciałbym by moja twórczość służyła czytelnikom za soczewki, dzięki którym można oglądać świat moimi oczami. Fakt, czasem historie które opowiadam prezentują ponure wizje tego, co nadejdzie... lecz jeśli nie chcemy by się ziściły, zawsze możemy mieć nadzieję, że przestaniemy taką przyszłość budować. Osobiście nie wydaje mi się żeby nastąpił gwałtowny zwrot w sposobie, w jaki organizujemy nasze społeczności lub zarządzamy gospodarką w odniesieniu do ochrony środowiska naturalnego. Podejrzewam więc, że mimo iż nie jesteśmy jeszcze skazani na zagładę, najprawdopodobniej doprowadzimy do niej prędzej czy później.

Od roku 1999, kiedy to opublikowane zostało twoje pierwsze opowiadanie, Pocketfull of Dharma, napisałeś ledwie dziesięć innych krótkich tekstów. Dlaczego? Z braku czasu? Tak dużo czasu zajmuje ci napisanie pojedynczej historii?

Kiedy dopiero zaczynałem przygodę z pisarstwem, popełniłem cztery powieści, które zupełnie się nie sprzedały. Byłem więc raczej zajętym człowiekiem, lecz prawda jest taka, że żadna z tych prac nie ujrzała nigdy światła dziennego. Dlatego też z twojej perspektywy mogę wyglądać na mało płodnego pisarza. Gdzieś w okolicach roku 2002 zacząłem skupiać się na opowiadaniach, porzucając zupełnie powieści. Myślę, że od tego czasu mogłem wydawać się już bardziej produktywny, ponieważ moja twórczość była w końcu wydawana. W rzeczywistości jednak naprawdę potrzebuję dłuższej chwili, żeby wymyślić jakąś historię, a potem sprawić by wszystko trzymało się w niej kupy. W końcu nie piszę też nie wiadomo ilu opowiadań. Zanim będę wystarczająco zmotywowany by usiąść i zacząć pisać, a potem zakończyć daną historię, potrzebuję naprawdę fascynującego tematu. W grę wchodzi też pewna doza obsesji, a ta przydarza mi się jedynie raz lub dwa razy do roku.

Jak sam zaklasyfikowałbyś pesymistyczne wizje przyszłości zawarte w twoich opowiadaniach: prognozy, czysta fikcja a może coś pośrodku?

Na pewno nie prognozy, bardziej ekstrapolacje. Zauważam trend lub aspekt otaczającego mnie świata i zaczynam zastanawiać się, jak wszystko uległoby zmianie, gdyby dany trend urósł w siłę. To tak jakbym intensyfikował go nieustannie, tak długo, aż przyćmi każdy inny. Myślę, że to, w jakim stopniu można uznać moje opowiadania za prorocze, ma więcej do czynienia z obserwacją, czy współczesne społeczeństwo jest równie zdeterminowane by intensyfikować dany trend, tak jak ja.

Jak już wcześniej wspominałem, twoje opowiadania są bardzo mroczne. I pesymistyczne w wydźwięku. Jak to wpływa na ciebie samego?

Czasem mnie przygnębiają. Kiedy kończę pisać, zwykle jestem emocjonalnie poruszony. Martwi mnie jednak, że aby wyjść z dołka, muszę zignorować wszystkie trendy, szczegóły i informacje, które zebrałem i analizowałem, by wykorzystać je w danym opowiadaniu. W gruncie rzeczy muszę udawać, że te wszystkie zebrane materiały nie istnieją. To nie tak, że moje historie są przygnębiające same w sobie. One po prostu często są oparte na przerażających faktach.

A co z twoją rodziną? Twoja żona prawdopodobnie nie była zadowolona, kiedy przeczytała Softer (historię mężczyzny, który pewnego dnia morduje swoją żonę i przez jakiś czas mieszka z trupem, między innymi kąpiąc się z nim). Chociaż sądzę, że Pop Squad, z tą całą eksterminacją dzieci, nie był o wiele lepszy.

Trudno mi się nie śmiać, gdy słyszę to pytanie. Masz absolutną rację. Po przeczytaniu Softer moja żona powiedziała jedynie: "Nie dotykaj mnie!". A w Pop Squad ubrałem kilkoro dzieciaków w ciuchy, które nosił wtedy mój syn. Dinozaur-zabawka i T-shirt z napisem "I kto jest najpiękniejszy?" były właśnie jego. Uważam, że najlepszym określeniem charakteryzującym stosunek mojej żony do tego, co piszę jest powiedzenie, że ją szanuje, nawet jeżeli część do niej nie przemawia. Za to od zawsze żona była dla mnie niesamowitym wsparciem, nie bacząc na rozbieżności w gustach.

