» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Marcinem Wełnickim

Wywiad z Marcinem Wełnickim

Wywiad z Marcinem Wełnickim
Uwaga! Wywiad zawiera spoilery dotyczące Śmiertelnego boga.

Bartłomiej Łopatka: Chciałbym zapytać o inspirację prozą H.P. Lovecrafta – co skłoniło Cię, żeby do realiów II WŚ wplątać Cthulhu, i to nie jako drobny, poboczny wątek fabularny, a główną oś książki?

Marcin Wełnicki: To w sumie dwa pytania. Na opowiadaniach Lovecrafta się wychowałem, to dla mnie klasyka horroru. Kiedy myślę o czymś strasznym, to nie o diabłach, wampirach, wilkołakach i czerwonych demonach, tylko o mackach, bytach spoza czasu, przestrzeni i szaleństwie. Przytłaczająca małość człowieka w prozie Samotnika z Providence przemawia do mnie znacznie silniej, niż bezpośrednie zagrożenie.

Co do II WŚ – na początku miałem trochę inny pomysł, chciałem opowiedzieć historię anty-Indiany Jonesa, bohatera nazistów. Książka poszła w zupełnie inną stronę, ale to był pierwszy bodziec. Ostatecznie nazistowska ideologia świetnie odpowiadała temu, co chciałem Śmiertelnym bogiem pokazać. Minusem był fakt, że to dość wyeksploatowana epoka.

Mity Cthulhu są wciąż bardzo silnie obecne w literaturze, ale większość pisarzy raczej mruga do czytelnika, a nie pisze o nich wprost. Ja chciałem zrobić coś innego.

BŁ: Owszem, realia epoki są ograne, ale odświeżyłeś to formą narracji: osadziłeś w głównych rolach nazistów, z definicji "tych złych" – dlaczego?

MW: Nie lubię "tych dobrych". Zawsze wolałem łotrów i antybohaterów, to zazwyczaj ciekawsze postacie. Jeśli czytałeś Lovecrafta, to wiesz, że bohaterowie jego opowiadań zazwyczaj szaleją lub giną – albo jedno i drugie. Zastanawiałem się jakiś czas, jakiego rodzaju ludzie mogliby stanąć do walki z przedwiecznym koszmarem i odpowiedź "ci źli" nasuwała się sama.

Pozostaje też kwestia tego, czy wrzucamy wszystkich do jednego worka, czy ci źli rzeczywiście są tak doszczętnie, do szpiku kości źli. Przedstawianie nazistów jako zła absolutnego jest już utartym schematem kulturowym, ale to moim zdaniem zbytnie uproszczenie. Miałem okazję się o tym w dość zabawny sposób przekonać, czytając reakcję niektórych czytelników na "nawrócenie się" Reinera Erharda.

BŁ: A nie chciałeś stworzyć kolejnego Klossa, który tym razem walczyłby także, oprócz Złych Niemców, z wrogiem pozaziemskim?

MW: Nie, bo to już było. Tysiąc razy. Swojski akcent niewiele by tu zmienił - chociaż może uderzyłbym w patriotyczną nutę, Polacy lubią czytać ku pokrzepieniu serc. Może byłby bestseller? Poczekaj, zapiszę to...

BŁ: A jakie były te reakcje czytelnicze na wspomniane "nawrócenie" Reinera?

MW: Że jest mało wiarygodne. Bo i to zło, i to zło, to czemu ma ze sobą walczyć? Najwyraźniej w obliczu zagrożenia ze strony pozaziemskich bogów, którzy chcą zniszczyć lub zniewolić ludzkość, nazista by się zawahał. Jeden czytelnik zasugerował mi, całkiem na serio, że prawdziwi naziści sprzymierzyliby się z Wielkimi Przedwiecznymi. He.

BŁ: Skoro już mówimy o złu, to w zasadzie nazistów, jacy utkwili w zbiorowej wyobraźni Polaków, w Śmiertelnym Bogu nie spotykamy – Reiner okazuje się (częściowo) dobry, a większość kolejnych, których czytelnik napotka, to słudzy Przedwiecznych o wypranych mózgach. Dlaczego zdehumanizowałeś zło, ukazując je jako wynik planu Przedwiecznych?

