Rota - Dan Abnett
Choć nazwiska Dana Abnetta nie trzeba chyba przedstawiać żadnemu miłośnikowi Starego Świata czy uniwersum Warhammera 40 000, nie jest to pisarz równy - zdarzają mu się pozycje świetne i całkiem przeciętne, żeby nie powiedzieć słabe. Po niezbyt udanej Krwi Gileada, która wywołała u mnie lekkie zmieszanie podczas prób odróżnienia ziem Imperium od Fearunu, miałem pewne obawy przed kolejną pozycją napisaną przez pana Abnetta. Jednak dwie rzeczy sprawiły, że po nią sięgnąłem: raz, że to w końcu kolejna opowieść o Starym Świecie; dwa - wojenna zawierucha jest wspaniałym tłem dla pełnych potu, krwi i błota historii. I na szczęście okazało się, że było warto.
Co prawda mawia się, że "nie szata zdobi człowieka", jednak w przypadku książki, często jest owa szata czynnikiem, dzięki któremu dana pozycja trafia lub nie do naszego koszyka. Rota nie ma się tutaj czego obawiać. Pełnowymiarowa, kolorowa grafika autorstwa Adriana Smitha, zajmująca obie zewnętrzne strony okładki, bez trudu przyciągnie wzrok staroświatowców-militarystów. Do tego, co rzadkość, nie wprowadza w błąd. Ilustracja nie jest bowiem wyssanym z palca rysunkiem, nijak mającym się do treści książki, a przedstawiona na niej szarża konnych wojów świetnie oddaje klimat powieści. Skoro już przy wyglądzie jesteśmy, zaufanie wzbudza nie tylko okładka. Ponad trzysta pięćdziesiąt stron sklejono w sposób trwały i solidny. Mój egzemplarz, w chwili w której piszę te słowa, czyta już trzecia osoba, z których co najmniej jedna do delikatnych dla słowa pisanego nie należy, a mimo to książka nie zdradza najmniejszych oznak świadczących o tym, że zamierza stracić kartki. Jedyne co może się nie spodobać wybredniejszym czytelnikom, to cienki, szary papier na którym ja wydrukowano. Dla mnie jednak jest on wystarczający, nie rwie się, farba nie zostaje na palcach, a matowa powierzchnia sprawia, że oczy nie mają dość po pierwszych pięćdziesięciu stronach.
Skoro wiemy już jak rzecz wygląda, warto zerknąć do środka i rozeznać się w treści. Książka wita nas opisem konnego oddziału zmierzającego wiosenną porą w kierunku Kislevu. Poznajemy obu głównych bohaterów i po części świat w jakim żyją. Dowiadujemy się o wielkim niebezpieczeństwie ciągnącym z północy i wspaniałych armiach zgromadzanych pod imperialnymi sztandarami na jego drodze. Wszędzie gloria i chwała. Zdawało by się, że mamy tu do czynienia z częstym w warhammerowej twórczości tematem. Kolejny wielki najazd chaosu i kolejna bohaterska obrona zjednoczonych prawych istot. I tak jest w rzeczywistości, jednak ów schemat Dan Abnett przedstawił w zupełnie nowym stylu. Najeźdźcy to nie okuci w stal po czubki palców wojownicy Chaosu, patrzący na świat za wizjerów pełnych, rogatych hełmów i idący w zawody z Lordem Vaderem w konkurencji groźnego oddechu. Ich tu nie uraczymy, zamiast tych panów, wyroją się z północy hordy dzikich plemion, wspaniałych jeźdźców i zaciętych piechurów, zwanych przez kislevitów Kurhanami. Okrutnych i strasznych w boju, jeszcze gorszych po nim, ale jednak posiadających swoją własną kulturę i prawa. To nie bezmyślny motłoch walący, bogowie wiedzą po co, na południe, ale wielka, zdecydowana armia o własnej strukturze i celach. Na przeciw nich staje inna potęga - armia ludzi, dumnych synów Imperium. Ale nie są to bataliony odrodzonych wcieleń Sigmara gotowe zetrzeć w proch każdego wroga. To zwykli ludzie, choć dumni i odważni, nieraz