Szósta era - Robert Cichowlas
Robert Cichowlas powoli wyrasta na jednego z polskich mistrzów grozy. Po kilku książkach napisanych w duecie, zadebiutował w ubiegłym roku samodzielną powieścią pod tytułem Szósta era, dając tym samym wielbicielom literatury grozy łakomy kąsek i nadzieję na więcej. Jego proza kipi energią i ciekawymi pomysłami, pozostawiając zarazem lekki niedosyt, który nie budzi jednak gniewu czytelnika, a raczej apetyt na kolejne, bardziej dopracowane dzieła.
Szkoła średnia to piekło… Wie o tym każdy, kto przebrnął przez liceum. Nie każdemu jednak udaje się dożyć matury. Podli nauczyciele, szkolne łobuzy i kłopoty z uzyskaniem akceptacji rówieśników to małe piwo w porównaniu z najazdem azteckich demonów – wtedy nawet grono pedagogiczne nie jest bezpieczne.
Rzecz zaczyna się znajomo dla wielbicieli cyklu Grahama Mastertona o Jimie Rooku, a także Inquisitora Jacka Inglota: Dawid Galiński, główny bohater, jest nauczycielem w jednym z polskich liceów. Niewytłumaczalne zjawiska towarzyszyły mu od dzieciństwa, kiedy to zaczął widywać ducha swojego wujka, lecz mimo to jest osobą trzeźwo stąpającą po ziemi. Nie należy on do ludzi emanujących wielkim ciepłem; jest to człowiek sarkastyczny i trochę złośliwy. Nie liczy się też zbytnio z uczuciami swoich uczniów a wszelkie ich skargi i prośby traktuje jak wymówki. Jednak nawet taki gruboskórny osobnik nie może się nie przejąć, gdy w szkole dzieją się dziwne rzeczy. Oto na lekcji któryś z uczniów nagle przemienia się: recytuje tekst jakiejś prastarej, zapomnianej pieśni, której nie ma prawa znać, a jego skóra staje się biała i krwawi. Niedługo potem kolejni uczniowie dopuszczają się o wiele gorszych czynów, nasilają się akty agresji, aż padają pierwsze trupy. Ale to dopiero początek obłąkańczych wydarzeń. Sam Galiński zaczyna słyszeć głosy. A w środku Poznania wyrasta aztecka piramida.
Jak widać, książka opowiada dość zwariowaną historię. W miarę rozwoju fabuły staje się ona coraz bardziej szalona. Słusznie – inwazja mezoamerykańskich bóstw akurat na polskim gruncie i ich dążenie do zemsty nie mogłyby zostać opowiedziane w sposób realistyczny, trąci to przecież absurdem. A jednak Cichowlas podszedł do tego pomysłu z głową, dając dowód swej erudycji i dbałości o szczegóły; widać, że zrobił solidny research. Przemycił w książce dużo interesujących faktów dotyczących Azteków, Inków i ogólnie Indian. Powodów zemsty nie zdradzę, napiszę tylko, że ich motywacja jest ciekawa i zawiera pewną niesamowitą, a jednak wiarygodną teorię na temat pochodzenia Krzysztofa Kolumba.
Jako się rzekło, pewne podobieństwa do Mastertona są bezdyskusyjne. Nawiązania do tego pisarza nie powinny nikogo dziwić, wszak Cichowlas to, obok Piotra Pocztarka, czołowy polski "mastertonolog" – obaj panowie napisali nawet o nim książkę. Gdy się kocha czyjąś twórczość równie mocno jak oni, takie piętno musi być obecne we własnych utworach. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z tanią imitacją idola. Przeciwnie, pisarstwo Cichowlasa ma własny charakter. Aluzje do polskiej rzeczywistości, rodzimego systemu szkolnictwa, naszej mentalności, czy choćby topografii Poznania pomagają tej powieści wyróżnić się i zapaść w pamięć jako utwór suwerenny. Odwołania do innych pisarzy również nie wyglądają na plagiat, ale raczej na pełen szacunku ukłon złożony idolom. Na przykład: scena erotyczna jak z Mastertona płynnie przechodzi w hołd dla Mgły Jamesa Herberta (fani tej, od dawna klasycznej, perełki grozy domyślą się od razu o co chodzi), a wyrastające spod ziemi budowle kojarzą się automatycznie z Domem pełnym drzwi Briana Lumleya. Wszystko to autor podaje we własnym sosie, nie nudząc imitacjami cudzych pomysłów, lecz po prostu pokazując, z jakiej szkoły horroru przychodzi i do jakiego czytelnika powieść jest skierowana.