MW: Nie, nie spotkamy w ŚB takich nazistów. Ale nie powiedziałbym, żeby Reiner Erhard był dobry. Czy walka z Przedwiecznymi czyni go automatycznie dobrym? Nie robi tego z dobroci serca, nie ma szczególnego wyboru. Jest bezwzględny, jest egoistyczny. Z drugiej strony trudno wypaść źle na tle koszmarów Lovecrafta...

Świetne pytanie. Bogowie, jak u Lovecrafta, są w ŚB bezosobowi - nic nie mówią, sami z siebie nie działają, istnieją poza zmaganiami. Natomiast wszyscy antagoniści – co do jednego – uważają, że postępują dobrze. Oni wszyscy mają najszczersze chęci; członkowie Stowarzyszenia Thule szukają korzeni cywilizacji i pragną dobra ojczyzny, salgothy budują swój 'raj', ctany służą bogom. Myślą przewodnią książki – i wydaje mi się, że zakończenie dobrze to podsumowuje – jest "każdy może usprawiedliwić wszystko".

Postacie dokonują swoich wyborów w imię tych czy innych ideałów – w tym wiary w Przedwiecznych (nie różni się to niczym od religijnych pobudek z „naszego” świata). Bogowie nikogo do niczego nie przymuszają, czynić to może jedynie sama ludzka natura. Więc czy to zło jest rzeczywiście zdehumanizowane? Czy przeciwnie?

BŁ: Składając te wszystkie elementy w jedno, otrzymujemy dość nietuzinkową powieść. Ty, dodatkowo, dołożyłeś niezbyt oczywistą, zakręconą fabułę – co chciałeś przez to osiągnąć?

MW: Chciałem napisać dobrą książkę, he. Opowiedzieć zwartą historię sensacyjną poprzetykaną horrorem Lovecrafta i elementami science fiction, podumać nad złem, o którym już trochę rozmawialiśmy, a do tego dołożyć trochę ekologii poprzez teorię o społeczeństwie ryzyka... czuję, że przedsięwzięcie odrobinę mnie przerosło.

BŁ: Osobiście czuję spory niedosyt, jeżeli chodzi o fabułę. Dużo zagadek i luk pozostało nierozwiniętych, samo zakończenie też należy do tych otwartych. Czy Twoja kolejna książka, Testament Damoklesa, jest bezpośrednią kontynuacją ŚB, czy odpowie na wszystkie pytania?

MW: Trudno mi się z Tobą nie zgodzić. W ŚB chciałem zawrzeć bardzo dużo rzeczy i nie starczyło mi na wszystko miejsca, może przydałyby mi się ostrzejsze nożyce... Natomiast zakończenie zawsze miało być otwarte, zapętlać się jak (lubię to porównanie) w Adwokacie Diabła.

Testament Damoklesa nie jest bezpośrednią kontynuacją ŚB, to raczej luźny sequel. Znajomość ŚB nie jest konieczna, ale jeśli miałeś po zakończeniu lektury jakieś pytania – a mówisz, że miałeś – to Testament... odpowie na większość z nich. Jednocześnie to inni bohaterowie, inne czasy, inne problemy. Nie chcę zmuszać czytelników do kupowania książek w jakiejś niekończącej się serii.

BŁ: Cóż, nie jest to chyba z Twojej strony najszczęśliwsze ekonomicznie wyjście.

MW: No tak, seriale sprzedają się najlepiej... i nie zrozum mnie źle, jeśli czytałeś ŚB to Testament… będzie dla Ciebie niezłą frajdą – jest dużo odwołań i inside jokes, wspomniałem też już, że wiele tajemnic zostanie wyjaśnionych. Dowiesz się, co stało się Reinerem Erhardem. Więc w tym sensie jest to seria, saga.

Mi chodzi o co innego: o odcinanie kuponów. Nie chcę odcinać kuponów. Otwarte zakończenie ŚB może Ci się podobać lub nie, ale zamyka postawiony na początku książki problem. Ma początek, rozwinięcie i definitywny koniec. Jeśli ktoś chce przeczytać Testament Damoklesa nie znając Śmiertelnego boga, bardzo proszę; to też zamknięta historia pewnych bohaterów o definitywnym początku, środku i końcu.

