» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Davidem Weberem

Wywiad z Davidem Weberem


wersja do druku

Wciąż kocham to, co robię

Redakcja: lemon

Część I – Pytania ogólne



Michał Świerczek: Mam dzisiaj przyjemność przeprowadzać wywiad z Davidem Weberem, pisarzem, który dał początek współczesnej modzie na fantastykę militarną. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że wcześniej inni, jak choćby David Drake, też podejmowali ten temat, ale uważam, i wiele osób zgodzi się ze mną, że to właśnie Pan z serią Honor Harrington sprawił, że podgatunek ten zyskał tak dużą popularność. Bardzo cieszymy się z Pańskiej wizyty w Polsce i chciałbym wykorzystać tę okazję do zadania kilku pytań w imieniu polskich fanów, ponieważ następnej prawdopodobnie nie będzie. Pierwsze pytanie: jak wrażenia z pobytu w Polsce?

David Weber: Jak na razie wizyta jest bardzo przyjemna, mimo pogody w kratkę – dzisiaj było po prostu cudownie, wczoraj za to niespecjalnie. Bardzo cieszę się ze spotkania i rozmów z Polakami. Myślę, że to, co najbardziej imponuje mi w Polsce i Polakach, których dotychczas spotkałem, to to, że jesteście bardziej zainteresowani życiem w teraźniejszości i przyszłości, niż ciągłym przeżywaniem przeszłości. Wiem trochę o historii i o tym, co działo się w Polsce podczas i po II wojnie światowej, i jestem mile zaskoczony tym, że większość ludzi skupia się bardziej na tym, dokąd zmierzają, niż na zgorzkniałym przeżywaniu przeszłości. Amerykanie jako naród nie zaznali wojny "na własnym podwórku", tak jak Europejczycy. Nie mamy miast, które zostały całkowicie zniszczone, jak Warszawa po powstaniu. Daje to nam pewien rodzaj pewności siebie, którą można nazwać arogancją. Jest to coś pozytywnego, ale oprócz plusów są również negatywne aspekty. Nie jesteśmy na przykład tak bardzo obciążeni przeszłością jak Europejczycy. Tłumaczy to, dlaczego czasami Amerykanie myślą, że Europejczycy patrzą w przeszłość, zamiast w przyszłość. Europa ma o wiele bogatszą historię niż Ameryka – próbowałem wyobrazić sobie, jak ludzie, których znam w Stanach, reagowaliby, mając taką przeszłość, i myślę, że stała się ona dla was raczej źródłem siły niż słabości. To imponujące dla kogoś, kto nie dzieli z wami podobnej historii wojen i przemocy. Myślę, że często Europejczycy nie rozumieją, iż Amerykanie nie mają takich doświadczeń, tak samo jak wielu Amerykanów nie zdaje sobie sprawy, że Europejczycy je mają.

To pewien rodzaj nieświadomości...

Tak, jest to wzajemna nieświadomość. My nie bierzemy tego pod uwagę, kiedy niecierpliwimy się na was, a wy nie bierzecie tego pod uwagę, kiedy my stajemy się zbyt natarczywi.

Poruszył już Pan ten temat podczas dzisiejszego spotkania z fanami, ale dla tych, którzy nie mogli tu przybyć i będą czytać lub oglądać ten wywiad, czy mógłby Pan przedstawić krótką listę autorów i książek fantastycznych, które wywarły wpływ na Pana jako pisarza.

Pierwszą pozycją z fantastyki naukowej, którą przeczytałem, była The Legions of Space Jacka Williamsona, potem było Genus Homo L. Sprague'a de Campa i P. Schuylera Millera. Miałem dziesięć lat, gdy natknąłem się na ich książki, i to oni ukazali mi cuda fantastyki naukowej. Można jednak powiedzieć, że pierwszą książką w ogóle fantastyczną była powieść David and the Phoenix autorstwa Edwarda Ormondroyda. Napisano ją w roku moich urodzin, a kiedy ją przeczytałem, miałem jakieś siedem lat. Była to pierwsza książka, którą przeczytałem w całości sam. Opowiada o młodym chłopcu, który spotkał feniksa, zaprzyjaźnił się z nim, przeżył przygody i musiał ostatecznie tę przyjaźń utracić. Nauczyła mnie, że świat jest pełen cudownych, magicznych historii, które czekają, aby je opowiedzieć.

Później oddał Pan hołd tej książce w Za wszelką cenę. Stamtąd zresztą się o niej dowiedziałem. Będąc oddanym fanem, wyszukałem ją, przeczytałem i muszę się z Panem w pełni zgodzić, ponieważ jest to wspaniała opowieść.

Rzeczywiście, jest to perełka sama w sobie. Potem, kiedy już byłem starszy i natknąłem się na fantastykę naukową, główny wpływ na mnie wywarli… Oczywiście, w zależności od dnia mógłbyś otrzymać trochę inna listę, ale muszę przyznać, że zawsze na niej znaleźliby się: Robert Heinlein, H. Beam Piper, Keith Laumer, Theodore Sturgeon. Czytałem Asimova, ale nie sądzę, żeby wywarł duży wpływ na mnie jako pisarzu, choć wywarł na czytelniku.

Kiedy trochę podrosłem: Clifford Simak, Mark Reynolds, James White i jego historie o Szpitalu Kosmicznym i obcych gatunkach, James Schmitz, uwielbiałem jego Witches of Karres. Pamiętam, jak w liceum przeczytałem pierwszą powieść z serii Jeźdźcy Smoków z Pern Anne McCaffrey, publikowanej w odcinkach chyba w Analogu, i zdałem sobie sprawę, że oto jest pisarka, która stworzyła cały świat dla swojej historii. Wtedy zaczynałem już grać w RPG, Dungeons & Dragons i inne, więc sam budowałem światy dla innych graczy. Myślę, że mogło mnie to uczynić bardziej świadomym faktu, że można poczuć smak całej planety, jej społeczeństwa, różnych regionów, różnych kulturowych bytów podtrzymujących opowieść. Oczywiście, bohaterowie byli świetni, Anne zawsze wspaniale snuła opowieść. Ale tak naprawdę to właśnie budowa świata przyciągnęła moją uwagę, nawet jeżeli trochę czasu zajęło mi uświadomienie sobie tego. Lata temu odwiedziłem ją, kiedy z Sharon po ślubie pojechaliśmy do Irlandii. Jednak dopiero kilka lat później w pełni uświadomiłem sobie jak ten aspekt cyklu Pern kształtował mnie, kiedy pisałem własne książki.

Wspomniał Pan Witches of Karres, którego kontynuacji współautorem jest Eric Flint, Pański przyjaciel i współautor kilku książek. Ale nie o to chciałem zapytać. Niedawno wydawnictwo Tor ogłosiło, że wycofuje się ze stosowania zabezpieczeń w swoich e-książkach, a jak Panu wiadomo, Eric jest gorącym (choć może to mało powiedziane) zwolennikiem jak najtańszych e-książek bez DRM. Jakie jest Pańskie zdanie na ten temat?

