» Recenzje » Starcie królów - George R.R. Martin

Starcie królów - George R.R. Martin


wersja do druku

Wojna domowa z Wilkami, Lwami i Smokami w tle

Redakcja: Marigold

Starcie królów - George R.R. Martin
Z całą pewnością większość fanów fantastyki słyszała już o nadchodzącej premierze adaptacji Gry o tron, pierwszego tomu Pieśni lodu i ognia, magnum opus George'a R.R. Martina. Myślę, że kwietniowy debiut serialu jest dobrym pretekstem do przypomnienia sobie całej serii – w końcu istnieje szansa, że zyski płynące z przeniesienia książek na ekrany telewizorów ponaglą pisarza do dokończenia piątego tomu. Dlatego też po odświeżeniu Gry o tron od razu przystąpiłem do lektury Starcia królów. Ostrzegam jednak – poniższa recenzja przeznaczona jest dla zaznajomionych przynajmniej z pierwszą odsłoną cyklu, z racji wielu spoilerów kluczowych dla fabuły serii.

Jak zapowiada tytuł, monarchów jest kilku, co dobrze streszcza chaos, jaki zapanował w Westeros. Po śmierci króla, Roberta Baratheona, wybuchła wojna domowa, która rozrywa państwo na strzępy. Na Żelaznym Tronie w Królewskiej Przystani zasiada Joffrey, nastoletni ''syn'' Roberta, będący w istocie owocem kazirodczego związku królowej Cersei i jej brata Jaime'a. Realną władzę sprawuje jednak wuj Joffreya, Królewski Namiestnik, karzeł – Tyrion Lannister, próbujący utrzymać członków swej rodziny u władzy. Zadanie to może się okazać ponad jego siły, jako że wojska zbierają też dwaj bracia poprzedniego monarchy, różniący się między sobą jak ogień i woda, Stannis i Renly. W grze o tron uczestniczy też Robb Stark, nazywany przez sojuszników Królem Północy. Mimo młodego wieku udało mu się zdobyć lojalność wielu lordów i, co ważniejsze, dotychczas nie przegrał żadnej bitwy. Ostatnim z liczących się graczy jest Balon Grejoy, władca zamieszkanych przez piratów i łupieżców Żelaznych Wysp, na które, po długiej niewoli u Starków, wraca syn Balona Theon z postanowieniem dowiedzenia swej wartości.

Wojna Pięciu Królów wywiera wpływ na bohaterów nieuczestniczących w niej bezpośrednio, w tym resztę rozdzielonej familii Starków: Sansa jest przetrzymywana jako zakładniczka na dworze Joffreya, Arya podróżuje przez królestwo, mając za towarzyszy rekrutów do Nocnej Straży, a Jon Snow, uczestniczy w wyprawie poza Mur. Nie można też zapomnieć o innym zagrożeniu zmierzającym ku Westeros – Daenerys Targaryen, Zrodzonej z Burzy, Matce Smoków, rozpoczynającej poszukiwanie sojuszników wśród południowych miast.

Ze względu na olbrzymią liczbę bohaterów, spisków i wątków występujących w powieści, a także na fakt, że fabuła pozostaje spójna i ciekawa, oczywiste jest, że Martin jest mistrzem tak w konstruowaniu rozległej intrygi, jak również w opisywaniu zachowań i przemyśleń postaci. Westeros jest zamieszkane przez wyjątkowo realistycznie naszkicowanych bohaterów o skomplikowanych i niejednowymiarowych charakterach – większość ''dobrych'' postaci ma jakieś wady, większość ''złych'' posiada jakieś cechy ekspiacyjne, choć pojawiają się też ludzie jednoznacznie źli. Interesujący przykład to wątek konfliktu między Stannisem a Renlym – czy możemy z całą pewnością stwierdzić, który jest dobry, a który zły? A co z Daenerys? Tego typu rozgraniczenia nie obowiązują w świecie Pieśni lodu i ognia, zamieszkanego przeważnie przez ludzi o szarej moralności. Podoba mi się również to, że historia opowiedziana w cyklu nie zaczyna się bynajmniej na pierwszych stronach Gry o tron, a wiele lat przed wydarzeniami w niej opisanymi, dzięki czemu czytamy powieść nie tylko po to, by dowiedzieć się, co dalej, ale i uzyskać odpowiedzi na temat tajemnic z przeszłości.