A skoro już o Pocztarku mowa: na kartach pojawia się wzmianka na temat chłopca o takim właśnie nazwisku. Nie zdradzę niczego kluczowego, wspominając o nim – to zaledwie pół strony – ale postać spotyka chyba najokrutniejsza i najboleśniejsza śmierć w całej powieści. Zdaję sobie sprawę, że większość pisarzy horrorów ma czarne poczucie humoru, ale czy ładnie to tak kolegę po piórze bezlitośnie uśmiercać?
Autor nie odważył się jednak w pewnych aspektach pójść na całość. Jest tu sporo krwi, ale nie aż tyle, żeby w pełni zaspokoić potrzeby wielbicieli makabry. Z drugiej strony, używa przemocy zbyt często, by powieść trafiła w gusta czytelników preferujących prozę opartą z kolei na subtelnym nastroju. Wolałbym więc, aby zdecydował się podążyć w konkretnym kierunku: albo delikatna gradacja napięcia, albo prawdziwy splat fest. Owszem, można takie rzeczy z powodzeniem łączyć, ale w Szóstej erze nie do końca się to udaje. Podobnie rzecz ma się z wulgaryzmami: czasami stronice aż się jeżą soczystymi inwektywami, kiedy nie wydaje się to uzasadnione, za to innym razem postaci wypowiadają się zaskakująco delikatnie, właśnie wtedy, gdy siarczyste przekleństwo byłoby bardziej na miejscu. Ciekawe jest też to, że nauczyciele złorzeczą o wiele częściej, niż ich uczniowie. Ponieważ ukończyłem liceum dawno temu, nie wiem, jak dzisiaj wygląda życie w szkole średniej, niemniej zrobiło to na mnie trochę dziwne wrażenie. Czy naprawdę współczesne ciało pedagogiczne składa się z agresywnych chamów, życzących sobie nawzajem śmierci? Ta wizja jest bardziej przerażająca, niż najstraszniejszy horror.
Za godne pochwały należy uznać, że książka nie jest statyczna, widać w niej bowiem miarowy, niezbyt gwałtowny rozwój różnych elementów. Na pierwszych stronach Dawid jest nieco przykrym człowiekiem, późniejsze wydarzenia wydobywają z niego coraz więcej człowieczeństwa, a pod koniec staje się już całkiem sympatyczny i może budzić współczucie, gdy doświadcza rzeczy koszmarnych. Nie jest to powieść bardzo straszna, ponieważ stopniowanie grozy jest kunsztownie przeprowadzone, zaś początkowa, niezbyt przerażająca część, to tylko taka cisza przed burzą. Siłą rzeczy, na przestrzeni całej historii nie może być więc tego strachu dużo. Ewoluuje również styl utworu: miałem wrażenie, że wraz głównym bohaterem cały tekst stopniowo popada w obłęd, kilkadziesiąt ostatnich stron ociera się wręcz o surrealizm. Jest to naprawdę ciekawe i sprawia, iż żyje on własnym życiem.
Powieść jest zbyt krótka jak na zaprezentowany potencjał. Pobieżnie potraktowane zostały wątki, których rozwinięcie dodałoby jej widowiskowości. Przykładowo, o mordach na ulicach Poznania wspomina się jedynie przelotnie, także katastrofa lotnicza jest zaledwie zasugerowana i pobieżnie przedstawiona, a przecież takie sekwencje, opisane z rozmachem, mogłyby być naprawdę spektakularne. Wątek z eksploracją wnętrza piramidy zasłużył na cały rozdział, a zajmuje raptem kilka stron. Rozszerzenie tych pomysłów nie byłoby sztucznym rozdymaniem całości, a po prostu jej sprawiedliwym dopełnieniem – Szósta era ma raptem niecałe 260 stron, zaś 300 byłoby w sam raz. Powieść posiada, niestety, podobną wadę, co wiele książek Mastertona: raptownie się urywa. Zakończenie – choć miło przyznać, że sama puenta jest dziwna i niejednoznaczna – jest zdecydowanie zbyt ogólnikowe, wiele bardzo ciekawie się zapowiadających koncepcji nagle zderza się ze sobą w finale, który przez to nie jest tak intensywny, jak oczekiwałem. Wątpliwości budzą też dwa epilogi – wystarczyłoby je trochę skrócić i może połączyć w jeden.