Zdecydowanie jestem zwolennikiem. To znaczy: zdecydowanie NIE jestem zwolennikiem DRM, uważam, że e-książki poradzą sobie lepiej bez DRM. Co do polityki cenowej, to jest ona wypadkową oczekiwań wydawców i czytelników. Istnieje przeświadczenie, że e-książki są zbyt drogie w porównaniu do papierowych wersji, jeżeli nie kosztują tyle samo lub mniej niż wydanie w miękkiej okładce. Podnoszony jest argument, który rozumiem: że fotony nic nie kosztują i w porównaniu z wprowadzeniem na rynek wydania papierowego odpadają koszty dystrybucji, materiałów itd. To wszystko prawda. Problemem jest to, że nie odpadają pozostałe koszty, czas autora, edytora, składu i, jeżeli będzie e-okładka, czasu grafika. Wszystkie koszty początkowe muszą więc zostać pokryte, a e-książki, przynajmniej na razie, nie sprzedają się w wielkich ilościach. Oznacza to, że trzeba pokryć koszty początkowe z mniejszej sprzedaży, w związku z tym cena musi być ustalona na poziomie, który na to pozwoli. To minimum, na jakim można ją ustalić. Dodatkowo jest pokusa ustalenia wyższej ceny książki, za którą więcej ludzi będzie skłonnych więcej zapłacić. Na przykład dla wczesnego e-wydania nowej książki autora bestsellerów lub bestsellerowej serii nie jest ani nierozsądne ani niesprawiedliwe ze strony dystrybutora powiedzenie "podkręcę cenę". Obecnie większość książek wydawanych przez głównych wydawców ma wersję papierową i elektroniczną. Zwrot kosztów jest więc dzielony pomiędzy te wersje. I myślę, że jest to jedna z głównych przyczyn, dla których Baen Books przyjął taką a nie inna politykę cenową. Wszystkie e-książki Baen sprzedawane są po około $7, $7.50…

$6.

Ile?

$6 za jedną, $18 za pakiet miesięczny.

Mam nieograniczony dostęp do e-książek Baen, więc nawet nie patrzyłem na cenę – to jedna z korzyści bycia pisarzem. Baen stoi na stanowisku, że e-książka to to samo co masowe wydanie w miękkiej okładce. Ich cena jest więc ustalona na takim samym poziomie. Uważam, że jest to uczciwy sposób ustalania ceny. Nie uważam za nieuczciwe ustalania wyższej ceny przez wydawcę na nowo wydany tom bestselerowej serii. Nie mówię, że ja bym tak zrobił, ale nie uważam tego za nieuczciwe czy nierozsądne. W ostateczności to rynek ustali ceny, ponieważ czytelnicy po prostu nie kupią książek, które uznają za nieuczciwie wycenione. W całym tym zamieszaniu z Amazonem i Apple, oskarżeniami o zmowę cenową przez pięciu dużych amerykańskich dystrybutorów chodzi tak naprawdę o prawo wydawców i dystrybutorów do ustalania własnego progu cenowego. Efektem jest niewielki ogólny spadek cen e-książek, przy jednoczesnym zwiększaniu nacisku na jak najszybsze wydawanie elektronicznych wersji popularnych serii.

Myślę, że stanowisko ludzi popierających agencyjny model wyceny, czego chcą wydawcy i dystrybutorzy, jest analogiczne do poczekania aż cena e-wydania spadnie, tak jak spada cena pomiędzy tradycyjnym wydaniem w twardej i miękkiej okładce. I to, czy ten model będzie finalnym, czy też będzie to coś w stylu dzisiejszego modelu Baen, gdzie cena jest stała niezależnie od daty wydania, dopiero się okaże. Prawdopodobnie będzie się to zmieniać w miarę jak rynek będzie się przesuwał w kierunku e-książek. Nie wiem, które z różnych przewidywań przyjąć odnośnie do czasu, kiedy e-wydania staną się większościową metodą dystrybucji książek. Kiedy to nastąpi – jeżeli nastąpi – wtedy zobaczymy ostateczny model wyceny. Trzeba patrzeć na e-książki i e-wydawnictwo jak na podrasowaną wersję prasy Gutenberga. Jest to tak samo fundamentalna zmiana w dystrybucji informacji jak wynalezienie ruchomej czcionki. Prawdopodobnie nawet większa, jeżeli weźmiemy pod uwagę niewiarygodną przenośność książki po wydaniu. Gutenberg mógł wydrukować książkę szybciej, ale nadal była ona mniej więcej tego samego rozmiaru, nadal miała wagę, którą trzeba było dźwigać, itd. Dzisiaj moja żona może przenieść trzysta książek w swoim Kindle.

Wielu fanów krytykuje Pana ostatnie książki, zwłaszcza od Wojny Honor, za to, że stały się zbyt obszerne w słowa. Pan sam mówił przy wielu okazjach, że Wojna Honor była wydana zbyt szybko, że chętnie jeszcze poddałby ją edycji. Jak duży wpływ miała na to zmiana sposobu pisania, wymuszone kontuzją nadgarstka przerzucenie się na program odczytujący mowę? Czy Pański styl pisania się zmienił?

Nie, ponieważ zmiany dokonałem zdecydowanie wcześniej. Mam kłopoty z przypomnieniem sobie dat, ale nadgarstek złamałem co najmniej dwanaście lat temu, może wcześniej. Było to po moim ślubie z Sharon, więc prawdopodobnie w 1999 roku, a zmiany na oprogramowanie odczytywania mowy dokonałem wcześniej. Nie uważam, żeby zmieniło ono jakoś mój styl pisania czy mój "głos" pisarza. Myślę, że styl każdego twórcy podlega lub powinien podlegać ciągłej ewolucji. Orientujesz się, że pewne rzeczy wychodzą ci lepiej, rzeczy, co do których stwierdzisz, że ich nadużywałeś. Podlegasz wpływom tego, co czytałeś, ludzi, z którymi pracowałeś. Wszystko to powoduje małe zmiany. Jeżeli chodzi o ilość słów, to Wojna Honor była wydana w pośpiechu, ponieważ data premiery została dwukrotnie przesunięta i ponieważ zajęty byłem wtedy również innym projektem, który napotkał katastrofalne trudności, z którymi trzeba było się uporać, a które zabrały czas przeznaczony na edycję Wojny.... Przez to nigdy nie została ona poddana ostatecznej edycji, która prawdopodobnie zmniejszyłaby ostateczną liczbę słów o około trzydzieści tysięcy. I nie chodzi o to, ze w tej książce są jakieś wydarzenia, których tam nie powinno być, ale o to, że niektóre z nich pojawiają się częściej niż powinny.

