» Recenzje » Smoczy tron - Tad Williams

Smoczy tron - Tad Williams


wersja do druku

Słowem o magii i magia w słowach.

Redakcja: Tomasz 'vatomp' Prusicki

Smoczy tron - Tad Williams
Kreśląc prawie wiek temu słowa o pewnym hobbicie, J.R.R. Tolkien prawdopodobnie nie przypuszczał nawet w najbardziej fantastycznych marzeniach, iż tworzy właśnie podwaliny epickiego nurtu fantasy. I że jego książki staną się kamieniem milowym gatunku, probierzem, wedle którego będą oceniane dzieła innych pisarzy, podążających w jego ślady (a bardzo szybko znalazł naśladowców, powielających, bądź wręcz plagiatujących realia Władcy…). Lecz czasem zdarza się autor, który w tak klasyczną, że niemalże skostniałą formę potrafi tchnąć zupełnie nową treść, kreując świat pozornie znajomy, lecz w istocie zupełnie odrębny od tolkienowskiego uniwersum. Takim właśnie wizjonerem jest Tad Williams, który pisząc swój monumentalny cykl Pamięć, Smutek i Cierń, otwarty tomem Smoczy Tron, moim zdaniem w pełni zasłużył na tytuł następcy Mistrza.

Złe czasy nastały dla Osten Ard. Ciemne chmury gromadzą się nad spokojną do tej pory krainą, lecz owe symptomy dostrzegają nieliczni. A na pewno nie Simon, młody podkuchenny służący na zamku Hayholt. Chłopak nieco niezdarny, który znacznie bardziej od monotonnego wykonywania poleceń (i od poszturchiwań ochmistrzyni) woli pogrążanie się w marzeniach, w jakich staje się dzielnym rycerzem, pogromcą smoków i oswobodzicielem uciśnionych księżniczek. Te fantastyczne wyobrażenia są podsycane dodatkowo opowieściami doktora Morgenesa, rezydującego na zamku naukowca, który na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie równie roztrzepanego, jak jego młodziutki podopieczny. Lecz gawędziarzem jest wytrawnym – z jego ust poznajemy historię i samego Hayholt, i (choć bardziej pobieżnie i wyrywkowo) całego świata, a co najważniejsze, otrzymujemy wiedzę na temat aktualnej sytuacji politycznej.

A ta jest niezbyt optymistyczna. John Prezbiter, władca Erkynlandu i Wielki Król całego Osten Ard, umiera. Zaś następca tronu, książę Elias, wydaje się nie do końca idealnym kandydatem na kolejnego monarchę zasiadającego na tronie ze smoczych kości. Nie dość, że niezrównoważony, to jeszcze obraca się w wielce podejrzanym towarzystwie. Stojący przy jego boku, niczym mroczny cień, kapłan Pryrates budzi grozę. Pierwsze miesiące panowania potwierdzają te obawy, a lud zaczyna coraz częściej wspominać drugiego z królewskich braci – Joshuę, który zniknął bez wieści. Simon, początkowo niezbyt zainteresowany jego losem, nagle zostaje porwany nurtem wydarzeń i będzie musiał dokonać wyborów, które sprawią, że jego poukładany wcześniej świat runie w gruzach, a on sam będzie musiał zmierzyć się z niebezpieczeństwami, o których do tej pory jedynie słuchał z wypiekami na twarzy. I przekonać się, że przygody doświadczane na własnej skórze smakują często bardzo gorzko.

Pierwsze kilkaset stron książki rozgrywa się w samym Hayholt, Williams skupia się na przedstawieniu nieco monotonnego życia Simona. Szybko jednak przekonujemy się, iż w tok opowieści wplecione są informacje kluczowe dla fabuły, które łatwo przeoczyć w natłoku innych faktów, umieszczone w zwodniczo niewinnej rozmowie lub w pozornie nic nieznaczącym opisie. Które dopiero w drugiej, rozgrywającej się już po opuszczeniu przez młodzieńca zamku, części książki odkrywają swe właściwe znaczenie. A kiedy czytelnik jest przekonany, iż idealnie odczytał intencje autora – okazuje się, że ten serwuje kolejną interpretację faktów, jaka potrafi diametralnie zmienić obraz toczących się wydarzeń. Wszak pisarz sam ostrzega na początku, by mieć się na baczności i unikać przypuszczeń.

Smoczy Tron utrzymany jest w konwencji powieści drogi, ale ową podróż można interpretować wielopłaszczyznowo. Po pierwsze, jako klasyczną jej wersję, czyli wyprawę w celu realizacji wyznaczonego zadania. Odbywaną najpierw przez Simona w samotności, a w miarę rozwoju fabuły – w coraz to liczniejszym towarzystwie. Sam cel na początku nie jest dokładnie sprecyzowany, wydaje się wręcz, że ważniejsze dla głównego bohatera jest po prostu przetrwanie kolejnego dnia i pozbycie się ciężaru niesionej wiadomości, niż urzeczywistnienie jakichś dalekosiężnych planów. Wraz z wyznaczeniem konkretnego zadania i drużyny, która ma go wypełnić, zmienia się nastawienie Simona – coraz bardziej angażuje się w wydarzenia, z biernego, a nawet niechętnego uczestnika staje się rzeczywistym rozgrywającym batalię o istnienie Osten Ard.

