» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Jeffem VanderMeerem

Wywiad z Jeffem VanderMeerem


wersja do druku

Uważam się za socjalistę

Redakcja: lemon

Wywiad z Jeffem VanderMeerem
Michał Smętek: Czym jest dla Ciebie new weird?

Jeff VanderMeer: Czymś w rodzaju Czy androidy marzą o elektrycznych owcach, wzbogaconym o późną nową falę brytyjską, jak chociażby o Clive'a Barkera z lat 80. – o takie ciemne, mroczne rzeczy. Oczywiście nie wszyscy krytycy zgadzają się, czy new weird w ogóle istnieje, co moim zdaniem jest bez sensu, ponieważ powinniśmy się raczej zastanawiać, czy ten termin faktycznie oddaje rzeczywisty gatunek literacki.

Spotykamy się tutaj z okazji niedawnej polskiej premiery Fincha – trzeciej odsłony cyklu o mieście Ambergris. Wspominałeś przy jakiejś okazji, że pewnej nocy przyśniło Ci się to miasto, więc po przebudzeniu zasiadłeś do komputera i je opisałeś. Czy istnieją jeszcze jakieś inne inspiracje; może przeżycia, lektury…? Czym w ogóle jest dla Ciebie Ambergris? Sennym marzeniem czy metaforą czegoś konkretnego?

Proces przelewania znaków na papier jest czymś innym niż samo pisanie, dlatego chociaż Ambergris faktycznie mi się przyśniło, to nie postrzegam go jako jakiegoś marzenia sennego, raczej jako świat równoległy, w którym pojawiają się rzeczy z naszego uniwersum. Miasto szaleńców i świętych odzwierciedla to, co się działo w starożytności; Shriek: Posłowie przedstawia to, co się działo w Bejrucie oraz kwestię globalnego ocieplenia, zaś inspiracją trzeciej części – Fincha – są niedawne wydarzenia w Iraku. Ogólnie uważam, że fikcja nie może być zbyt oderwana od rzeczywistości, bowiem przestaje być wiarygodna. Warto oprzeć prozę fantastyczną o coś realnego, ponieważ wówczas czytelnicy mogą się bardziej w nią zagłębić, znajdując w niej coś, co znają.

Czy nawiązywanie w poszczególnych częściach do fragmentów autentycznych dziejów miało wpływ na ich konstrukcję? Przyznam szczerze, że moją ulubioną odsłoną cyklu jest Miasto szaleńców i świętych, właśnie ze względu na jej szalenie oryginalny kształt – ni to zbiór opowiadań, ni to składowisko luźnych notatek o mieście; całość sprawia wrażenie, jakby rzeczywiście pochodziła z innej rzeczywistości. W Shrieku... odszedłeś nieco od tego zamysłu, jedynie formując dzieło na kształt posłowia do przewodnika historycznego (też niespotykany zabieg), a już w Finchu w ogóle zrezygnowałeś z eksperymentów z konstrukcją i napisałeś klasyczną powieść. Mógłbyś przybliżyć istotę tych zabiegów? Czy zaplanowałeś, że cykl będzie tak wyglądał, czy może wyszło Ci to nieco spontanicznie?

Rzeczywiście, im dawniejsze dzieje Ambergris, tym bardziej mgliście je przedstawiam. Miasto szaleńców i świętych pisałem bardzo ozdobnie. Chciałem ukazać, jak dzieje miasta są odległe od historii jego bohaterów. Natomiast w Shrieku... postacie są bardziej zaangażowane w dzieje miasta. Chciałem pokazać Ambergris w stanie wojny i wpływ okupacji na bohaterów, co zadecydowało o kształcie powieści. Z kolei Finch to twór zdecydowanie najnowocześniejszy, dlatego nadałem mu współczesną formę. Chciałem odpowiedzieć w nim na pytania zadane w poprzednich częściach, ale też zadać kilka nowych, żeby było jak w życiu – nigdy nie znamy wszystkich odpowiedzi. Co do struktury cyklu – była ona przemyślana, z tym że dopiero kiedy skończyłem Miasto…, zastanowiłem się, co bym chciał jeszcze opowiedzieć o Ambergris, i tak powstały kolejne dwie części.