Wracając do pesymizmu i mroczności: wydawcy tego nie lubią (twoje teksty były przez to odrzucane, podobnie jak i niektóre opowiadania Petera Wattsa, a nawet Ślepowidzenie). A mimo to jesteś nagradzany i nominowany do wielu wyróżnień. Czy to aby nie oznacza, że wydawcy jednak się mylą a czytelnicy mimo wszystko lubią czytać mroczne historie?

Według mnie istnieją dwa odrębne rynki. Rynek opowiadań zawsze był zaskakująco otwarty na moją twórczość. Gordon Van Gelder i Sheila Williams, odpowiednio z czasopism F&SF oraz Asimov's SF, Lou Lander z wydawnictwa PYR, wszyscy oni wspierali mnie, wykazując przy tym spory entuzjazm. Opowiadania są dobrym miejscem do bardziej agresywnego pisarstwa, ponieważ wydawca będzie chciał zbalansować taką historię jak moja, inną, autorstwa kogoś nie poruszającego się w tak ciężkiej tematyce.

Z rynkiem powieści sprawy mają się inaczej. Bardzo trudno jest przekonać wydawców do podjęcia ryzyka i opublikowania niektórych książek. Szukanie równowagi między tym, co lubię pisać, a między tym, co wydawcy są skłonni kupić jest niezwykle mozolnym procesem. Ostatnio zbliżamy się do porozumienia w niektórych kwestiach, lecz przychodzi to z trudem. Szczerze mówiąc, uważam, że istnieje ogromna różnica między pracą artystyczną, która jest doceniana (tzn. taką, która ma szansę na nominację do jakiejś nagrody) a pracą komercyjną. Wydawcy powieści zawsze muszą brać pod uwagę komercyjny potencjał danego utworu, co w niektórych przypadkach wiąże im ręce. Nawet jeśli doceniają lub przepadają za twórczością danego autora.

Jak wszystkie te nagrody i nominacje wpłynęły na ciebie i twoją pracę?

W pewnym stopniu mi pomagają. Sprawiają, że czuję się bardziej pewny własnych poglądów oraz dają mi poczucie bycia wspieranym i zauważonym jako pisarz, co jest dla mnie bardzo ważne. Niezwykle trudno jest usiąść ponownie do pisania bez pozytywnego odzewu czytelników. Doświadczałem tego przez lata i naprawdę nieraz łamało to moją silną wolę. Człowiek wtedy zawsze wątpi, czy jego praca jest warta zachodu. Zatem z tej perspektywy, świadomość, że krytycy i czytelnicy zwracają uwagę na moją twórczość jest ogromnie satysfakcjonująca i podnosząca na duchu. Choć z drugiej strony, jest to też trochę paraliżujące. Można wpaść w sieć pytań pokroju: Czy to opowiadanie jest tak dobre jak Człowiek z żółtą kartą Czy nie jest aby gorsze niż Hazardzista? Czy jest tak sugestywne jak The Fluted Girl? W rezultacie ograniczasz się, zamiast skupić na opowiadaniu, które tworzysz.

Powiedziałeś: "Nie wierzę w swoją twórczość". Czy cokolwiek się zmieniło?

Nie do końca. W momencie kiedy praca nad danym utworem jest już skończona, właściwie nienawidzę każdego aspektu takiego tekstu. Właśnie wychodzi moja pierwsza powieść, The Windup Girl, a ja byłem pewny, że do niczego się nie nadaje. Straciłem zapał by nad nią pracować i wiedziałem, że moje poprawki nie przynoszą skutku, mimo że wciąż chciałem w niej dłubać. W końcu stwierdziłem, że nawet jeśli nie jest doskonała, to nie uda mi się jej poprawić i po prostu dałem sobie z nią spokój. A teraz zbiera świetne recenzje, co uczy mnie pokory, a jednocześnie zaskakuje. Sprawia, że zastanawiam się, dlaczego zawsze jestem wobec siebie tak wymagający. Kiedy się zdystansuję, mogę spojrzeć przychylniej na swoją pracę, lecz po chwili nie dostrzegam już jej jakości. W efekcie zawsze skupiam się na wadach.