Jeżeli chodzi o nadmierną objętość późniejszych książek, to myślę, że problem leży bardziej w rozmiarach fragmentów historii, którą zdecydowałem się opowiedzieć i w tym, że w tle opowieści znajdują się elementy, które moim zdaniem są jej integralną częścią. Powody, dla których politycy robią to, co robią, zmiana techniki wojennej, która pociąga za sobą zmianę taktyki. Jeżeli nie rozumiesz uzbrojenia, to nie rozumiesz ograniczeń i szans, przed jakimi stoją bohaterowie. A dla mnie jest czasami istotne takie traktowanie zdarzeń, które pozwoli czytelnikowi ujrzeć różnicę ich postrzegania przez bohaterów. Honor Harrington będzie inaczej interpretować zdarzenia niż Elżbieta Winton, i żadna z nich nie ujrzy ich dokładnie tak jak Eloise Pritchard, Michelle Henke będzie miała inną opinię o Honor niż ktokolwiek inny. Czasami, gdy ludzie myślą, że się powtarzam, ja po prostu przedstawiam im te zdarzenia z innej perspektywy. Staram się utrzymywać liczbę słów w książkach na niższym poziomie niż w tych najgrubszych, ale to wymaga w pewnym sensie ukazywania mniejszych fragmentów opowieści.

Wciąż staram się dopasować, a seria Schronienie jest tego przykładem. Ludzie mówią, ze w pierwszej książce udało mi się zmieścić tysiąc lat historii, a w czterech kolejnych tylko pięć. Ale przecież przez większość lat z tego tysiąca, jakieś osiemset z okładem, Nimue spała i nikt nie wiedział o tym, co się dzieje. Musicie znać nie tylko sposób podejmowania decyzji, ale również ich konsekwencje. Na początku miałem zamiar pisać tę serię w formacie generacyjnym. Pierwsza książka byłaby o królu Haraldzie, druga o królu Caylebie, trzecia o królowej Naimu, itd. Wtedy zdałem sobie sprawę, że w żaden sposób nie obejmę takich przedziałów czasu pomiędzy książkami, biorąc pod uwagę tempo zmian, jakie musiały zachodzić na planecie. W pierwszej książce bohaterowie wprowadzaliby galeony, w drugiej pancerniki generacji predrednot, w trzeciej lotniskowce. Wtedy bylibyście całkowicie niezdolni do zrozumienia tego, co dla mnie jest krytyczną częścią opowieści, czyli zmagań o wolność wyboru i wolność poznania, walki o zmianę sposobu myślenia planety pełnej ludzi poddanych praniu mózgu dla akceptacji jednej wizji wszechświata oraz tego, jaki koszt muszą ponieść ludzie, aby zmienić swój sposób myślenia.

Część II – Schronienie i Honorverse





Następne pytanie miało dotyczyć Honorverse, ale ponieważ wprowadził Pan Schronienie do rozmowy, zmienię trochę kolejność pytań. Jak sam Pan powiedział, nie był Pan w stanie opowiedzieć tej historii w zwięzły sposób. Z tego co wiem, Midst Toil and Tribulation [Wśród trudu i ucisku – ten i pozostałe przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą od autora wywiadu] wychodzi w Stanach we wrześniu – ile jeszcze tomów planuje Pan przeznaczyć na rozwiązanie aktualnej wojny z Kościołem Boga Oczekującego? Czy planuje Pan zrobić potem przeskok czasowy, np. do następnej generacji, aby kontynuować opowieść?

Nie powiem, czy zrobię przeskok czasowy.

Ach, te Pańskie słynne [na forach] tetum, tetum, tetum…

Nie powiem.


Zawsze trzeba mieć nadzieję...

Ile tomów – to trudne pytanie. Szósty wychodzi w Stanach we wrześniu. Dzisiaj wydawca powinien mi przesłać mailem wersję PDF, żebym mógł dokonać ostatecznej weryfikacji jeszcze tutaj [w Polsce]. Trudno będzie to wtłoczyć pomiędzy wszystko inne, co tu robię. W sześciu tomach udało mi się zawrzeć prawie siedem lat od momentu rozpoczęcia cyklu Schronienie. Jeżeli popatrzysz na zmiany polityczne i inne, jakie się dokonują, to jest to tempo zawrotne. Myślę, że zakończenie aktualnego konfliktu zajmie mi prawdopodobnie kilka tomów. Ale z drugiej strony będzie to ta łatwiejsza część pracy dla Merlina, Cayleba, Sharleyan i reszty.

Ponieważ po tym jak tego dokonają, będą musieli powiedzieć wszystkim, że tak naprawdę to oni w ogóle nie wierzą w Archanioły. W tej chwili zajmują się reformacją Kościoła Boga Oczekującego. Kiedy walki ustaną, będą musieli wyznać prawdę i wielu powie, że mieli rację od początku, oskarżając ich o bycie sługami Shan-wei. Jest więc możliwe (ale nie mówię, że tak się stanie), że wybuchnie nowa wojna, gorsza od obecnej. Jest także możliwe, że nic takiego się nie stanie. Wiele zależy od tego, jak wszystko się ułoży w miarę jak będę pisał. Ostatecznie zamierzam w tej serii przedstawić powrót ludzkości w kosmos, opowiedzieć wam, dlaczego Gbaba stali się tym, kim są. Jak długo mi to zajmie – nie mogę obiecać ani zagwarantować. Taki mam plan. To, czy przedstawię walkę z Gbaba do nieuniknionego ponurego końca, czy po prostu przedstawię, w jaki sposób, kiedy i czy ostateczne zwycięstwo zostanie osiągnięte, to odrębna kwestia. Fakt, że kończę w tym roku sześćdziesiąt lat, może mieć na to wpływ. Piszę w tej serii przeciętnie jeden tom rocznie, więc mam nadzieję, że dam radę zakończyć aktualny konflikt w trzech tomach, następnie będą trzy, cztery tomy, w których zajmę się "objawieniem prawdy". Wygląda na to, że uda mi się skończyć przed siedemdziesiątką. Zobaczymy.

Pamiętaj, że pierwotnie planowałem zabić Honor Harrington w tomie szóstym [Honorverse], a dotarcie do tego momentu w opowieści udało mi się dopiero w Za wszelką cenę, czyli chyba tomie trzynastym. Musisz brać to pod uwagę, pytając mnie o ilość tomów, jakie zajmie mi dotarcie z punktu A do B.

Wracając do Honor Harrington...

Widzisz jak ułatwiłem ci przejście z tematu na temat?

Tak, udało się Panu również odpowiedzieć na trzy pytania na temat Schronienia, które chciałem zadać. Teraz Honor Harrington. W zasadzie opowiada Pan obecnie tę historię w trzech wątkach: głównym z wielką polityką, Honor itd., wątek Torch…

Nie wiem czy właściwie można je nazwać odrębnymi wątkami. Taki miałem zamiar, ale to, co otrzymałem, to trzy zestawy bohaterów przedstawiających różne punkty widzenia, poruszających się w tym samym wątku, przeplatających się nawzajem. Mógłbym ich wszystkich wcisnąć pomiędzy okładki jednego tomu, ale byłby on strasznie gruby, mówimy tu o książkach zawierających pół miliona słów. Zamiast tego staram się zmieścić pomiędzy 180 a 200 tysięcy słów, dzieląc opowieść na części łatwiej strawne dla czytelnika. Kilka osób zwróciło mi uwagę, że używam rozdziałów z jednego tomu w następnym. Robię to celowo, ponieważ pomaga to w ustaleniu chronologii pomiędzy tomami. Dzięki temu wiecie, kiedy dzieje się akcja danego tomu w odniesieniu do innych, które opisują wydarzenia z tego samego okresu. A Rising Thunder [Narastający Grzmot], które wydano w tym roku [w marcu] będzie pokrywało się czasowo z Shadow of Freedom [Cień wolności], które będzie następnym tomem z Michelle Henke i częścią historii umiejscowioną w Quadrancie Talbott. Jednocześnie pracuję z Erickem nad kolejnym tomem o Torch.