ponad miarę, nie są pozbawieni wad i słabości, które mogą przywieść ich do klęski. Dzięki temu wojna nabiera rumieńców, nie jest schematyczną battle'ową wizją, ale prawdziwym dynamicznym tworem, bestią pochłaniającą pożogą wszystko co wpadnie w jej zasięg. I właśnie ona staje się tłem dla przygód dwójki bohaterów, a nie są to dzieje radosne. Jak informuje nas krótki tekścik na ostatniej stronie okładki, obaj śmiałkowie zostają podczas bitwy rozdzieleni i ich losy zaczynają toczyć się osobno. Tu dzieli się także książka, opowiadając nie jedną, a dwie pasjonujące historie, które z czasem zaczynają się zazębiać. Jedna z nich to kolejny schemat, człowiek schwytany w szpony chaosu i jego powolna przemiana. Jednak Abnett nie zanudzi nas opowiastką o biednym małym ludziku targanym spazmami i rozpaczą w walce z otaczającą go deprawującą mocą. Tu dzieje się to powoli i subtelnie, autor buduje barwny i pełen egzotycznych obyczajów obraz północnych plemion, i wewnętrznej przemiany Karla Reinera Vollena. Druga historia to dzieje jego towarzysza broni - Gerlacha Heilemana, który trafia w przenośni i dosłownie pod opiekuńcze skrzydła kislevskiej husarii. I tu autor postarał się zarysować kulturę i wierzenia Kislevitów. Trzeba przyznać, że udało mu się to całkiem dobrze. Akcja toczy się dość szybko, wydarzenia mają logiczny sens i porządek, w końcu losy obu młodzieńców znów się zbiegają i następuje wielki finał. I jak to ma w zwyczaju Stary Świat, jest to finał brutalny i szybki, który nie pozostawi w nas uczucia triumfu, ale jakąś nostalgię. Jednak nie obyło się bez zgrzytów, czasem pisarza ponosi romantyczna wizja i raczy nas opisem bitwy toczonej w ulewie przypominającej powódź. Nie przeszkadza to jednak wysyłać łucznikom deszczu strzał, armatom i moździerzom huczeć w destrukcyjnym szale a arkebuzerom słać ołowiane kule w twarze nacierających wrogów. Nie zawsze też Abnett radzi sobie z nazwami, ot wielkie rogate hełmy którymi Kurhani zasłaniają twarze to według niego barbuty, a ciężkie, proste miecze kislevitów zwą się szaszkami (chyba, że sprawę "położył" tłumacz). Co prawda jest to uniwersum fantasy, ale specyficzne, bo czerpiący ze świata realnego pełnymi garściami i skoro już chce się wykorzystywać prawdziwe nazwy powinny być one użyte poprawnie. Jednak pomimo tych drobnych potknięć całość jawi się jako atrakcyjna i wciągająca opowieść.
Niestety, więcej potknięć popełniono przy jej przekładzie i korekcie, książka obfituje w literówki i "czeskie błędy", nieraz zupełnie zmieniające sens zdania. Zdarza się, że brakuje słów i trzeba się ich domyślać. Czasem w tekście widzimy radosną twórczość w stylu "halabardzistów" by pół strony dalej przeczytać już o "halabardnikach". Natężenie błędów nie jest na tyle duże, by zepsuć przyjemność czytania i choć czasami powoduje, że człowiek uśmiechnie się pod nosem w środku dramatycznej sceny, można bez większej irytacji dotrzeć do ostatniej strony. Nieco nieszczęśliwie przetłumaczono też sam tytuł ("Rota" zamiast "Jeźdźcy Śmierci") odbierając mu znaczną cześć pierwotnego znaczenia, przez co nie odnosi się już do całej powieści, ale tylko do jej części, opowiadającej dzieje husarzy, zupełnie jakby Kurhani nie byli "jeźdźcami śmierci".
Rotę mogę śmiało polecić każdemu miłośnikowi, nie tylko Warhammera, ale i ciekawie opowiedzianej historii o wojnie i jej ofiarach, o wielkich czynach małych ludzi i tym ile są one naprawdę warte.