Akcja niektórych z twoich opowiadań rozgrywa się w krajach Azji Wschodniej. Skąd to zainteresowanie?

Na początku zainteresowanie jako takie nie miało miejsca. Kiedy byłem w college'u chciałem uczyć się języka obcego, a że szukałem wyzwania, wybrałem chiński. Decyzja nie była zbyt przemyślana, lecz zaowocowała rozmaitymi, niezamierzonymi konsekwencjami. Przez kilka lat mieszkałem i pracowałem w Chinach, co pociągnęło za sobą także podróże po Azji.

Doświadczenie jakim była młodość spędzona w Chinach w dużym stopniu ukształtowało moją osobowość. Mogłem obserwować zupełnie inny styl życia, z całkowicie odmienną kulturą i normami społecznymi. Szok spowodowany przebywaniem w innej kulturze wciąż wpływa na moją twórczość. Dotyczy to nie tylko historii osadzonych w Azji, lecz także tych, które piszę o własnym kraju. Niedawno byłem w Japonii, by przemawiać na sympozjum o ochronie środowiska naturalnego. Dostarczyło mi to wachlarz nowych doświadczeń, które muszę wpleść w mój sposób myślenia. To niezwykle potrzebne każdemu pisarzowi. Mam nadzieję, że nigdy nie przestanę poznawać nowych miejsc.

Podczas lektury Hazardzisty wciąż się zastanawiałem: ile z siebie samego przelałeś w głównego bohatera? (On także jest dziennikarzem i również skupia się na kwestiach środowiska naturalnego)

Może trochę. Czytałem wystarczająco dużo recenzji, w których pisano coś w stylu: "Jeśli tylko Bacigalupi przestałby w kółko gadać o środowisku, byłby dużo lepszym pisarzem." Na pewno da się tam więc znaleźć część mnie.

Hazardzista traktuje o dziennikarstwie. Mimo, iż sama historia osadzona jest w niedalekiej przyszłości, porusza aktualne kwestie: głód skandali i wieści o tak zwanych celebrytach, a także mierzenie wartości artykułu liczbą wejść na jego stronę w Internecie. Czy ty, jako dziennikarz, napotkałeś tego typu problemy?

High Country News, czasopismo z którym współpracowałem, było genialne pod tym względem, że stała za nim organizacja non profit, nastawiona na publikowanie tekstów o środowisku, nie patrząc na ich popularność. Byłem też redaktorem na ich stronie internetowej. Do moich obowiązków należało zwiększanie liczby odwiedzin oraz przyciąganie czytelników. Było to dosyć trudne, ponieważ publikowaliśmy raporty na temat złożonych, poważnych i przygnębiających problemów. Nie ma wielu emocjonujących faktów w tekście o niknącej populacji motyli Euphydryas Editha czy ich migracjach. Mimo to czytelnicy dotują nasze czasopismo, choć często zarzuca się nam, że piszemy zbyt depresyjne teksty.

Z drugiej strony bycie pisarzem daje ci pewną przewagę. Większość ludzi nie przeczytałaby artykułu o genie terminatorze czy suszy. Jednakże wystarczy tylko dodać kilka postaci i odrobinę akcji i… presto!: masz tysiące czytelników. Może to nowy sposób na dotarcie do ludzi, na zmuszenie ich do myślenia: pokazanie im konsekwencji ich czynów, zszokowanie ich?

Właściwie wydaje mi się, że fikcja traktująca o tych kwestiach jest nawet mniej popularna niż teksty oparte na faktach. Michael Pollen skutecznie opisuje problemy związane z jedzeniem. David Quammen pisze o wymieraniu gatunków. Michelle Nijhuis wydaje opowiadania o globalnym ociepleniu i udaje się jej dotrzeć do znacznie większej liczby czytelników, niż mi z moją fikcją. Uważam jednak za swój wkład w tą dyskusję to, że sprawiam by nudny koncept nabrał znaczenia emocjonalnego. Przenoszę czytelnika do świata konsekwencji problemów poruszanych przez dziennikarzy. Myślę, że czasem udaje mi się przekształcić abstrakcyjną myśl w coś zdecydowanie rzeczywistego.

Ludzie Piasku i Popiołu było pierwszym opowiadaniem twojego autorstwa jakie przeczytałem. Pamiętam, że byłem zaskoczony brakiem emocji i współczucia u głównych bohaterów. Sądzisz, że wraz z rozwojem coraz to bardziej zaawansowanej technologii gdzieś po drodze zgubimy samych siebie?