Zalety te nie zmieniają jednak faktu, że Starcie królów jest niestety słabsze od poprzedniczki. Główną wadę drugiego tomu stanowi powolna akcja; mimo że toczy się ona w wielu miejscach, a w tle rozgrywa się wiele interesujących zdarzeń, to większość opisanych wątków wydaje się mieć prawdziwy wpływ na dalszą fabułę jedynie na ostatnich stu stronach książki. Łatwo można zauważyć schemat rządzący losami poszczególnych bohaterów: Arya błąka się po drogach i spędza kilka tygodni w Y, aby na końcu zrobić X. Daenerys wędruje przez X, spędza kilka tygodni w Y, aby na końcu zrobić Z – to samo dotyczy wątków Jona i Brana, podczas gdy Sansa jest jedynie bezsilną obserwatorką tego, co dzieje się na dworze królewskim. Na szczęście wyższy poziom utrzymują rozdziały poświęcone Tyrionowi, Davosowi i Theonowi, pozwalające nam lepiej poznać królów, którym ta trójka służy.

Powieści nie pomaga też fakt, że liczy ponad osiemset stron – zbyt często znudzony odkładałem książkę, by móc teraz pochwalić Martina za tempo opisanych wydarzeń. Mimo że poprzedni tom zakończył się początkiem wojny, to w Starciu... przez większość powieści możemy zapomnieć, że takowa się toczy – wygląda na to, że Martin ma awersję do opisywania wielkich bitew, przez co te rozgrywają się poza zasięgiem głównych bohaterów lub w ogóle do nich nie dochodzi – chlubnym wyjątkiem są jedynie wspomniane już ostatnie rozdziały, lecz swym rozmachem nawet nie zbliżają się do zakończeń książek Eriksona.

Starcie królów to książka dobra, ale wymaga większej determinacji i cierpliwości niż wciągająca od razu Gra o tron. Choć zwolnienie akcji było prawdopodobnie konieczne (w końcu trzeba naszkicować tło przyszłych wydarzeń w serii), to zbyt wiele rozdziałów wydało mi się zmarnowanymi w odniesieniu do całej książki. Niemniej jednak zarówno ten tom, jak i cały cykl powinny się znaleźć na liście lektur obowiązkowych każdego fana fantasy.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Starcie królów (A Clash of Kings)
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia
Tom: 2
Autor: George R.R. Martin
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: Wydawnictwo Zysk i S-ka
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 2000 (wznowienie 2004)
Liczba stron: 928
Oprawa: miękka
Format: 125 x 183 mm
ISBN-10: 83-7150-789-5
Cena: 45,00 zł



Czytaj również

Komentarze


27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
SPOILER PONIŻEJ!


Dla mnie szczególnie karygodne było morderstwo wykonaneprzy pomocy czaru. Nie pamiętam nawet, kto, kogo i dlaczego go odprawił, jednak dla mnie było to dowodem nieumiejętności wyprowadzenia rozwiązania wynikającego bezpośrednio z akcji. To deus ex machina zniesmaczyło mnie i myślę, że głównie z jego powodu nie przeczytałem nigdy tomu trzeciego, który czeka sobie na półce. Eh, w wakacje rozpocznę całą serię od nowa.
20-02-2011 06:20
   
Ocena:
0
Spoiler
Heh, akurat zabójstwo Renlego trudno nazwać wmuszonym rozwiązaniem. Przecież od początku było wiadomo, że Mel to wiedźma, a samo morderstwo było świetną aluzją do MacBeta. W sadze jest kilka dziwnych zdarzeń (z jakiego pudełka Edard wyciągnął Syria). No chyba, że ktoś nie lubi fantastyki w fantatyce.
20-02-2011 11:00
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Ten sam spoiler ; )

W pierwszym tomie fantastyka pojawia się na samym początku i pod koniec w ilościach znacznych, zaś w międzyczasie była dozowana okazjonalnie, ale przez to budziła napięcie. Jeżeli przez 700 stron powieści rzucono jeden czar i jego efekty były trudne do przewidzenia, a ostatecznie - raczej negatywne, czuło się do magii wielki respekt. Dla mnie w GoT świetne było zrezygnowanie właśnie z elementów absurdalnych, zainwestowanie czasu akcji w stworzenie wiarygodnego łańcucha przyczyn i skutków. W drugim tomie Martin - świadomie przecież - z tego zrezygnował i moim zdaniem zakłóciło jedną z największych zalet, które sprawiły, że pierwszy tom z dużą chęcią dawałem znajomym do przeczytania (cały czas to robię zresztą).
20-02-2011 12:02
~plepleple