Zapytam jeszcze o Miasto…. Jak wspomniałem wcześniej, zafascynowała mnie jego struktura. Całość sprawia wrażenie chaotycznej zbieraniny wszystkiego, co się wiąże z Ambergris; zupełnie jakby jakiś badacz z naszej rzeczywistości gromadził ślady miasta z innego świata, co dodaje magii całemu Twojemu przedsięwzięciu. Na ile był to zabieg celowy, a w jakim stopniu zadecydowała spontaniczność?

Ta książka powstawała w sumie naturalnie. Jedynie pierwsze opowiadanie – Zakochany Dradin – przyśniło mi się, ale kolejne już wymyślałem i spisywałem w normalny sposób. Dość wcześnie postanowiłem na własny użytek opisać samo miasto oraz jego historię, aby się orientować, jak powinno wyglądać miejsce akcji. Kiedy zaś nadeszła decyzja o wydaniu, postanowiłem wysłać do wydawcy wszystko razem, bo uznałem, że tak będzie najfajniej. Nie obyło się bez problemów. Mój pierwszy wydawca… jak by to ująć… odnalazł Boga i poprosił mnie, abym przerobił wszystkie postaci tak, by przypominały bohaterów ze Starego Testamentu, więc zabrałem mu tę książkę. Następny próbował mnie namówić na osadzenie akcji w XIX-wiecznym Paryżu i pozbycie się elementów nadnaturalnych, toteż się z nim pożegnałem. Trzeci wydawca wziął ode mnie pieniądze na wydanie edycji limitowanej, po czym zadzwonił do mnie – jak się tłumaczył – z podróży poślubnej, bowiem wszystkie pieniądze ode mnie wydał na swój ślub. Okazało się, że dzwonił ze szpitala psychiatrycznego, gdzie trafił po ostrym załamaniu nerwowym. Dopiero za czwartym razem mi się udało.

Co do struktury powieści – rzeczywiście, moim celem było wzbudzenie u czytelnika uczucia, że obcuje z czymś z innego świata. Na szczęście mój czwarty wydawca zaufał mi na tyle, że mogłem zaprezentować w całości swoją wizję artystyczną.

Tworzyłeś cykl przez piętnaście lat – to szmat czasu. Zabierając się za niego, miałeś już wszystko z grubsza zaplanowane, czy może całość powstawała na bieżąco? Rzuciła mi się w oczy pewna niekonsekwencja w jednym z elementów cyklu: tajemniczych mieszkańcach podziemi, zwanych Szarymi Kapeluszami. W Mieście szaleńców i świętych były one tak słabe fizycznie, że osadnicy bez problemu masakrowali całe ich zastępy, ale już w Finchu są na tyle potężne, że stanowią nie lada wyzwanie dla mieszkańców Ambergris. Z czego to wynika?

Oj, chyba nie doczytałeś. (śmiech) Szare kapelusze są istotami nierzeczywistymi. Pokazują się tak, jak chcą być widziane. Na powierzchni nie czują się zbyt pewnie, więc wolą sprawiać wrażenie dużo słabszych, aniżeli są w rzeczywistości. Niemniej masz trochę racji i w następnych wydaniach nieco zmienię Miasto…, aby z opisu masakry nie wynikało, że była ona taką łatwą sprawą.

Nie zależy mi, jako autorowi, na zbytniej spójności. Wolę, aby każda książka była innym spojrzeniem na ten sam świat.

Zadam teraz na rozluźnienie klasyczne pytanie: jakie są Twoje inspiracje literackie?

Największy wpływ miała na mnie Trojka, która zresztą niedługo wyjdzie w Polsce. Jest to książka na tyle dziwna, że zachęciła mnie do eksperymentowania. Kiedy pisałem drugi i trzeci tom, w pewnym sensie wzorowałem się na Viriconium Johna Harrisona. Choć trzeba dodać, że wcześniej z pewnością przeczytałem książki, które zainspirowały Harrisona. Prócz tego wiadomo – grecka mitologia.