Wszystkie części są tak ściśle ze sobą splecione, że aby uważnie śledzić opowieść, musisz czytać wszystkie. To z mojej strony nie tylko przebiegły chwyt zastosowany po to, żebyście wydali więcej pieniędzy, chociaż mam trójkę dzieci, które za dziesięć, piętnaście lat będę chciał wysłać na studia. Pomaga mi to w produkowaniu książek, które nie są tak grube, że moja żona nazywa je kotwicami, ponieważ moglibyście przywiązać do nich linę, wyrzucić za burtę, a wasza łódź stałaby w miejscu. Z perspektywy pisarza myślę, że działa to dobrze, z perspektywy czytelnika mam nadzieję, że to działa. Ale wiem, że są ludzie, którzy traktują np. książki Shadow [Cieni], jako drugorzędną serię, której nie muszą tak naprawdę czytać, żeby móc nadążyć z tym, co się dzieje z Honor, nie jest to chyba jednak możliwe.

Pociągnę jeszcze wątek aktualnego konfliktu w Honorverse i strategii Równania. Dał nam Pan mały wgląd w jego historię poprzez Jacka McBryde'a w Bitwie o Torch, kiedy zastanawiał się on nad tym, czym stało się Równanie. W jaki sposób wizja Leonarda Detweilera, który po opuszczeniu Beowulfa chciał przekonać galaktykę, że genetyczne modyfikacje to nie antychryst, przekształciła się u Albrechta Detweilera w chęć zostania władcą galaktyki?


Albrecht powiedziałby, że wcale tego nie chce. Albrecht powiedziałby, że chce osiągnąć cele Leonarda. Myślę o Równaniu, jako o grupie życzliwych socjopatów. Mają oni pewien cel, który chcą osiągnąć. W tym, co chcą osiągnąć, jest wiele dobrego, ale nie przejmują się tym, co czynią po drodze. Ponieważ działają w podziemiu jako tajna grupa, o której nikt nie wiedział, że istnieje przez tak długi czas, są w pewien sposób oderwani od rzeczywistości. McBryde uświadamia sobie, że gdyby Równanie zechciało użyć na kampanię edukacyjną choćby niewielkiej części zasobów, wysiłku i zdolności włożonych w budowanie sekretnych sojuszy, wprowadzanie wszędzie agentów itd., to mogłoby przekonać znaczącą mniejszość ludzkości do swoich racji. Zamiast tego ważniejszym stało się udowodnienie, że mieli rację, że byli mądrzejsi, szybsi, że to oni jako jedyni mieli wizję właściwej ścieżki ku przyszłości. Stali się ofiarą bardzo często spotykanej wady ludzkiej: myślenia o sobie jako o z natury lepszych poprzez wagę swojej misji.

Żyją w komnacie ech, gdzie jedyni ludzie, z którymi rozmawiają, zgadzają się z nimi i nie ma nikogo, żadnego głosu, który powiedziałby: "Czekajcie, czekajcie, czy wy naprawdę przemyśleliście to, co wygadujecie?". Nie rozumieją na przykład, że kodeks nauk przyrodniczych Beowulfa, zabraniający genetycznych manipulacji na ludziach, jest zaprojektowany z myślą o postawieniu tamy dla powrotu rasizmu. Rasizm działał zawsze na zasadzie założonej z góry wyższości, czy to w przypadku białych Amerykanów posiadających czarnych afrykańskich niewolników, czy ogłoszenia wyższości rasy aryjskiej przez narodowych socjalistów. Bazuje on, jest usprawiedliwiony, żywi się wiarą, że ktoś jest lepszy od innych po prostu przez to, kim jest.

Jeżeli dopuścimy genetyczne manipulacje na ludziach i celem ich będzie stworzenie lepszych ludzi, to Beowulf obawia się powrotu rasizmu opartego nie o jakąś wyobrażoną różnicę pomiędzy ludźmi, ale o konkretną różnicę, którą da się zmierzyć i nadać jej wartość. Ta grupa ludzi jest bardziej inteligentna od tamtej grupy, dlatego ta grupa powinna mieć prawo podejmować decyzję za tamtą grupę. Ta grupa jest silniejsza i bardziej wytrzymała niż tamta, dlatego są naturalnie lepsi od tamtych. Inna rzecz, na którą Równanie zamyka oczy, to fakt, że Beowulf nigdy nie sprzeciwiał się ulepszaniu ludzi poprzez modyfikacje zapobiegające chorobom. Beowulf jest otwarty na pracę w ramach naturalnego limitu ludzkiego chromosomu. Na co się nie zgadzają, to dodawanie czegokolwiek do chromosomu, skądkolwiek by nie pochodziło. Nie zgadzają się na ustanowienie wzorca, w kierunku którego [zdaniem Równania] powinni dążyć. To są jedyne różnice pomiędzy nimi a Równaniem, jeżeli chodzi o ich cele.

Problemem jest to, co Równanie gotowe jest uczynić, aby swoje cele osiągnąć. W trakcie dążenia do ich realizacji stało się ono monstrualnie złe. Jeżeli jesteś w stanie wystarczająco wypaczyć swój umysł, aby naprawdę zrozumieć, co miał na myśli Adolf Hitler, wtedy wszystko, co robił, nabiera sensu. Co prawda niektóre z jego decyzji taktycznych były kiepskie, ale jeżeli możesz wystarczająco omotać swój mózg, by zobaczyć, że on naprawdę widział świat jako walkę o przetrwanie współzawodniczących ras, jeżeli tylko przejdziesz wystarczająco daleko na drugą stronę lustra, aby zrozumieć, że on tak myślał, to jego działania w celu zjednoczenia Niemiec, ich ponownego uzbrojenia, zebrania całego narodu pod jednym rządem, wszystko to nabiera sensu, jest całkowicie racjonalne z perspektywy wewnętrznej. To my, patrząc z zewnątrz mówimy, że facet był pokręcony jak korkociąg. Był szalony, ale wewnętrznie wszystko się zgadzało i zgadza się od wewnątrz w Równaniu – nawet wtedy, kiedy czyni ono rzeczy złe i kompletnie nielogiczne dla kogoś z zewnątrz.

Wspomniał Pan o planowanych książkach w Honorverse, ale niedawno ogłosił Pan również wydanie kompendium. Co planuje Pan w nim odtajnić?