W pewnym sensie nie uważam by zatracenie siebie było w ogóle możliwe. Może w ten sposób właśnie bardziej stajemy się sobą? Nie postrzegam postaci z Ludzi Piasku i Popiołu jako diametralnie różnych od nas. Wszyscy chcemy się bawić, kupować rzeczy, które się nam podobają i których pragniemy. Nie przejmujemy się też zbytnio tym, do czego doprowadzi nasz styl życia. Sądzę więc, że wcale nie grozi nam ryzyko zatracenia siebie, lecz raczej utraty wszystkiego, co nas otacza i nie zauważenia nawet, że ma to miejsce. Wraz ze wzrostem dostępu do Internetu i telefonów komórkowych, tracimy zdolność dostatecznego przywiązania się do rodzinnych stron, do naszego bezpośredniego otoczenia, do bliskich. Po prostu nie potrafimy skoncentrować się na chwili obecnej. Im dłużej przebywamy w pochłoniętym sobą, sztucznym otoczeniu, tym łatwiej jest nam uznać nasze prawdziwe środowisko za nieważne i wymienialne. Ciężko jest troszczyć się o naturę, jeśli nie czujemy z nią więzi. Trudno przejmować się sąsiadami i społecznościami, jeśli gapimy się tylko w ekran komputera lub telewizora, wiodąc wirtualne życie.

Także w pozostałych twoich opowiadaniach zaawansowana technologia zdaje się być źródłem (albo bardziej precyzyjnie: jest wykorzystywana jako źródło) pewnych poważnych problemów (jak chociażby gen terminator w The Calorie Men). Obawiasz się tego co mogą przynieść nowe technologie?

Aktualnie bardziej boję się tego, co nasze technologie już wnoszą w nasze życie. Wciąż nie znamy wszystkich prawdziwych konsekwencji wynalezienia silnika o spalaniu wewnętrznym. Mając na uwadze to, że przyszłe technologie będą przypuszczalnie potężniejsze od obecnych, które i tak sieją już spustoszenie, zagrażając naszej przyszłości... owszem, powiedziałbym, że się tym martwię. Nie wydaje mi się by istniała choć jedna technologia, która nie przyniosła niezamierzonych skutków.

Weźmy prosty przykład: stworzenie statków miało nieoczekiwane konsekwencje. Niektóre dobre, inne złe. Ten wynalazek wiele zmienił, zaczynając od ziemniaków rosnących w Irlandii, a kończąc na Indianach umierających na ospę. A wszystko to było niezamierzone, więc zdecydowanie obawiam się nowych wynalazków. W przyszłości takich konsekwencji będzie więcej, a nam pozostanie tylko drapanie się po głowie i wyglądanie na zaskoczonych. Nawet jeśli nie powinniśmy być zdziwieni.

Dlaczego tworzysz science fiction? Powiedziałeś, że radzono ci, aby nie pisać w tym gatunku, a mimo to wciąż to robisz.

Science fiction posiada narzędzia, których nie ma żaden inny gatunek. Dzięki nim mogę pokazać czytelnikowi, co może się wydarzyć i zastanowić się nad tym, co jest ważne teraz. Proszę mi wierzyć, nie ma lepszych środków, by uzyskać taki efekt.

Przyznałeś, że musiałeś dodać trochę zaawansowanych technologicznie gadżetów do opowiadania Pop Squad, mimo iż tekst był już gotowy w takim kształcie, w jakim tego chciałeś. Nie masz wrażenia, że science fiction cię ogranicza? To znaczy: masz dobre opowiadanie, nieźle napisane, z mocnym przesłaniem, a mimo to jesteś zmuszony dodać do niego kilka technologicznych błyskotek. Coś tutaj jest nie tak.

Myślę, że to interesujące pytanie: czy piszesz opowiadanie, którego celem jest nawiązanie dialogu z gatunkiem science fiction, czy opowiadanie które wyjdzie poza jego ramy? Porównałbym to do pobytu w innym kraju. Przydaje się znać język jego mieszkańców i zamiast narzekać, lepiej po prostu się go nauczyć. Podobnie jest z science fiction, które od jakiegoś czasu posługuje się krańcowo specjalistycznym językiem. W związku z tym traci możliwość dialogu z innymi gatunkami. Osobiście staram się tworzyć historie, które prowokują do myślenia poważnego czytelnika science fiction, a jednocześnie są przystępne dla zwykłego odbiorcy. Moim podstawowym założeniem jest komunikacja za pomocą pisarstwa. Nie chcę więc wykluczać żadnego z czytelników.