Na uwagę zasługuje pełen ciepła i sympatii, skrzący się humorem wstęp, napisany przez amerykańskiego tuza horroru Morta Castle’a. Pisarz ten rozpływa się w zachwytach nad twórczością Cichowlasa, kilkakrotnie powtarzając, jaka to z tej Szóstej ery dobra powieść i w ogóle, jednocześnie zaznaczając… że jej nie czytał. Jest to trochę niezręczne, bo pochwały dla innych tekstów Polaka brzmią szczerze, ale skoro Amerykanin przyznaje, że ni w ząb nie zna naszego języka, nie za bardzo wiadomo, jaką ta rekomendacja ma wartość. Żeby uniknąć dalszych nieporozumień wypadałoby chyba dokonać jak najszybciej przekładu na angielski. Albo nauczyć Castle’a polskiego.
Jak zwykle w Replice, strona edytorska stoi na wysokim poziomie. Ilustracja na okładce jest estetyczna i dobrze wprowadza w treść, zaś lakierowana oprawa ze skrzydełkami wygląda elegancko. Już samym wyglądem książka zachęca do lektury i dobrze leży w dłoni, ale ma wadę, która również jest częsta dla tego wydawnictwa: sporo literówek. Dużo przyjemności z czytania to nie odbiera, ale trochę szkoda kalać tak wartościowy tekst. Należałoby przyłożyć się lepiej do korekty.
Trochę ponarzekałem, ale Szósta era bardzo mi się podobała. Nie spodziewałem się tak dobrego horroru w wykonaniu Polaka, szczególnie, że z innych recenzji i wywiadów już wiedziałem o literackich fascynacjach pisarza, w związku z czym obawiałem się dzieła wtórnego. Tymczasem Robert Cichowlas, choć bezsprzecznie jest jednym z uczniów Grahama Mastertona, mówi już własnym głosem. Zdaję sobie sprawę, że przed większością fanów brytyjskiego mistrza wyjdę na heretyka, ale moim zdaniem ta powieść jest znacznie lepsza, niż Rook. Teraz pozostaje tylko cierpliwie czekać na następne miłe niespodzianki ze strony młodego poznańskiego pisarza.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
____________________________
Szkoła średnia to piekło… Wie o tym każdy, kto przebrnął przez liceum. Nie każdemu jednak udaje się dożyć matury. Podli nauczyciele, szkolne łobuzy i kłopoty z uzyskaniem akceptacji rówieśników to małe piwo w porównaniu z najazdem azteckich demonów – wtedy nawet grono pedagogiczne nie jest bezpieczne.
Rzecz zaczyna się znajomo dla wielbicieli cyklu Grahama Mastertona o Jimie Rooku, a także Inquisitora Jacka Inglota: Dawid Galiński, główny bohater, jest nauczycielem w jednym z polskich liceów. Niewytłumaczalne zjawiska towarzyszyły mu od dzieciństwa, kiedy to zaczął widywać ducha swojego wujka, lecz mimo to jest osobą trzeźwo stąpającą po ziemi. Nie należy on do ludzi emanujących wielkim ciepłem; jest to człowiek sarkastyczny i trochę złośliwy. Nie liczy się też zbytnio z uczuciami swoich uczniów a wszelkie ich skargi i prośby traktuje jak wymówki. Jednak nawet taki gruboskórny osobnik nie może się nie przejąć, gdy w szkole dzieją się dziwne rzeczy. Oto na lekcji któryś z uczniów nagle przemienia się: recytuje tekst jakiejś prastarej, zapomnianej pieśni, której nie ma prawa znać, a jego skóra staje się biała i krwawi. Niedługo potem kolejni uczniowie dopuszczają się o wiele gorszych czynów, nasilają się akty agresji, aż padają pierwsze trupy. Ale to dopiero początek obłąkańczych wydarzeń. Sam Galiński zaczyna słyszeć głosy. A w środku Poznania wyrasta aztecka piramida.
Jak widać, książka opowiada dość zwariowaną historię. W miarę rozwoju fabuły staje się ona coraz bardziej szalona. Słusznie – inwazja mezoamerykańskich bóstw akurat na polskim gruncie i ich dążenie do zemsty nie mogłyby zostać opowiedziane w sposób realistyczny, trąci to przecież absurdem. A jednak Cichowlas podszedł do tego pomysłu z głową, dając dowód swej erudycji i dbałości o szczegóły; widać, że zrobił solidny research. Przemycił w książce dużo interesujących faktów dotyczących Azteków, Inków i ogólnie Indian. Powodów zemsty nie zdradzę, napiszę tylko, że ich motywacja jest ciekawa i zawiera pewną niesamowitą, a jednak wiarygodną teorię na temat pochodzenia Krzysztofa Kolumba.