Projekt ten uległ zmianie. Oryginalnie planowałem wydanie jednego kompendium, w którym ujawniłbym pewne szczegóły na temat państw, specyfikacji okrętów w różnych marynarkach, itd. I ta-da!, okazało się, że książka byłaby zbyt wielka. Jedno, o czym trzeba zawsze pamiętać, to że wydawanie książek to interes. I rozmiar książki zależy od nakładu, który można sprzedać. Kompendium jest czymś, co moim zdaniem prawdziwi hardkorowi fani Honor Harrington będą chcieli mieć, ale na co ci, którzy tylko lubią Honor, ale czytają też inne rzeczy, będą mniej skłonni wyłożyć pieniądze. Przewidujemy więc mniejszą sprzedaż kompendium niż na przykład tomu głównej serii. Jedną z konsekwencji tego jest to, że zdecydowaliśmy się zaoferować w kompendium więcej materiału. Aktualny plan, który może podlegać zmianom, to podział kompendium na trzy tomy. Pierwszy będzie miał tytuł House of Steel [Dom Stali], zaczerpnięty od krótkiej powieści na 72 tysiące słów, którą napisałem pod tytułem I will build my house of steel [Wybuduję mój dom ze stali]. Opowiada ona historię Rogera Wintona, ojca Elżbiety, i o jego wkładzie w to, że Gwiezdne Królestwo było w stanie przetrwać konfrontację z Ludową Republiką Haven. Szczegółowy materiał dołączony do tej powieści będzie dotyczył tylko i wyłącznie Gwiezdnego Królestwa Manticore i Protektoratu Graysona.

Potem wydany będzie drugi tom pod tytułem House of Lies [Dom Kłamstw]. Będzie on zawierał krótką powieść o Republice Haven, prawdopodobnie od powstania Republiki do planu DuQuesena. Przekaże on czytelnikowi analogiczne szczegóły na temat Republiki Haven, Ludowej Republiki Haven i na temat Imperium Andermańskiego. Prawdopodobnie również na temat Konfederacji Silesiańskiej, chociaż będzie trzeba podjąć decyzję, do którego tomu ją wrzucić. Następnie będzie trzeci i mam nadzieję ostatni tom pod tytułem House of Shadows [Dom Cieni]. Zawarta w nim krótka powieść będzie prawdopodobnie dotyczyła początków Równania. Może tak, może nie, zależeć to będzie od ilości informacji na temat Równania, które będę skłonny wyjawić wam w danym momencie.

Dodatki będą dotyczyły Ligi Solarnej i Równania. Na razie nie zdecydowałem, gdzie wstawić Silesię, może wylądować w trzecim tomie zamiast w drugim. Logiczne byłoby umiejscowienie jej tam gdzie Andermani, ze względu na Manticore-Andermański konflikt interesów w Silesii przed jej rozbiorem. Ale ze względu na rozmiar może ona być umiejscowiona razem z Liga Solarną i Równaniem, szczególnie, jeżeli w tym czasie zdecyduję się nie wyjawiać zbyt wielu informacji na temat Równania. Ryzyko związane z książką, jaką jest kompendium, polega na tym, że po jego wydaniu pisarz ma związane ręce w tematach, które są w nim poruszone. Nie może wrócić i powiedzieć: "Byłoby dużo lepiej gdyby…", ponieważ już wam powiedział jak jest. Muszę to brać pod uwagę, decydując jak wiele na temat Równania wyjawić w kompendium.

Część III – cykl Norfressa
Uwaga: w tej części znajdują się spoilery dotyczące powieści War Maid's Choice [Wyboru Panny Wojny] wydanej w czerwcu w USA




Następny cykl, o który chciałem zapytać, to Norfressa, książki o Bazhellu. W czerwcu tego roku ukazał się w Baenie War Maid’s Choice, na który w Polsce jeszcze poczekamy. Pod koniec tej książki jest moment, kiedy Wencit ratuje Leeanę od wysadzenia w powietrze…

O rany, to dopiero spoiler!

Na forach internetowych rozgorzała dyskusja, że dziecko Leeany i (tu następny spoiler) Bazhella będzie pół-ludzkim, pół-hradańskim dzikim czarodziejem.

Nie mam pojęcia, czemu ktokolwiek miałby spekulować na ten temat.

Dał nam Pan ten świetny wykład Wencita w drugim tomie, w którym wyjaśniał temat mieszańców.

Naprawdę coś takiego zrobiłem?

Tak.

Jak mogłem?! Nie powiem wam [o potencjalnym dziecku Leeany i Bazhella]. Powiem za to, że jest konkretny powód, oprócz faktu, że ojciec Leeany jest jednym z najlepszych przyjaciół Wencita, a Bazhell również stał się kimś takim. Leeana byłaby ważna dla Wencita tylko z tych powodów, nawet gdyby sam się z nią nie przyjaźnił. Przyznam, że wielką życiową tragedią Wencita z Rum jest to, jak wielu ludzi kochał i utracił. Jest to człowiek, który ma co najmniej tysiąc dwieście, tysiąc czterysta lat. Widział jak upadały całe imperia. A mimo to nadal jest w stanie czuć coś do ludzi. Jeżeli o tym pomyśleć, to jest to naprawdę wyjątkowe. Każdy utracony przyjaciel, osoba kochana, zabiera ze sobą kawałek Wencita – szczególnie wtedy, gdy musi on stać z boku i patrzeć na ich śmierć. Z tego punktu widzenia wiadomość, którą przekazał pod koniec War Maid’s Choice, nie dotyczy tylko Leeany, ale wszystkich, których utracił. Stawia on tamę, mówiąc: "Nie tutaj, nie ona. Ochronię ją bez względu na konsekwencje". Istnieje ku temu jeszcze jeden powód poza żalem Wencita, choć ten również odgrywa tu pewną rolę. Zauważ, że na końcu książki nikt ze strony dobra nie wie o tej konfrontacji, a Wencit jest z tego całkowicie zadowolony. Natomiast jestem pewny, że w Kontovarze omawiają to teraz, mówiąc: "Myślę, że nie będziemy teraz podejmować prób zabójstwa Leeany. / Zgadzam się, myślę, że nie byłby to dobry pomysł".

Wysyłając to ostrzeżenie, Wencit wyjawił zarazem, że Leeana jest ważną osobą. Tak że chroniąc ją, w pewien sposób skierował na nią uwagę czarnych czarodziejów z Kontovaru. Przyznam, że ostateczna konfrontacja pomiędzy bogami światła i ciemności w Orfressie nadejdzie podczas życia Bazhella i Leeany. Będą oni mieli w oczywisty sposób fundamentalne znaczenie dla wyniku tej konfrontacji. Myślę, że muszę napisać jeszcze jeden tom, zanim będę mógł do tego przejść. Będzie on dotyczył Brandarka, który podąży swoją drogą i w końcu dowiemy się, kto jest jego właściwym boskim patronem i co to za kariera, którą obiecała mu Chesmirsa. Po tym przejdziemy do ostatecznej wojny, którą w tej chwili szacuję na pięć tomów. Wątki tej opowieści są już ściśle zaplanowane, w przeciwieństwie do innych moich serii, ponieważ wiem dokładnie, dokąd zmierzam, i podzieliłem opowieść w moim umyśle na segmenty. Dlatego jestem raczej pewny, że ten szacunek jest bardzo zbliżony do ostatecznej liczby. Tak więc kiedy skończę, seria Bazhella będzie liczyć marne dziesięć tomów. Co nie znaczy, że nie może być opowieści pobocznych.