Z Tamarisk Hunter nie miałeś takiego problemu, ponieważ tekst powstał dla głównonurtowego High Country News. Czy pisanie tego opowiadanie było w jakiś sposób inne, niż tworzenie z myślą o fanach SF?

Zasadniczy proces nie różnił się niczym, jeśli chodzi o prognozowanie konsekwencji trendu – w tym wypadku suszy. Musiałem jednak ściśle trzymać się tematu, a wymagano ode mnie, by historia miała miejsce w niedalekiej przyszłości, a jedyne prognozy dotyczyły konkretnie kwestii braku wody. Żadnych gadżetów, żadnej szokującej scenerii. Mimo to F&SF również opublikowało to opowiadanie, więc kto wie, może przypadło do gustu także fanom science fiction. Możliwe, że jestem w błędzie i gatunek ten jest jednak bardziej elastyczny niż mi się wydaje.

Twoja pierwsza powieść, The Windup Girl ukazała się we wrześniu. Jak wyglądała praca nad nią? Czytałem, że powstało około dwadzieścia wersji rozdziału pierwszego. Tak samo było z kolejnymi?

Dzięki Bogu, nie. Pierwszy rozdział był niezwykle trudny do napisania. Ciężko było mi zdecydować, w jaki sposób chcę wprowadzić czytelnika w złożony świat The Windup Girl. Doszło do tego, że wciąż zmieniałem wstęp - nawet po tym gdy powieść znalazła już wydawcę i została przez niego zaakceptowana. Szczerze mówiąc, trochę mi wtedy odbiło, jakbym wpadł w obsesję. Za to kilka późniejszych rozdziałów pozostało dokładnie w takiej formie, w jakiej stworzyłem je za pierwszym podejściem. Ogólnie rzecz biorąc książka okazała się o wiele bardziej złożona niż to sobie wyobrażałem, kiedy zabierałem się za pisanie. Na przełomie 2003 i 2004 roku nosiłem się z pierwszymi pomysłami, ale nie wiedziałem dokładnie co robię, więc zacząłem pisać pierwsze opowiadania w świecie, który kreowałem. Skupiałem się na genetycznie modyfikowanym jedzeniu, teorii Hubberta, monokulturze, ubóstwie etc. Tak powstały Człowiek z żółtą kartą i The Calorie Man. Następnie okazało się, że projekt nieoczekiwanie zmienił się w coś znacznie poważniejszego. Osobliwość świata dopełniło niezbędne zgłębienie tajlandzkiej kultury, a do tego doszła złożoność fabuły i aż czterech głównych bohaterów. Na początku pozwoliłem sobie na podjęcie ryzyka i potraktowanie tej powieści nad wyraz ambitnie. Nie zrozumiałem jednak tak naprawdę, jak poważny to projekt, dopóki nie siedziałem w nim już po uszy.

Miałeś pewne plany odnoście pisania dla młodzieży. Wciąż cię to interesuje?

Oczywiście. Właściwie dopiero co skończyłem pisać książkę adresowaną do młodzieży, Ship Breaker, z której jestem bardzo zadowolony. W przyszłym roku wyda ją Little, Brown and Company. To powieść przygodowa osadzona w przyszłości, w świecie z podnoszącym się poziomem mórz i wyczerpanymi złożami ropy. To moja okazja do eksploracji nowych obszarów i zabawy pisarstwem, a także do skupienia się na tzw. zrównoważonym projektowaniu. Bardzo podoba mi się ta idea i mam nadzieję, że zaciekawi i zainspiruje też młodych czytelników. Ostatnio zrozumiałem, że jeśli chcę wywrzeć wpływ na świat, lepiej nie rozmawiać o tym z dorosłymi, gdyż i tak mają już wyrobione poglądy. Za to dzieci wciąż mają szansę podjąć lepsze decyzje, niż my, dorośli, podejmujemy teraz.

A inne plany? Więcej opowiadań? Kolejna powieść?

Masa planów i zbyt mało czasu (śmiech). Aktualnie pracuję nad kontynuacją Ship Breaker, którą powinienem skończyć jeszcze w tym roku. Zbieram też materiały do mojej kolejnej powieści dla dorosłych... o której nie jestem gotowy jeszcze rozmawiać, lecz która zaczyna wydawać się jeszcze bardziej złożona i ambitna niż The Windup Girl, jednak w zupełnie inny sposób. Nadchodzi taki moment, w którym dociera do ciebie, że coś cię całkowicie przerasta, lecz to ekscytujące doznanie. Świetnie jest wiedzieć, że wciąż się rozwijasz i poszerzasz swoje horyzonty jako pisarz.