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Jeżeli nie zauważyłeś Aureus, to magia która umarła w Westeros - powróciła wraz z narodzeniem się smoków. Najbardziej to widać po rozmowie Tyriona z piromantami. Nie ma tutaj Deus ex, jest po prostu dążenie do wielkiego finału, ostatecznej walki Smoków (Ogień) z Innymi (Lód) ;)

20-02-2011 14:39
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Yeah!
To ciągle jest deus ex. ; )
20-02-2011 14:44
~~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
niestety Aureusie, mylisz się, to nie jest deus ex ;) przeczytaj całość a lepiej to dostrzeżesz
20-02-2011 15:30
Salantor
   
Ocena:
0
Spoiler
A to morderstwo z jakiej przyczyny jest niewiarygodne? W sadze sporo jest informacji na temat dawnej, wymarłej i odradzającej się magii. Pewną rolę odegra w tym znany z pierwszego tomu czerwony kapłan, który namiesza w sposób, że tak rzeknę delikatnie, ostry. Swoją drogą jakby gdzieś po drodze pojawili się asasyni zza wschodniego morza i też utłukli kilka osób, to to będzie deus ex? :P
20-02-2011 18:38
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Oczekujesz powtarzania własnych komentarzy?

Jeżeli Ciebie to bawi:
"Dla mnie w GoT świetne było zrezygnowanie właśnie z elementów absurdalnych, zainwestowanie czasu akcji w stworzenie wiarygodnego łańcucha przyczyn i skutków. W drugim tomie Martin - świadomie przecież - z tego zrezygnował i moim zdaniem zakłóciło jedną z największych zalet, które sprawiły, że pierwszy tom z dużą chęcią dawałem znajomym do przeczytania (cały czas to robię zresztą)."
20-02-2011 18:54
ivilboy
   
Ocena:
0
Aureus czepiasz się! ;) Przeczytaj całość wtedy elementy wskoczą na swoje miejsce i zobaczysz pełny obraz. Na razie jesteś jak ten ślepiec z koreańskiego przysłowia, trzymasz słonia za ogon i twierdzisz, że to szczur. Naprawdę polecam się przemóc i przeczytać całość. Ja też nie lubię zbyt dużej zawartości magii, a cały cykl łyknąłem bez mrugnięcia okiem.
20-02-2011 19:01
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Prześlę Ci odpowiedź na PW, po co trollować.
20-02-2011 19:28
Salantor
   
Ocena:
0
Oczekuję czytania ze zrozumieniem. Spytałem o przyczyny. W twoim komentarzu ich nie ma. Nie powiedziałeś dlaczego jest to dla Ciebie absurd, nie wyjaśniłeś dostatecznie. Taka rozmowa jasne, że mnie nie bawi :]
20-02-2011 21:27
Scobin
   
Ocena:
0
Jest coś w tym, co pisze Aure – taki instakill nie najlepiej współgra z ogólnym sposobem budowania akcji przez Martina. Mogę jednak dopowiedzieć, Aureusie, że takie rozwiązania nie staną się nagle typowe. Czytaj dalej bez obaw! :)
20-02-2011 21:48
   
Ocena:
0
Mega spoilery!

Deus exów było trochę w książce (Wystarczy wspomnieć spotkanie Tyriona i Catelyn, lub pana zimnorękiego), ale akurat tego, że Stasiek coś knuje można było się domyśleć.

I znowu przypomnę to co nieraz mówiłem. My Polacy wstydzimy się fantastki (Tak samo jak być szczęśliwymi. U nas fantastyka ma prawo być jedynie pretekstem o „Ukazania fundamentalnych prawd” najczęściej do opowiedzenia o totalitaryzmie najlepiej sowieckim. Niektórzy, aby nie przylgnęła doń łatka infantylności, chylą kark przed tym twierdzeniem, inni, jak ja, walczą z nim.
21-02-2011 16:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.