<
Dziękujemy wydawnictwu Copernicus Corporation za udostępnienie książki do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Co prawda mawia się, że "nie szata zdobi człowieka", jednak w przypadku książki, często jest owa szata czynnikiem, dzięki któremu dana pozycja trafia lub nie do naszego koszyka. Rota nie ma się tutaj czego obawiać. Pełnowymiarowa, kolorowa grafika autorstwa Adriana Smitha, zajmująca obie zewnętrzne strony okładki, bez trudu przyciągnie wzrok staroświatowców-militarystów. Do tego, co rzadkość, nie wprowadza w błąd. Ilustracja nie jest bowiem wyssanym z palca rysunkiem, nijak mającym się do treści książki, a przedstawiona na niej szarża konnych wojów świetnie oddaje klimat powieści. Skoro już przy wyglądzie jesteśmy, zaufanie wzbudza nie tylko okładka. Ponad trzysta pięćdziesiąt stron sklejono w sposób trwały i solidny. Mój egzemplarz, w chwili w której piszę te słowa, czyta już trzecia osoba, z których co najmniej jedna do delikatnych dla słowa pisanego nie należy, a mimo to książka nie zdradza najmniejszych oznak świadczących o tym, że zamierza stracić kartki. Jedyne co może się nie spodobać wybredniejszym czytelnikom, to cienki, szary papier na którym ja wydrukowano. Dla mnie jednak jest on wystarczający, nie rwie się, farba nie zostaje na palcach, a matowa powierzchnia sprawia, że oczy nie mają dość po pierwszych pięćdziesięciu stronach.
Skoro wiemy już jak rzecz wygląda, warto zerknąć do środka i rozeznać się w treści. Książka wita nas opisem konnego oddziału zmierzającego wiosenną porą w kierunku Kislevu. Poznajemy obu głównych bohaterów i po części świat w jakim żyją. Dowiadujemy się o wielkim niebezpieczeństwie ciągnącym z północy i wspaniałych armiach zgromadzanych pod imperialnymi sztandarami na jego drodze. Wszędzie gloria i chwała. Zdawało by się, że mamy tu do czynienia z częstym w warhammerowej twórczości tematem. Kolejny wielki najazd chaosu i kolejna bohaterska obrona zjednoczonych prawych istot. I tak jest w rzeczywistości, jednak ów schemat Dan Abnett przedstawił w zupełnie nowym stylu. Najeźdźcy to nie okuci w stal po czubki palców wojownicy Chaosu, patrzący na świat za wizjerów pełnych, rogatych hełmów i idący w zawody z Lordem Vaderem w konkurencji groźnego oddechu. Ich tu nie uraczymy, zamiast tych panów, wyroją się z północy hordy dzikich plemion, wspaniałych jeźdźców i zaciętych piechurów, zwanych przez kislevitów Kurhanami. Okrutnych i strasznych w boju, jeszcze gorszych po nim, ale jednak posiadających swoją własną kulturę i prawa. To nie bezmyślny motłoch walący, bogowie wiedzą po co, na południe, ale wielka, zdecydowana armia o własnej strukturze i celach. Na przeciw nich staje inna potęga - armia ludzi, dumnych synów Imperium. Ale nie są to bataliony odrodzonych wcieleń Sigmara gotowe zetrzeć w proch każdego wroga. To zwykli ludzie, choć dumni i odważni, nieraz ponad miarę, nie są pozbawieni wad i słabości, które mogą przywieść ich do klęski. Dzięki temu wojna nabiera rumieńców, nie jest schematyczną battle'ową wizją, ale prawdziwym dynamicznym tworem, bestią pochłaniającą pożogą wszystko co wpadnie w jej zasięg. I właśnie ona staje się tłem dla przygód dwójki bohaterów, a nie są to dzieje radosne. Jak informuje nas krótki tekścik na ostatniej stronie okładki, obaj śmiałkowie zostają podczas bitwy rozdzieleni i ich losy zaczynają toczyć się osobno. Tu dzieli się także książka, opowiadając nie jedną, a dwie pasjonujące historie, które z czasem zaczynają się zazębiać. Jedna z nich to kolejny schemat, człowiek schwytany