BŁ: Skoro już mamy temat serii – ŚB wyszedł w SuperNowej, Testament... zaś wydajesz w Runie – dlaczego?

MW: Pytanie za sto punktów. Ile nowych książek SuperNowa wydała w tym roku? Albo: ile nowych książek wydała od premiery Śmiertelnego boga i antologii Jedenaście pazurów (w której to antologii znalazło się moje opowiadanie)? SuperNowa siedziała na moim pierwszym manuskrypcie prawie dwa lata, ŚB zaliczył poślizg względem umownego terminu wydania, pojawiały się częste przestoje komunikacyjne i nie sprawiało to wrażenia sytuacji przejściowej.

Miałem takie poczucie, że SuperNowa to nie to samo wydawnictwo, w którego książkach zaczytywałem się w latach 90. Wydaje mi się, że jestem dość płodnym autorem, to jest, piszę dużo, a pisanie przychodzi mi lekko. Nie chciałbym siedzieć na coraz większej hałdzie tekstów, lubię też – to chyba zboczenie zawodowe – klarowne terminy, ustalenia. Runa to bardzo energiczne wydawnictwo, profesjonalne, do tego mające miłą atmosferę i to bardzo mi odpowiada.

BŁ: Uważasz, że problemy z wydawcami to kolejny przejaw kryzysu na polskim rynku książki?

MW: Nie, uważam, że to przejaw konstrukcji polskiego rynku książkowego. Relacja autor-wydawca to, przynajmniej z początku, stosunek bardzo nierówny. Bardzo brakuje nam instytucji agenta.

BŁ: Co dalej? Jakie są Twoje kolejne projekty, książki, poza wspomnianym już Testamentem Damoklesa?

MW: He, trudno się rozwodzić nad kolejnymi projektami, kiedy najbliższy pojawi się na półkach dopiero za kilka miesięcy. Mówiąc najogólniej, pracuję nad dwoma książkami - jedną fantasy i jedną, hm, będącą groteskowo-humorystycznym new weirdem – i każda z nich jest czymś zupełnie innym niż powieści, które napisałem do tej pory. Zupełnie inne konwencje, daje mi to sporo frajdy.

Ale to odległa przyszłość – na razie szlifuję Testament Damoklesa, Książka jest zdecydowanie lepsza – moim zdaniem – od Śmiertelnego boga, co nie znaczy, że nie można jeszcze czegoś poprawić. Chyba należę do tych autorów, którzy mogą swoje teksty poprawiać do upadłego – czyli do deadline'u.

BŁ: Więc nie czujesz jakiejś, hm, "misji"? Nie chcesz przekazywać żadnych złotych myśli/poglądów, tylko tworzyć dobrą, rozrywkową fantastykę?

MW: Hm, trudne pytanie. Na pewno zadowoliłoby mnie, gdyby czytelnicy widzieli w mojej prozie dobrą, rozrywkową fantastykę. To by mi wystarczyło. W każdej swojej książce próbuję przemycać jakieś idee, sygnalizować jakieś problemy – tak zrobiłem w Śmiertelnym bogu – ale nie lubię moralizatorstwa na siłę, nachalnego. Na pewno nie zamierzam rzucać czytelnikom w twarz moich poglądów politycznych – lewicowych czy prawicowych – bo zazwyczaj jest to żenujące i w moich oczach obniża wartość książki. Umiejętność pisania niekoniecznie idzie w parze z mądrością, o czym polscy pisarze często zapominają.

Wreszcie, ze względu na pracę i zainteresowania czytam dużo literatury fachowej i naukowej, i kiedy zasiadam do pisania, skłaniam się ku szybszej, sensacyjnej narracji – najwyraźniej piszę o tym, czego mi w życiu brakuje. W każdym razie, kiedy książka otrzyma już miano sensacji, thrillera czy horroru, a w blurbie pojawią się bitwy, morderstwa i pościgi, to czytelnikowi trudno jest odnaleźć w trakcie lektury jakieś przesłanie – bo w ogóle go nie szuka. Jestem zwolennikiem tezy Pierre'a Bayarda, że ostatecznie autor ma całkiem niewielki wpływ na to, co czytelnik w książce znajdzie – chyba że jest nachalny lub ktoś temu czytelnikowi powie wcześniej, co powinien w książce znaleźć (Słowacki wielkim poetą był).