Jako się rzekło, pewne podobieństwa do Mastertona są bezdyskusyjne. Nawiązania do tego pisarza nie powinny nikogo dziwić, wszak Cichowlas to, obok Piotra Pocztarka, czołowy polski "mastertonolog" – obaj panowie napisali nawet o nim książkę. Gdy się kocha czyjąś twórczość równie mocno jak oni, takie piętno musi być obecne we własnych utworach. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z tanią imitacją idola. Przeciwnie, pisarstwo Cichowlasa ma własny charakter. Aluzje do polskiej rzeczywistości, rodzimego systemu szkolnictwa, naszej mentalności, czy choćby topografii Poznania pomagają tej powieści wyróżnić się i zapaść w pamięć jako utwór suwerenny. Odwołania do innych pisarzy również nie wyglądają na plagiat, ale raczej na pełen szacunku ukłon złożony idolom. Na przykład: scena erotyczna jak z Mastertona płynnie przechodzi w hołd dla Mgły Jamesa Herberta (fani tej, od dawna klasycznej, perełki grozy domyślą się od razu o co chodzi), a wyrastające spod ziemi budowle kojarzą się automatycznie z Domem pełnym drzwi Briana Lumleya. Wszystko to autor podaje we własnym sosie, nie nudząc imitacjami cudzych pomysłów, lecz po prostu pokazując, z jakiej szkoły horroru przychodzi i do jakiego czytelnika powieść jest skierowana.
A skoro już o Pocztarku mowa: na kartach pojawia się wzmianka na temat chłopca o takim właśnie nazwisku. Nie zdradzę niczego kluczowego, wspominając o nim – to zaledwie pół strony – ale postać spotyka chyba najokrutniejsza i najboleśniejsza śmierć w całej powieści. Zdaję sobie sprawę, że większość pisarzy horrorów ma czarne poczucie humoru, ale czy ładnie to tak kolegę po piórze bezlitośnie uśmiercać?
Autor nie odważył się jednak w pewnych aspektach pójść na całość. Jest tu sporo krwi, ale nie aż tyle, żeby w pełni zaspokoić potrzeby wielbicieli makabry. Z drugiej strony, używa przemocy zbyt często, by powieść trafiła w gusta czytelników preferujących prozę opartą z kolei na subtelnym nastroju. Wolałbym więc, aby zdecydował się podążyć w konkretnym kierunku: albo delikatna gradacja napięcia, albo prawdziwy splat fest. Owszem, można takie rzeczy z powodzeniem łączyć, ale w Szóstej erze nie do końca się to udaje. Podobnie rzecz ma się z wulgaryzmami: czasami stronice aż się jeżą soczystymi inwektywami, kiedy nie wydaje się to uzasadnione, za to innym razem postaci wypowiadają się zaskakująco delikatnie, właśnie wtedy, gdy siarczyste przekleństwo byłoby bardziej na miejscu. Ciekawe jest też to, że nauczyciele złorzeczą o wiele częściej, niż ich uczniowie. Ponieważ ukończyłem liceum dawno temu, nie wiem, jak dzisiaj wygląda życie w szkole średniej, niemniej zrobiło to na mnie trochę dziwne wrażenie. Czy naprawdę współczesne ciało pedagogiczne składa się z agresywnych chamów, życzących sobie nawzajem śmierci? Ta wizja jest bardziej przerażająca, niż najstraszniejszy horror.
Za godne pochwały należy uznać, że książka nie jest statyczna, widać w niej bowiem miarowy, niezbyt gwałtowny rozwój różnych elementów. Na pierwszych stronach Dawid jest nieco przykrym człowiekiem, późniejsze wydarzenia wydobywają z niego coraz więcej człowieczeństwa, a pod koniec staje się już całkiem sympatyczny i może budzić współczucie, gdy doświadcza rzeczy koszmarnych. Nie jest to powieść bardzo straszna, ponieważ stopniowanie grozy jest kunsztownie przeprowadzone, zaś początkowa, niezbyt przerażająca część, to tylko taka cisza przed burzą. Siłą rzeczy, na przestrzeni całej historii nie może być więc tego strachu dużo. Ewoluuje również styl utworu: miałem wrażenie, że wraz głównym bohaterem cały tekst stopniowo popada w obłęd, kilkadziesiąt ostatnich stron ociera się wręcz o surrealizm. Jest to naprawdę ciekawe i sprawia, iż żyje on własnym życiem.