w szpony chaosu i jego powolna przemiana. Jednak Abnett nie zanudzi nas opowiastką o biednym małym ludziku targanym spazmami i rozpaczą w walce z otaczającą go deprawującą mocą. Tu dzieje się to powoli i subtelnie, autor buduje barwny i pełen egzotycznych obyczajów obraz północnych plemion, i wewnętrznej przemiany Karla Reinera Vollena. Druga historia to dzieje jego towarzysza broni - Gerlacha Heilemana, który trafia w przenośni i dosłownie pod opiekuńcze skrzydła kislevskiej husarii. I tu autor postarał się zarysować kulturę i wierzenia Kislevitów. Trzeba przyznać, że udało mu się to całkiem dobrze. Akcja toczy się dość szybko, wydarzenia mają logiczny sens i porządek, w końcu losy obu młodzieńców znów się zbiegają i następuje wielki finał. I jak to ma w zwyczaju Stary Świat, jest to finał brutalny i szybki, który nie pozostawi w nas uczucia triumfu, ale jakąś nostalgię. Jednak nie obyło się bez zgrzytów, czasem pisarza ponosi romantyczna wizja i raczy nas opisem bitwy toczonej w ulewie przypominającej powódź. Nie przeszkadza to jednak wysyłać łucznikom deszczu strzał, armatom i moździerzom huczeć w destrukcyjnym szale a arkebuzerom słać ołowiane kule w twarze nacierających wrogów. Nie zawsze też Abnett radzi sobie z nazwami, ot wielkie rogate hełmy którymi Kurhani zasłaniają twarze to według niego barbuty, a ciężkie, proste miecze kislevitów zwą się szaszkami (chyba, że sprawę "położył" tłumacz). Co prawda jest to uniwersum fantasy, ale specyficzne, bo czerpiący ze świata realnego pełnymi garściami i skoro już chce się wykorzystywać prawdziwe nazwy powinny być one użyte poprawnie. Jednak pomimo tych drobnych potknięć całość jawi się jako atrakcyjna i wciągająca opowieść.
Niestety, więcej potknięć popełniono przy jej przekładzie i korekcie, książka obfituje w literówki i "czeskie błędy", nieraz zupełnie zmieniające sens zdania. Zdarza się, że brakuje słów i trzeba się ich domyślać. Czasem w tekście widzimy radosną twórczość w stylu "halabardzistów" by pół strony dalej przeczytać już o "halabardnikach". Natężenie błędów nie jest na tyle duże, by zepsuć przyjemność czytania i choć czasami powoduje, że człowiek uśmiechnie się pod nosem w środku dramatycznej sceny, można bez większej irytacji dotrzeć do ostatniej strony. Nieco nieszczęśliwie przetłumaczono też sam tytuł ("Rota" zamiast "Jeźdźcy Śmierci") odbierając mu znaczną cześć pierwotnego znaczenia, przez co nie odnosi się już do całej powieści, ale tylko do jej części, opowiadającej dzieje husarzy, zupełnie jakby Kurhani nie byli "jeźdźcami śmierci".
Rotę mogę śmiało polecić każdemu miłośnikowi, nie tylko Warhammera, ale i ciekawie opowiedzianej historii o wojnie i jej ofiarach, o wielkich czynach małych ludzi i tym ile są one naprawdę warte.
<
Dziękujemy wydawnictwu Copernicus Corporation za udostępnienie książki do recenzji.
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 4
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 4
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Rota
Cykl: Black Library
Autor: Dan Abbnet
Wydawca: Copernicus Corporation
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2005
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Format: 120 x 170 mm
Seria wydawnicza: Warhammer Fantasy
Cena: 29,00 zł
Cykl: Black Library
Autor: Dan Abbnet
Wydawca: Copernicus Corporation
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2005
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Format: 120 x 170 mm
Seria wydawnicza: Warhammer Fantasy
Cena: 29,00 zł
Tagi:
Rota | Dan Abnett