Pisząc każdą książkę myślę o jakimś motywie przewodnim, emocji czy koncepcji, którą chcę zaakcentować, w Śmiertelnym bogu wyszedłem od maksymy "cel uświęca środki" i zajmowałem się relatywizmem moralnym, do jakiego takie rozumowanie prowadzi, Testament… też ma swój leitmotiv.

Chcę, żeby moje książki były o czymś, żeby były rozrywką, ale intelektualną, żeby – być może – skłoniły do jakiejś refleksji. Nie przeszkadza mi, jeśli dla danego czytelnika takimi nie będą – ważne, żeby książka spełniła pokładane w niej przed lekturą nadzieje.

BŁ: I ponownie pytam ekonomicznie – nie boisz się, że Twoje książki okażą się zbyt zakręcone, zbyt odbiegające od tego do czego przyzwyczajony jest polski czytelnik, przez co będą, jak Uczta Wyobraźni, deficytowe i skierowane do specyficznego odbiorcy?

MW: Gdyby tylko dokładna recepta na czytelniczy sukces była znana, gdyby ten sukces zależał tylko ode mnie, a nie również od wydawnictwa, od koniunktury, od marketingu i reklamy, od zdarzeń losowych, może bym się skusił. Porównanie do Uczty Wyobraźni jest dla mnie bardzo pochlebne, ale myślę, że moje książki są jednak lżejsze i bardziej przystępne; na pewno nie przeprowadzam tylu eksperymentów formalnych, co pisarze tej serii. To literatura konceptu, dla której ciągłość narracji jest raczej przeszkodą, u mnie fabuła miała – jak do tej pory – klasyczną budowę.

Z drugiej strony, przewrotnie, wydaje mi się, że Testament Damoklesa jest książką skierowaną do szerokiego odbiorcy – to u podstawy thriller i tak się go czyta; wartka akcja, tajemnica, bohaterowie sympatyczniejsi niż w ŚB, he. I, przede wszystkim, lepiej piszę, książka jest mniej, jak to mówisz, zakręcona na poziomie konstrukcyjnym. Więc: nie. Nie boję się, że piszę prozę niszową. Ani Testament Damoklesa, ani książki, które właśnie piszę, nie zasługują na takie miano – przeciwnie, wydaje mi się, że zmierzam raczej w kierunku literatury popularnej (nie oceniając, czy to dobrze, czy źle, he).

BŁ: Więc jak widzisz swoją rolę na polskiej scenie literatury?

MW: Moją rolę, jak to szumnie brzmi. Nie wiem, czy pisarze sami nadają sobie jakieś role, czy po prostu w nie wrastają. Nie mam jakiejś życiowej misji, jeśli o to pytasz, co zresztą widać w odpowiedzi na poprzednie pytania. Wydaje mi się, że mam wyważone poglądy, a na polskiej scenie fantastycznej to wcale nie jest tak powszechne. Chciałbym promować postawy otwarte i liberalne; chciałbym zachęcić młodych ludzi do czytania, bo telewizja i internet, ze względu na swoją specyfikę, pewnych treści nie dostarczają. Ale czy to jest rola? Zapytaj mnie o moją rolę za pięć książek.

BŁ: A co sądzisz o obecnej sytuacji na rynku książki i ogólnie literatury w Polsce?

MW: Rynek książki się zmienia. To truizm, ale każde nowe medium odbiera literaturze trochę odbiorców, z tym się trzeba godzić. Jestem jednak zdania, że tam, gdzie jedne drzwi się zamykają, inne stają otworem. Rynek e-booków jest olbrzymi i rośnie coraz szybciej. E-booki dają naprawdę wiele możliwości – nie tylko niższe koszta, ale również większą dostępność, lepszą penetrację rynku. A dla czytelnika? Książki bardziej interaktywne, pełne hiperłącz, integrujące materiały audiowizualne. Książki, które są uaktualniane. Książki, które stają się platformami porozumienia. Spójrz chociażby na projekt Mongoliad.