I tu przechodzimy do kolejnego sposobu odbioru książki – jako odzwierciedlenia schematu inicjacyjnego, wędrówki ku mądrości i co najważniejsze, opisu trudnego procesu dojrzewania. W trakcie tego ostatniego, niczym podczas rytuału przejścia, bohater wypełnia kolejne zadania, często zmuszony jest do dokonywania dramatycznych wyborów, by w ostateczności posiąść wiedzę i zostać uznanym za dorosłego, a co za tym idzie – w pełni odpowiedzialnego za swe czyny.

Trzecim i ostatnim rodzajem podróży jest ta w głąb własnej podświadomości, przedsięwzięta w celu poznania i pokonania istniejących tam barier, zarówno tych narzuconych przez samego siebie, jak i przez innych. Na poły fizyczna, na poły oniryczna eskapada, pełna profetycznych snów i koszmarów, której korzeni można szukać w badaniach Freuda i Junga.

Williams potrafi stworzyć niesamowity nastrój. Jego narracja ma swój charakterystyczny rytm, pulsuje miarowo, niczym krew płynąca w żyłach, by nagle gwałtownie przyśpieszyć, porwać i postawić przed wydarzeniami, wobec których czytelnik nie potrafi pozostać obojętny, w które angażuje się niemalże na równi z bohaterami. By później na moment uspokoić tempo opowieści łagodniejszą nutą, która za chwilę przerodzi się w kolejny mocny akord. Pisarz kreśli obrazy tak działające na wyobraźnię, że ma się odczucie przeniesienia w całkiem nową rzeczywistość, świat malowany słowami, którego rozmach poraża. Nieuchronne oczywiście jest doszukiwanie się analogii z [/t]Władcą Pierścieni[/t], gdyż i u Williamsa realia są quasi-średniowieczne, lecz na tej kanwie potrafił on stworzyć uniwersum równie, a może nawet bardziej rozbudowane, niż Tolkien. Nie tak klasycznie piękne, jak Śródziemie – znacznie bardziej brutalne, okrutne i gorzkie, lecz przez to chyba łatwiejsze do zaakceptowania, bliższe czytelnikowi, który może w nim ujrzeć otaczającą go rzeczywistość dla niepoznaki przebraną w fantastyczny kostium.

Osten Ard to kocioł, w którym mieszają się rozmaite kultury, przy ich kreowaniu autor czerpał z rozmaitych źródeł: mamy tu i wzorowanych na Wikingach Rimmersmenów, i przypominających Celtów Hernistyrczyków, i dalekie echo renesansowych Włoch w postaci nadmorskiego Nabbanu. Wszystkie te nacje posiadają własną historię, czasami pisaną na wiele wieków przed rozgrywającymi się w książce wydarzeniami, własne zwyczaje, również precyzyjnie oddane, i oczywiście religię. Przy tworzeniu wielce skomplikowanego systemu wierzeń pisarz inspirował się światem skandynawskich podań, irlandzkimi legendami, a także – nieco tylko zmodyfikowaną na potrzeby realiów powieści – religią chrześcijańską. Dokonał również tytanicznej pracy, którą doceni każdy językoznawca (kolejny element łączący Williamsa z Mistrzem Tolkienem): stworzył kilka języków, bazując co prawda na już istniejących (miedzy innymi fińskim, gaelickim, a nawet łacinie), lecz nadając im całkiem nowe brzmienie.

W równie ciekawy sposób kreśli autor portrety swych bohaterów, choć w pierwszej chwili wydaje się, że są oni zapożyczeni z archetypicznych wizerunków pojawiających się na kartach rozmaitych powieści fantasy. Jednak pozory mylą. Simon, który teoretycznie jest kolejną wersją wybrańca predestynowanego do wielkich czynów, z niepozornego sługi przeradzającego się w bohatera bez zmazy i skazy, okazuje się nie do końca podążać tą drogą. Jego wybory są mniej szablonowe, bardziej podyktowane psychologicznym rozwojem postaci, niż ślepym podążaniem za kanonem. To właśnie bardzo głęboko przemyślane charakterologiczne portrety są siłą bohaterów Smoczego Tronu i pozwalają im wykroczyć daleko poza stereotypowego szlachetnego rycerza, piękną księżniczkę, czy też złego władcę. Najbardziej ta wielowymiarowość widoczna jest w kreacji Eliasa. Nie da się go określić jednoznacznie jako złego. Jest człowiekiem głęboko nieszczęśliwym, opętanym wizjami podsuwanymi mu przez Pryratesa (chyba jedynego bohatera zdecydowanie negatywnego). I przeraźliwie samotnym. Na jego przykładzie Williams próbuje przeanalizować istotę zła, odkryć, gdzie kryją się jego korzenie, i pokazać, że każdy ma takie demony, na jakie sam sobie zasłużył.