Niektórzy nalegają żebym opowiedział o tym, co wywiad wojskowy Stanów Zjednoczonych zrobi, kiedy dotrą do nich zdjęcia z małej wycieczki Kena Houghtona do Norfressy. Chcą, żebym napisał coś w stylu: "Och, OK, możemy teraz wykombinować, jak poruszać się między wymiarami". A ja na to: tak panowie, to właśnie tego mi trzeba, następna seria, już się biorę do roboty.


Część IV – film i inne serie



Zbliżamy się powoli do końca, porozmawiajmy więc o projekcie filmu. Podczas spotkania z fanami wspomniał Pan, że ma zakontraktowaną opcję w Hollywood. Czy może Pan zdradzić jakiekolwiek szczegóły?

Mogę powiedzieć, że zaangażowane studio to Evergreen. Są nowi na rynku, specjalizują cię w naprawdę nowoczesnych efektach komputerowych i 3D. Będzie to ich pierwsza samodzielna produkcja kinowa z aktorami. Jestem pod wrażeniem ich kompetencji i pasji wkładanej w ten projekt. Widziałem dwa, trzy projekty scenariusza i przekazałem swoje komentarze. Zostałem zatrudniony jako konsultant kreatywny, aby pomóc ze scenariuszem i detalami filmu. Mają oni nadzieję, że będzie to pierwszy film w całej serii Honorverse. Bieżące plany zakładają oparcie go na Placówce Basilisk. Oczywiście mówimy tu o Hollywood i zawsze jest możliwe, że projekt ostatecznie nie ujrzy światła dziennego. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, ponieważ oni mogą zrobić to naprawdę dobrze. Jestem podekscytowany możliwością ujrzenia filmowej wizji Honorverse. Oczywiście, jak tylko to zrobią, ktoś zacznie narzekać na ich ekranizację, jak napisano i ukazano bohaterów, technikę itd. Uważam, że jest to nieuniknione. Myślę, że kiedy książki mają tak oddane, szerokie grono odbiorców, to niemożliwe jest usatysfakcjonowanie wszystkich.


Wiem, że kiedy w końcu zabrano się za ekranizację Władcy Pierścieni, każdy zaangażowany w ten projekt musiał być przerażony tym, jak ich praca zostanie odebrana ze względu na kultowy status tych trzech książek w literaturze fantasy. Nie próbuję porównywać tego do znaczenia Honor Harrington w jej gatunku. Mam na myśli to, że Honorverse, tak jak Władca Pierścieni, wymaga całkowicie rozwiniętego świata literackiego dla zrozumienia działań bohaterów i stojących przed nimi wyzwań. Jako takie jest podatne na niewłaściwe ukazanie tego świata w filmie i w związku z tym zmiany tego, co i dlaczego robią bohaterowie. Byłem przerażony tym, co stało się z Żołnierzami Kosmosu, kiedy ich sfilmowano. Nawet przez chwilę nie uważam, że to samo stanie się z serią Honor Harrington, szczególnie dlatego, że jeden z dyrektorów w studiu filmowym jest czytelnikiem i fanem Honor. Nie jest to więc przypadek kogoś, kto bierze się za reżyserię filmu opartego na książce, którą uważa za słabą, ani też kogoś myślącego: "O, to może być fajne", i kupującego prawa do projektu, a potem ignorującego te elementy książek, które uczyniły je popularnymi.

Musimy jednak pamiętać, że kino to kompletnie inne medium niż drukowana strona. Konwencje opowiadania historii są inne, techniki są inne, inne są ograniczenia i możliwości. W związku z tym zawsze jest pewien stopień ryzyka przy przechodzeniu z jednego medium na drugie. Dodatkowo należy wspomnieć, że w formacie filmowym mamy około dziewięćdziesięciu minut na całą produkcję i jeżeli masz powieść liczącą 200 tysięcy słów, to nie ma takiej możliwości, aby wszystko zmieścić w projekcie krótszym niż dwieście minut. Pewne zmiany są więc nieuniknione. Problemem jest dokonanie takich zmian, aby były zgodne z duchem książki niezależnie od tego czy są zgodne z samą książką. Uważam, że czytelnicy są w stanie dużo wybaczyć filmowi, jeżeli tylko postaci będą tym, kim powinny być, nawet jeżeli wątki będą trochę inne.

Rozwijając temat ograniczeń czasowych filmu, chciałbym zapytać, czy nigdy nie kusiło Pana pójście w kierunku miniserialu, czegoś na wzór Gry o Tron z HBO?

Byłbym bardzo zadowolony z takiej możliwości. Problemem jest to, że jeżeli nie posiadasz kilkudziesięciu milionów dolarów na zbyciu, to metoda, medium wybrane dla filmowej adaptacji książki zależy od tego, co producenci, a nie autor, uważają za najlepsze podejście. Oczywiście autor może powiedzieć: "Nie, nie, nie. Nie sprzedam wam mojej książki, jeżeli nie obiecacie, że zrobimy to tak i tak". Jest to skuteczny sposób na to, żeby książka nigdy nie została zekranizowana. Nie znaczy to, że autor nie ma słusznego prawa zastanowić się nad tym, kto składa ofertę i co zamierza z książką zrobić. Musi jednak brać pod uwagę, że ludzie składający ofertę adaptacji jego powieści, niezależnie od tego jak bardzo ją lubią, muszą zrobić to w sposób sensowny z ekonomicznego punktu widzenia. Oznacza to, że będą oni mieli własne pomysły na to, czy powinno być to zrobione w wersji filmowej, miniserialu, serialu telewizyjnego, czy anime. Autor musi poruszać się w ramach tych ograniczeń.

Evergreen naprawdę chce zaadaptować tyle z Honorverse, ile tylko się da. Nakręcić serię filmów. Uważam, że byłoby to naprawdę ekstra i nie sądzę, żeby Evergreen chciało pójść z tym w kierunku czegoś na wzór Jamesa Bonda, gdzie za każdym razem używają tylko tytułu i kompletnie różnych wątków. Nawet przez chwilę nie uważałem, że mają taki zamiar. Gdybym tak myślał, chyba nie przyjąłbym ich oferty.

Czas na ostatnie pytanie. Chodzi o Pańskie pozostałe serie, czyli Multiverse, Księcia Rogera [Imperium Człowieka] z Johnem Ringo i Dahak. Czy cokolwiek jest zaplanowane? Czy jest jakaś nadzieja na nowe tomy, kontynuacje?