Wróćmy do Ambergris. Zainteresowała mnie tzw. funkcjonalna anarchia, jak została nazwana sytuacja, w jakiej znalazło się miasto po upadku rządów kappanów. Czy należy traktować ją jako swoistą metaforę czegoś konkretnego z naszego świata, czy może należy ją odczytywać nieco inaczej, na przykład jako wyraz manifestacji politycznej autora?

"Funkcjonalna anarchia" jest raczej odbiciem naszej rzeczywistości. Dużo czytałem o państwach i miastach, w których w pewnym momencie wszystko przestało działać. Z różnych powodów mnie to interesuje. Po pierwsze, jest ich coraz więcej, a po drugie – dzieje się w nich wiele ciekawych rzeczy. Czytałem o tym, jak wyglądała sytuacja w Bejrucie czy w Bagdadzie, gdy zniknęła tam władza. Fascynująca sprawa. To niesamowite, jak ludzie musieli nauczyć się na nowo żyć, znajdować nowe zastosowania dla budynków...

W naszej rzeczywistości anarchia to zwykle stan przejściowy między upadkiem starych porządków a nastaniem nowych. Tymczasem w Ambergris utrzymuje się ona przez długie lata i… działa całkiem sprawnie. Nie wydaje się, żeby mieszkańcy mieli w takim systemie dużo gorzej niż w większości innych, znanych z naszej rzeczywistości. Czy podoba Ci się taki sposób funkcjonowania społeczeństwa?

Tak naprawdę w Ambergris nigdy nie zapanowała zupełna anarchia, bowiem zawsze jakieś rządy były sprawowane; na przykład wiele spraw wynikało z działań Szarych Kapeluszy. Niemniej zależało mi, aby miasto popadło w jakiś rodzaj anarchii, gdyż chciałem pokazać sytuacje, jakie mogą mieć miejsce tylko w państwach pozbawionych władzy centralnej; chciałem pokazać różne sposoby rządzenia. O ile wierzę w inteligentny rząd i jestem za istnieniem władzy państwowej, to uważam, że jeśli da się trzem ludziom władzę, to zaraz zacznie dochodzić do korupcji, sprzeniewierzeń i różnych innych niemiłych rzeczy. Władzy ciągle trzeba się przyglądać.

W cyklu pojawia się postać Vossa Bendera, który wydaje się bardzo nierealistyczny, lecz warto wiedzieć, że pomysł na tę postać zaczerpnąłem z historii Bizancjum. Istniały w nim dwie rywalizujące ze sobą grupy teatralne (nazywały się bodaj Żółci i Fioletowi), które w pewnym momencie doprowadziły do regularnej wojny domowej. Kością niezgody były różne interpretacje dwóch tabliczek rzymskich z treścią dramatu.

Zastanawiałem się, jak bardzo realistyczne może być wymyślone miasto i uznałem, że nie bardzo, ponieważ można wymyślić jakiś realistyczny fragment miasta, ale całość nigdy, gdyż prawdziwe miasta są zawsze tysiąc razy bardziej skomplikowane niż ich fikcyjne odpowiedniki.

Rozumiem więc, że Ambergris to tylko taki eksperyment myślowy i nie wierzysz, żeby coś takiego mogło zaistnieć w naszym świecie?

Wierzę, że potrzebny jest mądry, inteligentny rząd, który zaspokoi rozmaite potrzeby każdego człowieka. Problem w tym, że takich rządów nie było za wiele. Na pewno nie jest nim ten, który mamy obecnie w Stanach – jest pełen korupcji i zepsucia. Myślę, że Ambergris ujawnia pewne moje co do niego podejrzenia.

Dla mnie samego ideałem byłby jakiś rodzaj rządu socjalistycznego. Niestety, to jest tylko ideał, a ideał rzadko kiedy ma miejsce na Ziemi.