Oprócz ludzkich bohaterów w Smoczym Tronie pojawiają się i inne rasy. Część z nich przypomina te znane (i ponownie pierwszą analogią jest Władca Pierścieni), część natomiast to oryginalne pomysły Williamsa. Na pierwszy rzut oka Sidhowie i Nornowie są odpowiednikami elfów, lecz w istocie bardzo różnią się od tolkienowskich szpiczastouchych. Są kwintesencją obcości, istotami całkowicie niezrozumiałymi dla zwykłego śmiertelnika, rządzącymi się własnymi prawami, specyficznym kodeksem moralnym, o zupełnie odmiennej wrażliwości. Natomiast lud Quanuc, czyli trolle, poza nazwą w niczym nie przypomina typowej w fantasy wersji krwiożerczych potworów, to raczej wariacja na temat istot zapożyczonych ze skandynawskiego folkloru. Każda z tych ras włada magią, choć tej akurat na kartach książki jest bardzo niewiele. Taka niezbędna szczypta, subtelnie dawkowana, by nie zdominować fabuły, obecna w postaci delikatnych emanacji mocy, w profetycznych snach, rzutach kośćmi trolla Binabika, lub też artefaktach, których prawdziwe znaczenie przyjdzie nam dopiero poznać.

Smoczy Tron powstał prawie ćwierć wieku temu, i był debiutem powieściowym Williamsa. Teraz, po latach, można stwierdzić, że to literatura ponadczasowa, którą można zaliczyć do klasyki fantasy. Proza głęboka, niezwykle nastrojowa, napisana pięknym językiem, taka, która zostawia czytelnika z odczuciem, że wkroczył do świata, poznanie którego wzbogaciło go i skłoniło do refleksji. Że obcował z czymś niepowtarzalnym. Pozycja obowiązkowa na liście każdego miłośnika dobrej książki – i to nie tylko w klimatach magii i miecza.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
8.14
Ocena użytkowników
Średnia z 11 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Smoczy tron (The Dragonbone Chair)
Cykl: Pamięć, Smutek i Cierń
Tom: 1
Autor: Tad Williams
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 31 sierpnia 2010
Liczba stron: 784
Oprawa: miękka
Format: 150 x 225 mm
ISBN-13: 978-83-7510-553-7
Cena: 49,90 zł



Czytaj również

Zaspać na Sąd Ostateczny
Daj nam Boże eony wojny
- recenzja
Brudne ulice Nieba
Billy Angel
- recenzja
Serce Cienia - Tad Williams
Finis coronat opus
- recenzja
Kamień rozstania - Tad Williams
Psycholog w krainie czarów
- recenzja
Powrót cienia - Tad Williams
W paszczy szaleństwa.
- recenzja

Komentarze


Scobin
   
Ocena:
0
Mnie się aż tak nie podobało (zob. tutaj moje komentarze). ;-) Ale czytałem tylko pierwszy tom. Czy w całości cyklu można dostrzec tendencję zwyżkową?
02-04-2011 21:38
Asthariel
   
Ocena:
0
Seria jest bardzo wysoko na mojej liście książek do kupienia. Szkoda tylko, że nie są w twardych okładkach...
02-04-2011 21:44
Vanth
   
Ocena:
+1
Zdecydowanie zwyżkową - w kolejnych tomach Williams coraz bardziej odbiega od tolkienowskcih korzeni, udowadniając, że potrafi tworzyć zarówno zawikłaną fabułę, skomplikowany świat jak i wielce nieszablonowych bohaterów (zwłaszcza kobiecych), zaś w zakończeniu rozprawia się z kanonicznymi elementami fantasy.
02-04-2011 23:22
Scobin
   
Ocena:
0
OK, dzięki. Może jeszcze dam mu szansę. :-)
03-04-2011 11:21
~MaTi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tom pierwszy jest książką bardzo, bardzo dobrą . I chyba jedną z niewielu, gdzie postacie drugoplanowe bardziej mnie zaciekawiły niż pierwszoplanowe, które są momentami irytujące choć trzeba przyznać, niestandardowe w większości).
Kiedyś lekturę skończyłam na dwójce, teraz zamierzam zaległości nadrobić ( poprzednie wydanie zawsze trafiało się wybrakowane).
Recenzja przyjemna w lekturze, tylko jak dla mnie niektóre wnioski za daleko idące jak na tom I.
05-04-2011 19:15

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.