Jak to mówi moja żona Sharon: "W moim nadmiarze czasu wolnego". Mam plany na co najmniej dwie książki w serii Dahak, dwie w świecie Zrodzonej z Furii, co najmniej dwie we Wrotach Piekieł choć ja myślę o nich jako o serii Multiverse. Mieliśmy w niej trochę kłopotów z problemami zdrowotnymi Lindy [Evans, współautorki serii] i innymi sprawami. Mam nadzieję, że znaleźliśmy sposób na uporanie się z nimi, co oznaczałoby, że kolejny tytuł w tej serii powinien ukazać się w ciągu paru lat. Chociaż nie wiem konkretnie, kiedy i gdzie wcisnąć ją w mój harmonogram. Jest seria dla nastolatków, którą rozpoczyna Piękna Przyjaźń. Dostała ona nagrodę Hala Clementa za rok 2012 w kategorii fantastyki naukowej dla nastolatków. Drugi tom, napisany we współpracy z Jane Lindskold, ukaże się niedługo. W tej chwili pracujemy nad trzecim. Kontynuując…

Książę Roger.

No tak, Książę Roger. Tydzień temu w Huntsville w Alabamie usiedliśmy razem z Johnem Ringo i zaplanowaliśmy wątki następnej trylogii w świecie Księcia Rogera. Najpierw myśleliśmy, że już nie będziemy pisać o Rogerze, że zamiast tego napiszemy o Mirandzie McClintok i utworzeniu Imperium Człowieka. Ale chyba znaleźliśmy sposób na kontynuację historii Rogera w co najmniej trzech książkach, potem zobaczymy, co dalej. Powinno to doprowadzić wątek Rogera do punktu, w którym ludzie przestaną przynajmniej pytać, kiedy będzie następny tom.

Jest też prawdopodobne, że Tim Zahn napisze ze mną trylogię w Honorverse usytuowaną około czterysta lat przed narodzinami Honor w czasach odkrycia Manticore Wormhole Junction i o tym, co się wtedy działo. Tim pisze do kolejnego zbioru opowiadanie, którego akcja jest rozgrywa się w tamtych czasach. Rozmawialiśmy o tym, jak rozwinąć je w serię. Myślę o tym jak o mojej wersji tego, co Anne McCaffrey zrobiła, cofając się i pisząc historię Morety w serii Jeźdźcy Smoków z Pern. W pewnym sensie Piękna Przyjaźń to wycofanie się do czasów początku Gwiezdnego Królestwa. Moja współpraca z Timem dotyczyłaby mniej więcej czasów pośrednich między Piękną Przyjaźnią a czasami Honor Harrington. Dałoby to wam przegląd historii Manticore.

W pewien sposób jest to czas, kiedy Manticore wkracza na galaktyczną scenę w związku z odkryciem wormhole junction.

Tak. W Pięknej Przyjaźni Manticore to Dania, bogate, spokojne, małe królestwo. Miłe miejsce do życia, ale żadna z niego wielka galaktyczna potęga. Niektórzy potem [po odkryciu tunelu] powiedzą: "Kiedy nie mieliśmy wormhole junction, było lepiej. Nie musieliśmy martwić się, że Haven będzie chciało nam je zabrać. Nie było tych głupków z Równania, którzy przyszli i powysadzali wszystko wokół". Ale nie można wcisnąć dżina z powrotem do lampy. Jest to pewien sposób spojrzenia na rozwój Manticore od momentu kolonizacji do punktu, kiedy jeden system jest w stanie zmienić losy galaktyki. Jeżeli o tym pomyślisz, to Gwiezdne Królestwo Manticore już potwierdziło, że to, co Równanie chce zrobić, jest możliwe. Już sprokurowało działania, które radykalnie zmieniają galaktykę, nawet jeżeli duża część jej mieszkańców nie jest tego świadoma. W mojej opinii nawet gdyby Równanie nigdy nie istniało, Gwiezdne Imperium Manticore i tak znalazłoby się w stanie wojny z Ligą Solarną w ciągu kolejnych czterdziestu, pięćdziesięciu lat. Choćby z powodu poziomu korupcji w Lidze i tego, w jaki sposób jej interesy krzyżowałyby się z interesami Manticore. Ludzie patrzą i mówią, że Równanie wywołało tę wojnę z niczego, a to nieprawda. Moim zdaniem ocenili oni, w którą stronę upadnie drzewo w trakcie wycinki, i zaczęli popychać je tak, aby upadło po ich myśli.

W zasadzie analitycy Równania, obserwując rozwój Manticore i to, że nie upadło ono pod naporem Haven, zdali sobie sprawę, prawdopodobnie na początku panowania Króla Rogera [ojca Elżbiety], że Manticore stanie się punktem, wokół którego wszystko będzie się zmieniać. I myślę, że stałoby się to nawet bez udziału Równania. Chociaż dowiemy się, że Równanie miało coś wspólnego z powstaniem Ludowej Republiki Haven. Do ostatnich minut za prawdziwe zagrożenie w tej części galaktyki uważali oni Haven a nie Manticore. Haven od początku było głównym celem machinacji i manewrów Równania w tym sektorze galaktyki. Nie zdawali oni sobie sprawy, że próbując unieszkodliwić Haven, stworzą Sojusz Manticore i reprezentowane przez Manticore zmiany w paradygmatach wojny.

Obserwowanie, jak to się wszystko rozwinie, będzie w pewnym sensie interesujące i dla mnie, ponieważ, jak już powiedziałem, zamierzałem zabić Honor w tomie, którym ostatecznie stało się Za Wszelką Cenę. Nie mogłem tego zrobić z powodu Erica, jego opowiadań i kolaboracji, które przyśpieszyły pewne wydarzenia. Nie mówiłem mu, żeby tego nie robił. Do końca nie zdawałem sobie sprawy, że to robi. Omawiał on ze mną opowiadania w trakcie pisania. Nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek mówił mu: "Nie, nie, Eric. Nie możemy tego zrobić, ponieważ…". Po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że będzie to miało taki skutek. Pierwotnie Honor miała umrzeć na wzór Nelsona. Jej ostatnie słowa miały być wiadomością do Elżbiety: "Na miłość boską, zakończ to tu i teraz", wraz z odparciem ataku Haven na system Manticore. Elżbieta zaś ze względu na swoją przyjaźń z Honor i szok spowodowany tym, co się stało, zrobiłaby w zasadzie to samo, co w Misji Honor, tylko że z Alistairem McKeonem lub Michelle Henke w roli jej ambasadora. Podpisano by porozumienie pokojowe pomiędzy dwoma państwami. Równanie wkroczyłoby na scenę jakiejś dwadzieścia pięć, trzydzieści lat później, kiedy dzieci Honor byłyby w punkcie, w którym Honor była w Placówce Basilisk. Ponieważ Eric przyśpieszył wydarzenia, nie było czasu, aby dzieci dorosły.