Skrócona wersja wywiadu pierwotnie ukazała się w magazynie SFinks (11/2009).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


gelaZz
   
Ocena:
0
Bardzo dobry wywiad. Dzięki malakh ;p

btw
co to znaczy, że coś jest ewokatywne?
27-11-2009 21:58
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Musiałem użyć gugla, żeby sobie przypomnieć, ale chodzi zapewne o to, że coś jest symboliczne.
27-11-2009 22:17
malakh
   
Ocena:
+1
Raczej w tym rozumieniu:
http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=ewo kacja

z naciskiem na wywoływanie wizji.
28-11-2009 15:15
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Cholera, szukałem w SJP i nie znalazłem. Może byłem przemęczony. Cóż. Bywa. Ale jeśli to jest ewokacja, to raczej "czy nie jest tak ewokacyjne". Tak to się odmienia, imho. Ewokatywny to taka niezgrabna kalka z angielskiego. Bacigalupi zapewne użył "evocative", czyli właśnie ewokacyjny, sugestywny (o właśnie, może warto byłoby użyć synonimu tutaj, lepiej imho brzmi). Tzn malakh pewnie wie lepiej, bo czytał te książki i opowiadania, i zna kontekst wypowiedzi, więc ja się przy swojej wersji absolutnie nie upieram, http://en.bab.la/dictionary/englis h-polish/evocative.html , ale na wszelki wypadek daję linka.

P.S Trzeba będzie przeczytać go w końcu.
28-11-2009 15:40
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Tzn "Czy jest tak ewokatywne jak The Fluted Girl? " zamiast tej wersji, powinno imho być "Czy jest tak ewokacyjne, jak The Fluted Girl", albo "Czy jest tak sugestywne, jak..."
28-11-2009 15:41
malakh
   
Ocena:
+1
Dam "sugestywny".
28-11-2009 16:09
gelaZz
   
Ocena:
0
dzięki, że się wam w ogóle chciało tego szukać ;p
28-11-2009 16:59
Alberick
   
Ocena:
0
Sprawdziłem i rzeczywiście odmienia się ewokacyjny, a nie ewokatywny. Ciekawe, że tłumacząc, nawet nie przyszło mi do głowy, że taka forma nie istnieje.
Dzięki za wytknięcie. :)
28-11-2009 23:33
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
No prob.

A to się przyczepię jeszcze do redakcji tego wywiadu. Sporo jest byków interpunkcyjnych i czysto gramatycznych. Ot, pierwsze zdanie: "To oczywiste, że twoje opowiadanie nie mają jedynie dostarczać ludziom rozrywki (nie jest to przynajmniej ich główny cel)."

Podmiotem w zdaniu jest tutaj rzeczownik materialny opowiadanie. Rzeczowniki, jak wiadomo, odmieniają się przez liczby i rodzaje. Orzeczeniem w zdaniu jest czasownik "mieć", w liczbie mnogiej. To dlaczego "opowiadanie" jest w liczbie pojedynczej? I dlaczego zdanie jest tak niezgrabne? Domyślam się, że malakh rozmawiał bezpośrednio w języku angielskim (w real time, a nie wysłał przetłumaczone pytania) - stąd pojawiające się w tekście zaimki osobowe, ale język polski jest językiem bardziej fleksyjnym, w którym spokojnie da się uniknąć i zaimków, i powtórzeń. To zdanie można, przykładowo, napisać tak. "Oczywiście, głównym celem twoich opowiadań nie jest dostarczanie rozrywki" [pomijam tutaj to, że np. nie przywitałeś się z pisarzem...pała z wychowania(; ]. "Jaką wiadomość próbujesz przekazać swoim [po cholerę zaimek osobowy? z kontekstu wiadomo, o co chodzi] czytelnikom? (Mam nadzieję, że – mimo bardzo pesymistycznych wizji przyszłości nakreślanych w twoich opowiadaniach [po cholerę powtórzenie? wiadomo, o jakie opowiadania chodzi, nie?] – nie chcesz po prostu powiedzieć: "Wszyscy jesteśmy skazani na zagładę!")"

Pod rozwagę. :) Koniec łapanki.
29-11-2009 14:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.