Tylko wyobraźnia stanowi granicę tego, co można zrobić. Do tego dochodzi rosnący rynek audiobooków – sam też mam mało czasu i coraz częściej słucham książek w samochodzie. Moim zdaniem czeka nas rewolucja w sposobie, w jaki z książkami obcujemy.

Rynek w Polsce nie ma się najlepiej. Nie chcę się tu wdawać w diagnozę społeczną, starczy powiedzieć, że Polacy generalnie nie lubią czytać. Nie pomagają ceny książek, które są stosunkowo wysokie (porównując z innymi krajami Europy). Nie jest jednak prawdą, że książki się nie sprzedają – wystarczy spojrzeć na wyniki z list bestsellerów. Moim zdaniem to kwestia reklamy. Wydawcy bardzo często rzucają książkę na rynek i zamiast ją promować, mocno trzymają kciuki. To takie PRL-owskie myślenie.

W warunkach wolnego rynku, konkurencji nie tylko z innymi książkami, ale radiem, telewizją, internetem i grami, to już nie wystarcza. Książki giną w zalewie wszystkiego innego. Gdzie przeciętny Polak ma się dowiedzieć o takiej czy innej powieści? Co ma go zachęcić? Kupi tę, która stoi na wejściu w Empiku. Daną książkę znajdzie, jeśli akurat tej konkretnej będzie szukał, albo jeśli książka okaże się takim hitem, że będą o niej wszędzie trąbić. Tylko że dzisiaj hity są konstruowane w równej – jeśli nie w większej – mierze przez marketingowców i speców od reklamy.

Czytelnik sam z siebie mentalności nie zmieni, bo jest mu dobrze tak jak jest, więc dopóki nie zmieni się podejście wydawców, będzie tak jak do tej pory. Czekam na polski renesans e-booków, ale zanim to nastąpi minie jeszcze ładnych parę lat.

BŁ: Wspomniałeś, że masz mało czasu. Jak rozumiem, pisanie nie jest Twoim głównym zajęciem ani środkiem utrzymania?

MW: Nie, nie utrzymuję się z pisania, naprawdę niewielu pisarzy może sobie na to pozwolić po debiutanckiej powieści. Pisanie jest moim głównym hobby, czymś, co nigdy mi się nie nudzi. Pisanie jako praca to coś, co bardzo by mi odpowiadało i konsekwentnie dążę w tym kierunku. I znów: zapytaj mnie o to samo za pięć książek.

BŁ: A sądzisz, że w Polsce jest możliwość utrzymywania się tylko z pisarstwa?

MW: Jasne. Wszystko jest możliwe. Utrzymywanie się z pisarstwa jest trudne – w Polsce jeszcze trudniejsze – i nie dla wszystkich. Jestem jednak zwolennikiem tezy, że jeśli ktoś do czegoś usilnie dąży i jest gotów na to ciężko pracować, to to osiągnie.

BŁ: Co, jako właściwie debiutant, chciałbyś powiedzieć wszystkim tym ludziom, którzy tworzą i piszą, głównie w internecie, i marzą o wydaniu książki?

MW: Przestańcie pisać i psuć i tak wątły rynek! Hehe. A serio: jeśli chcecie pisać, piszcie. Znajdźcie kogoś, kto Wasze teksty zaopiniuje szczerze – a w większości będzie to miażdżąca krytyka – weźcie sobie uwagi do serca i piszcie dalej. Zaopatrzcie się w słownik poprawnej polszczyzny i podręcznik do gramatyki. Czytajcie książki. I piszcie dalej, w końcu napiszecie coś, co spełni kryteria któregoś z wydawców. A co potem? To już zależy od Was.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Slawia
Słowiańska gra karciana!
- pierwsze wrażenia
Slavika: Równonoc
Jednak zła nie zwalczyliśmy
- recenzja
Slavika: Równonoc
Czy warto było przeprowadzić się nad Bałtyk?
Wywiad z Marcinem Wełnickim
Łatwiej wymyślać planszówkę, niż pisać tysiącstronicową powieść

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.