Powieść jest zbyt krótka jak na zaprezentowany potencjał. Pobieżnie potraktowane zostały wątki, których rozwinięcie dodałoby jej widowiskowości. Przykładowo, o mordach na ulicach Poznania wspomina się jedynie przelotnie, także katastrofa lotnicza jest zaledwie zasugerowana i pobieżnie przedstawiona, a przecież takie sekwencje, opisane z rozmachem, mogłyby być naprawdę spektakularne. Wątek z eksploracją wnętrza piramidy zasłużył na cały rozdział, a zajmuje raptem kilka stron. Rozszerzenie tych pomysłów nie byłoby sztucznym rozdymaniem całości, a po prostu jej sprawiedliwym dopełnieniem – Szósta era ma raptem niecałe 260 stron, zaś 300 byłoby w sam raz. Powieść posiada, niestety, podobną wadę, co wiele książek Mastertona: raptownie się urywa. Zakończenie – choć miło przyznać, że sama puenta jest dziwna i niejednoznaczna – jest zdecydowanie zbyt ogólnikowe, wiele bardzo ciekawie się zapowiadających koncepcji nagle zderza się ze sobą w finale, który przez to nie jest tak intensywny, jak oczekiwałem. Wątpliwości budzą też dwa epilogi – wystarczyłoby je trochę skrócić i może połączyć w jeden.
Na uwagę zasługuje pełen ciepła i sympatii, skrzący się humorem wstęp, napisany przez amerykańskiego tuza horroru Morta Castle’a. Pisarz ten rozpływa się w zachwytach nad twórczością Cichowlasa, kilkakrotnie powtarzając, jaka to z tej Szóstej ery dobra powieść i w ogóle, jednocześnie zaznaczając… że jej nie czytał. Jest to trochę niezręczne, bo pochwały dla innych tekstów Polaka brzmią szczerze, ale skoro Amerykanin przyznaje, że ni w ząb nie zna naszego języka, nie za bardzo wiadomo, jaką ta rekomendacja ma wartość. Żeby uniknąć dalszych nieporozumień wypadałoby chyba dokonać jak najszybciej przekładu na angielski. Albo nauczyć Castle’a polskiego.
Jak zwykle w Replice, strona edytorska stoi na wysokim poziomie. Ilustracja na okładce jest estetyczna i dobrze wprowadza w treść, zaś lakierowana oprawa ze skrzydełkami wygląda elegancko. Już samym wyglądem książka zachęca do lektury i dobrze leży w dłoni, ale ma wadę, która również jest częsta dla tego wydawnictwa: sporo literówek. Dużo przyjemności z czytania to nie odbiera, ale trochę szkoda kalać tak wartościowy tekst. Należałoby przyłożyć się lepiej do korekty.
Trochę ponarzekałem, ale Szósta era bardzo mi się podobała. Nie spodziewałem się tak dobrego horroru w wykonaniu Polaka, szczególnie, że z innych recenzji i wywiadów już wiedziałem o literackich fascynacjach pisarza, w związku z czym obawiałem się dzieła wtórnego. Tymczasem Robert Cichowlas, choć bezsprzecznie jest jednym z uczniów Grahama Mastertona, mówi już własnym głosem. Zdaję sobie sprawę, że przed większością fanów brytyjskiego mistrza wyjdę na heretyka, ale moim zdaniem ta powieść jest znacznie lepsza, niż Rook. Teraz pozostaje tylko cierpliwie czekać na następne miłe niespodzianki ze strony młodego poznańskiego pisarza.
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Szósta era
Autor: Robert Cichowlas
Wydawca: Replika
Miejsce wydania: Zakrzewo
Data wydania: 4 lipca 2011
Liczba stron: 260
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-76741-21-5
Cena: 29,90 zł
Autor: Robert Cichowlas
Wydawca: Replika
Miejsce wydania: Zakrzewo
Data wydania: 4 lipca 2011
Liczba stron: 260
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-76741-21-5
Cena: 29,90 zł
Tagi:
Robert Cichowlas | Szósta era