» Recenzje » Smocze kości - recenzja

Smocze kości - recenzja

Smocze kości - recenzja
Fantasy często uważane jest – szczególnie przez fanów tak zwanego głównego nurtu, a nawet science fiction – za gatunek sztampowy, nudny i powtarzający oklepane schematy. W wielu przypadkach rozmija się to z prawdą, ale akurat Smocze kości autorstwa Margaret Weis i Tracy Hickman zdają się stanowić potwierdzenie dla tych zarzutów. Nie sprawia to jednak, że nie można uznać tej powieści za solidną lekturę.

Wspomniana sztampowość w szczególności uwypukla się w fabule. Rozwój wydarzeń niczym nie zaskakuje, nie zapada w pamięć ani nie zachwyca niestandardowym podejściem. Lud Vindrasów zostaje zaatakowany przez ogry, które po zwycięstwie kradną ich święty przedmiot − Torqes Vektyjski. Nowo obrany młody wódz pokonanych, okłamując bogów i wchodząc w szemrane kontakty z dawno niewidzianym kuzynem, wyrusza na czele swych wojsk, by odzyskać artefakt. Musi także wykonać misję zleconą mu przez bogów odnaleźć pięć magicznych kości smoków. Niestety, nie będzie to łatwe, gdyż wrogowie czają się także wśród jego najbliższych.

Jest to więc kolejna wariacja na temat dzielnych wojowników szukających magicznych przedmiotów, z epickim konfliktem, miłością i zdradą w tle. Akcja toczy się wartko, dramatyczne wydarzenia napędzają kolejne, tak że czytelnik rzadko kiedy ma okazję złapać oddech. Również niektóre zwroty akcji potrafią zaskoczyć i wzbudzić podziw dla autorów, choć większość jest raczej przewidywalna.

Bohaterowie to przemyślnie, logicznie budowane charaktery, ale bez żadnego błysku. Dobrze pasują do ról, które przydzielili im autorzy: Garn to oddany, wierny przyjaciel, gotowy do najwyższych poświęceń; Norgaard jest starym, mądrym wodzem, nauczycielem temperującym gorącokrwistego Skylana; Treia – zgorzkniałą, zazdrosną dziewczyną, uważającą, że cały świat chce ją skrzywdzić. Większość pozostałych mężczyzn to dzielni, rubaszni wojowie. Drażnić może jedynie protagonista, Skylan Ivorson, który jest prostym do bólu archetypem młodego wojownika – porywczy, nierozważny, naiwny, próbujący wszelkie problemy rozwiązywać toporem, co kłóci się jednak z wielokrotnie podkreślaną przez narratora dojrzałością chłopaka.

Autorzy bardzo nieśmiało próbują gloryfikować pewne wartości, jak przyjaźń, miłość, męstwo, honor i prawdomówność, wskazując na ich kluczowe znaczenie w życiu. Robią to na tyle subtelnie, że ledwo da się to odczuć – nie mamy bynajmniej do czynienia z moralizatorstwem, ale raczej delikatnymi sugestiami, zupełnie jak w książkach dla młodszych czytelników. Chociaż trzeba przyznać, że wątek miłosny nie odbiega zbytnio od standardów znanych choćby z komedii romantycznych − Skylan kocha Aylaen, która z wzajemnością kocha Garna, a cała trójka to przyjaciele, więc kochankowie starają się chronić młodego wodza przed zranieniem. Jednak finał tej historii jest dramatyczny.

Pozycji tej nie wyróżnia także kreacja świata. To klasyczna kraina fantasy, stylizowana na średniowiecze, z lekkim naciskiem na Skandynawię – życie powszechne ukazane przez autorów można określić słowami: jedz, pij, pracuj i dbaj o to, aby bogowie byli z ciebie zadowoleni. Oprócz ludzi uniwersum to zamieszkiwane jest przez wiele mitycznych stworów: giganty, nimfy, satyrów, wspomniane wcześniej smoki; jednak dla zwykłych ludzi są one w większości niezauważalne (no, może oprócz gigantów). Magia istnieje, choć nie jest zbyt powszechna – głownie stosowana przez kapłanki i druidów, choć zdarzają się osoby mogące czarować spontanicznie.

Jedynym, co mnie zaskoczyło, a jednocześnie skojarzyło mi się instynktownie z sagami nordyckimi, była kreacja istot wyższych niż ludzie. Motyw bogów wędrujących pomiędzy światami w poszukiwaniu własnego kawałka kosmosu, toczących między sobą walki, kochających, zdradzanych, ponoć nieśmiertelnych, a jednak umierających, oraz podział świata na dwa poziomy: ten niższy, zamieszkany przez ludzi, oraz wyższy, w którym przebywają bogowie i smoki, momentalnie przywiodły mi na myśl mitologię skandynawską. Zaletą powieści było niestandardowe przedstawienie wielkich jaszczurów jako sług bogów oraz istot totemicznych, mogących manifestować swoją materialną postać na wezwanie ludzi.

Poza tym jednym powiewem świeżości Smocze kości to cudownie sztampowe dzieło, które dobrze wypełnia rolę czytadła – zabija czas w miarę przyjemny sposób, nie obarczając czytelnika zbyt ciężką zawartością. Książka sama w sobie liczy siedemset stron, więc taki seans może potrwać bardzo długo, pozwalając odetchnąć przed czytaniem trudniejszych, bardziej ambitnych pozycji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
7.67
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Smocze kości (Bones of the Dragon)
Cykl: Smocze okręty (Dragonships)
Tom: 1
Autor: Margaret Weis, Tracy Hickman
Tłumaczenie: Maria Smulewska
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 20 maja 2010
Liczba stron: 704
Oprawa: miękka
Format: 132 x 202 mm
Seria wydawnicza: Fantasy
ISBN-13: 978-83-7510-438-7
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.