Był przyzwyczajony do podobnej pogody. Nie pierwszy raz leżał pod śmietnikiem. Starał się przypomnieć sobie sytuacje, gdy było mu gorzej. Kilka nasunęło mu się na myśl. Miał jeszcze kilka minut, zanim facet, dla którego ci wszyscy ludzie tu przyszli, zacznie drzeć się przez mikrofony. Musiał się czymś zająć, żeby nie myśleć o bolącej już ręce, na której leżał. W pewnym momencie jego myśli zeszły na Marka. Stary Mareczek. Znał go i słyszał o nim wiele. Emerytowany wojskowy. Pomaga takim jak on. To pewny człowiek, który nie zawodzi. Chociaż to i tak nie miało dla niego znaczenia. Nie lubił korzystać z czyjejś pomocy. Zawsze radził sobie sam. I zawsze na tym dobrze wychodził. Jednakże tym razem musiał pójść na współpracę. No i w ten sposób znalazł się tutaj.
Deszcz padał gęsto, ale drobnymi kroplami. Cały plac pokryty był lasem czarnych parasoli. Wokół podwyższenia ustawili się policjanci, tworząc ludzki mur. Wszyscy w napięciu oczekiwali na przewodniczącego Sądu Najwyższego. Czekali na to, co powie ten wysoki, siwiejący staruszek, któremu przypadło rozprawić się z największą grupą przestępczą od czasów Pruszkowa. W pewnym momencie z barokowego budynku wyszła grupa ludzi, wśród których można było rozpoznać charakterystyczną sylwetkę sędziego. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur i białą koszulę. Szedł pod parasolem trzymanym przez jakiegoś młodego policjanta. Szybkim krokiem przemierzył drogę od drzwi do podwyższenia. Stanął przed mikrofonem i z miejsca zaczął przemowę. Mężczyzna pod śmietnikiem poczekał jeszcze chwilę. Zdziwił się, że ten uważany za twardego człowiek rzuca wyświechtanymi sloganami typu: "Sprawiedliwość zwycięży", "Prawda wyjdzie na jaw" – robiło mu się mdło, ale nie mógł dłużej zwlekać. Ręka bolała go jak diabli. Powoli, tak aby nikt nie zwrócił na niego uwagi, zaczął zmieniać pozycję. Wolno podciągnął soczewkę do oka. Doskonale widział wszystkich stojących na podwyższeniu. Jeszcze raz pomyślał, że nie powinien ufać innym ludziom...
Najpierw sędzia zamilkł, a na jego śnieżnobiałej koszuli pojawiła się szkarłatna plama. Potem ten wysoki człowiek w kompletnej ciszy osunął się na ziemię. Mareczek jednak zasłużył na swoją reputacje. Tłumik przymocowany do karabinu schowanego pod szaro-zielonym kocem zdał egzamin. W czasie gdy tłum w przerażeniu obserwował wydarzenia na mównicy, on wstał z ziemi, zrzucając z siebie resztki przemokłych gazet, i spokojnie wmieszał się w tłum.