Nie będę udawał, że fakt niezabicia Honor złamał mi serce. Od początku bowiem wiedziałem, że zabicie jej byłoby obarczone dużym ryzykiem. Fani zaczęliby mnie szukać z widłami, linami itp. Było to nawet przed tym, nim zdałem sobie sprawę, jak popularna się stanie. Jestem jednak przekonany, że wdrożyłbym w życie mój pierwotny plan, w którym zamieniłem role jej i Alistaira McKeona podczas bitwy o Manticore, gdyby Eric w niezamierzony sposób nie przyśpieszył obrotu spraw. Problem, który mam teraz, polega na tym, że wszystkie machinacje Równania miały być powoli ujawniane przez te dwadzieścia pięć, trzydzieści lat. Oznacza to, że muszę na bieżąco budować działania Równania, co zmusiło mnie do dokonania zmian w ich początkowej strategii. W pewien sposób jest tak samo jak wtedy, gdy zaczynałem pisać tę serię. Tak samo jak czytelnicy muszę najpierw napisać książkę, aby dowiedzieć się, co się stanie. Jest to całkiem miłe uczucie po tylu latach. Oznacza to jednak również, zwłaszcza biorąc pod uwagę trzy elementy opowieści [seria główna, Torch i Shadow], że muszę być dużo bardziej uważny, planując chronologię wydarzeń tak, żeby wystąpiły wtedy, gdy powinny i jak powinny.

To chyba wszystko. Wiem, że trochę zboczyłem z tematu, ale chyba omówiłem wszystkie moje aktualne serie i gdzie się w nich znajduję. Omawialiśmy Schronienie, to, co planuję w Multiverse, u Bazhella, Rogera, w serii Dahak. Czytelnicy chcą, żebym napisał kontynuację Trolla Zagłady, Alternatywy Ekskalibura, a ja na to: "tak, tego potrzebuję, jeszcze jednej serii. Już się biorę do roboty". Jest jeszcze Out of the Dark [niewydane w Polsce], które planowałem jako pojedynczą książkę, a którą Tor uważa za pierwszy tom nowej serii. Mam nawet plan, jak to zrobić, ale byłby to kolejny projekt do upchania w dostępnym czasie. Piszę około półtora miliona słów rocznie, czyli około trzech powieści i dwóch antologii. Te półtora miliona niekoniecznie odpowiada finalnym liczbom, raczej pierwszym szkicom. Po redakcji zostaje około miliona.

Ale są to tylko słowa bezpośrednio związane z pisaniem powieści, nowel i opowiadań. Nie liczę tu nawet czasu, który poświęcam na odpowiadanie na pytania w sieci. Nadążanie za tym wszystkim jest męczące. Kiedyś miałem około miesiąca przerwy pomiędzy projektami, teraz mam szczęście, jeżeli mam tydzień wolnego, a czasami przeskakuję prosto z jednego projektu w drugi. Moja córka Megan bardzo mi ostatnio pomogła. Powiedziałem jej: "skończysz w tym roku 11 lat a tata 59". Ona na to: "Nie". Odpowiedziałem: "Urodziłaś się w 2001 roku, skończysz 11 lat". Ona: "Aha". Ja: "A ja skończę 59". Ona: "Nie". Ja: "Ależ tak". Ona: "Tatusiu, 2012 odjąć 1952 to 60, a nie 59". Było to tak, jakby tym jednym zdaniem odebrała mi rok życia. Muszę więc trochę zwolnić z osiemnastogodzinnymi dniówkami, z postawą: "O tak, mogę dać radę bez końca z pięcioma godzinami snu dziennie". Ale wciąż kocham to, co robię. Nie myślałem, że będę to w życiu robił – spodziewałem się raczej, że zostanę profesorem historii na uniwersytecie i napiszę kilka książek na boku. Czasami tęsknię za tym profesorem, myślę, że byłbym całkiem dobry.

Z drugiej strony, jak tu narzekać na to, że wolno ci spędzić życie na tym, co kochasz, a ludzie jeszcze ci za to płacą? Pamiętam jak jeden z moich ulubionych muzyków, Eric Chapin, powiedział: "Jeżeli myślisz o karierze muzyka koncertowego, kochasz grać swoją muzykę, odnosisz sukcesy jako muzyk, co roku grasz dla tysięcy ludzi,
dajesz dziesiątki koncertów, a ludzie przychodzą i płacą ci za coś, co kochasz tak bardzo, że i tak byś to robił, to jeżeli nie możesz dać z siebie 110% w zamian, to jesteś skończonym głupcem. Byłem skończonym głupcem wiele razy w życiu, ale nie aż tak". Ma rację. Jedną z rzeczy, jaką ukazują konwenty i wywiady jak ten, jest fakt, że miałem przywilej dzielić się z tysiącami ludzi moimi książkami. I lubią oni moich bohaterów na tyle, że chcą się dowiedzieć, co się będzie dalej. Dzięki ich wsparciu polegającym na kupowaniu moich książek jestem w stanie kontynuować pracę nad tym, co się będzie działo dalej, już od ponad dwudziestu lat. To dar, który nie każdy otrzymuje, a którego jestem bardzo świadom i za który jestem niezmiernie wdzięczny. Jest to jeden z powodów, dla których staram się przyjmować zaproszenia na konwenty i spędzać czas z fanami, którzy lubią moje książki w takim stopniu, że zapraszają mnie do własnych domów, aby o nich ze mną porozmawiać. Trudno o coś lepszego.

Rozmowa odbyła się w Nidzicy, 23 czerwca 2012 roku.
Zdjęcia dzięki uprzejmości Radosława Kota i Kingi 'Gaty' Kowalewskiej.


David Mark Weber(ur. 24 października 1952 w Cleveland w stanie Ohio) amerykański pisarz science fiction i fantasy. Absolwent historii Appalachian State University w Północnej Karolinie, po studiach przejął od matki rodzinną agencję reklamową. Należy do kościoła metodystów, w którym pełni funkcję pastora. Razem z żoną Sharon i trójką dzieci mieszka w Greenville w Karolinie Południowej. Duża część twórczości Webera obraca się wokół tematyki wojskowej, szczególnie marynarki wojennej. Weber zakłada, że w przyszłości będzie istniało pełne równouprawnienie w siłach zbrojnych, często wybiera kobiety jako główne bohaterki powieści, umieszczając je na stanowiskach tradycyjnie zarezerwowanych dla mężczyzn. Przenosi do swoich powieści wzorce organizacyjne dzisiejszych formacji wojskowych, zwłaszcza amerykańskich. Najbardziej znaną bohaterką wykreowaną przez Davida Webera jest Honor Harrington. Postaci tej i zamieszkiwanemu przez nią uniwersum (przez fanów nazywanemu Honorverse) poświęcił kilkanaście powieści i pięć antologii.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Wezwanie do broni
Początki legendy
- recenzja
Początki
Coś się zaczyna
- recenzja
Fundamenty wiary
Siła po(d)stępu
- recenzja
Czas ognia
Młodzieżowa powieść science fiction z treecatami
- recenzja
Piękna przyjaźń
Sagę o treecatach czas zacząć
- recenzja
Potężna forteca - David Weber
Męczący bój
- recenzja

Komentarze


~Dudi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wreszcie!
18-09-2012 11:22
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Faktycznie, WIELKI autor...
18-09-2012 15:41
lemon
   
Ocena:
0
No ba! Amerykanin!
18-09-2012 16:36

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.