Choć dodam jeszcze w kwestii mojego dystansu do rządu, że ogólnie jestem podejrzliwą osobą – nawet do fandomu amerykańskiego podchodzę z dużą dozą nieufności. (śmiech) Uważam, że tam gdzie jest jakaś organizacja, zawsze muszą być zarazem ciemne interesy.

Zauważyłem, że wśród pisarzy new weird jest sporo socjalistów, na przykład China Miéville, co stanowi wyraźny kontrast między fantastyką polską, w której opcja prawicowa zdecydowanie dominuje. Jak to wygląda w fantastyce amerykańskiej?

Trzeba zaznaczyć, że w Anglii, skąd pochodzi Miéville, jest trochę inaczej – tam dominuje tak zwany socjalizm z wyższych sfer; są ludzie, którzy źle się czują ze świadomością, że tyle osób żyje gorzej od nich, więc sięgają po pióra. W amerykańskim fandomie ludzie piszący fantastykę rzeczywiście są bardziej lewicowi, choć reprezentują różne oblicza tej opcji. Jest na przykład taka lewica drobnomieszczańska, ale też lewica-lewica robotnicza. Trudno powiedzieć, jakie to ma odzwierciedlenie w pisarstwie.

Sam, jako autor, uważam się za socjalistę, dlatego w mojej twórczości zawsze będą elementy anarchistyczne.

Podczas spotkania autorskiego padło pytanie o kontynuację cyklu i odpowiedziałeś, że to będzie coś w rodzaju komiksu. Mógłbyś coś więcej o tym powiedzieć?

Planuję, że akcja będzie się toczyła trzydzieści lat po wydarzeniach opisanych w Finchu. Miasto będzie wtedy podzielone na część rządzoną przez Szare Kapelusze, część przez tubylców i część przez rebeliantów, którzy zresztą też będą podzieleni.

Komiks będzie miał tradycyjną formę czy może mamy spodziewać się podobnych niespodzianek, co w Mieście szaleńców i świętych?

Będzie to raczej coś zupełnie nowego.


Rozmowa odbyła się podczas wizyty Jeffa VanderMeera w Polsce w kwietniu 2011 r.
Autor wywiadu dziękuje wydawnictwu MAG za okazaną pomoc.





Jeff VanderMeer(ur. 1968), amerykański pisarz, redaktor i wydawca. Znany ze swojego cyklu historii o mieście Ambergris (Miasto szaleńców i świętych, Shriek: Posłowie, Finch), ceniony za swój wkład w rozwój i popularyzację literackiego nurtu new weird. Poza cyklem Ambergris w Polsce ukazała się jego powieść pt. Podziemia Veniss. Dwukrotny zdobywca World Fantasy Award (za opowiadanie Przemiana Martina Lake’a oraz jako współredaktor za antologię Leviathan 3), nominowany do Hugo i wielu innych nagród. Jako redaktor odpowiada za kilkanaście antologii (w tym Steampunk), jest założycielem oficyny Ministry of Whimsy Press, która wydała m.in. znaną także u nas powieść Stepana Chapmana pt. Trojka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
"Ta książka powstawała w sumie naturalnie. Jedynie pierwsze opowiadanie – Zakochany Dragin – przyśniło mi się, ale kolejne już wymyślałem i spisywałem w normalny sposób. "

Zakochany Dradin
19-01-2012 14:49
lemon
   
Ocena:
0
Indeed. Dzięki - poprawione.
19-01-2012 18:20
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
"W Mieście szaleńców i świętych[i] były one tak słabe fizycznie, że osadnicy bez problemu masakrowali całe ich zastępy, ale już w [i]Finchu są na tyle potężne, że stanowią nie lada wyzwanie dla mieszkańców Ambergris. Z czego to wynika?"
To przy okazji i kodowanie poprawcie, bo cały fragment o Mieście aż do Finch jest kursywą.
19-01-2012 19:02
Scobin
   
Ocena:
0
Dzięki i za to spostrzeżenie. :-)
19-01-2012 22:00

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.