» Artykuły » Inne artykuły » Redaktorzy oceniają - luty 2012

Redaktorzy oceniają - luty 2012

Redaktorzy oceniają - luty 2012
W okresie od 1 do 29 lutego 2012 roku w Dziale Książkowym opublikowane zostały 32 recenzje, których średnia ocena wyniosła 7,09. Najwyższą ocenę − 10 – otrzymało Spotkanie z Ramą Arthura C. Clarke'a, podczas gdy najniżej oceniony został Zły wpływ Ramseya Campbella - 2:

Czytać:




"Mamy rok 2130, kiedy to za orbitą Jowisza zostaje wykryty obiekt początkowo wzięty za asteroidę i oznaczony jako 31/439, potem zaś nazwany imieniem króla Ramy – siódmego awatara boga Wisznu z hinduskiej mitologii. Bliższe badania wykazują, że obiekt jest tworem sztucznym i ma postać regularnego walca o średnicy 20 kilometrów i długości ponad 50, wirującego wokół własnej osi. Zapada decyzja o wysłaniu ekspedycji w celu bliższego poznania Ramy, a może i nawiązania kontaktu z jego załogą. Wybór pada na "Śmiałka", który jako jedyny ziemski pojazd kosmiczny zdąży dotrzeć do mknącego cylindra, zanim ten opuści Układ Słoneczny. Upragnione [q]spotkanie z Ramą" dochodzi do skutku i załoga "Śmiałka" pod wodzą komandora Nortona rozpoczyna eksplorację konstrukcji Obcych.

Razem z astronautami wkraczamy w świat tajemnic, zagadek i zaskoczeń. We wnętrzu Ramy odkrywamy cały ekosystem, z morzem, tworami przypominającymi miasta, budowlami nieznanego przeznaczenia. Wszystko to pozostaje uśpione i puste, jakby mieszkańcy wymarli, uciekli albo… jeszcze nie przybyli. Kolejne odkrycia wcale nie przybliżają eksploratorów do wyjaśnienia zagadki. Tymczasem, w miarę zbliżania się do Słońca, wnętrze Ramy zaczyna ożywać – włączają się kolejne systemy, zaczynają funkcjonować automaty. Czy tylko one są pasażerami olbrzymiego statku kosmicznego?

Clarke nie pierwszy raz unika popkulturowych schematów w ukazywaniu kontaktu z obcymi. Nie dochodzi więc ani do inwazji drapieżnych bestii z piekła rodem, ani do bombardowania miłością przez dobrotliwych mędrców z gwiazd. Konstruktorzy Ramy wykazują wobec delegatów ludzkości daleko posuniętą obojętność, a sam kontakt z nimi jest – delikatnie mówiąc – niebezpośredni i bardzo jednostronny. Eksploracja olbrzymiego artefaktu niewiele mówi ludziom o intencjach, motywach, celach kierujących obcymi.

Spotkanie z Ramą pozostaje żelazną pozycją w zestawieniu najważniejszych powieści SF wszech czasów, klasyką najbardziej klasyczną, a tym samym lekturą obowiązkową dla każdego miłośnika fantastyki. Choć rozwój technologii odesłał do lamusa pewne pomysły czy wynalazki prezentowane na kartach książki, to stawiane przez Clarke'a pytania, dotyczące miejsca człowieka i jego cywilizacji we wszechświecie, są nadal bardzo aktualne. A doskonale budowane przez pisarza napięcie i jego talent narracyjny sprawiają, że obcowanie z powieścią nieodmiennie wciąga, przykuwa uwagę i daje mnóstwo czytelniczej satysfakcji.[/q]

Rafał 'Capricornus' Śliwiak



"Ten tom to tak naprawdę rozciągnięta na kilkaset stron bitwa, która toczy się na ziemiach otaczających Zamek Marchii Południowej, na terenie miasta leżącego u jego podnóży, wreszcie – w samych komnatach. Drobne potyczki, które przeradzają się w starcia na znacznie większą skalę. Na ziemi i pod jej powierzchnią. Walka zażarta, krwawa i okrutna. Williams ukazuje wojnę nie jako monumentalne zmagania bohaterów, które po latach będą opiewać poeci, lecz jako brutalne aż do granic, ohydne wzajemne zarzynanie się. To nie epos, lecz surowa rzeczywistość (o ile można o czymś takim mówić w przypadku fantasy) – śmierć w najbardziej przeraźliwej postaci – kwik koni, krzyki konających, urywane kończyny, zapach krwi i ekskrementów. Williams oddał to w sposób znakomity. Ponadto ukazał różne oblicza walki – nie tylko w czysto fizycznym jej aspekcie, lecz również jako wewnętrznej batalii z własnymi słabościami, uprzedzeniami i lękami.

Równie mistrzowsko udało mu się nakreślić sylwetki postaci. Ich portrety, przedstawione w poprzednich tomach, tutaj są uzupełniane niezwykle konsekwentnie, a niektóre w sposób zaskakujący. Serce Cienia, będąc mistrzowsko poprowadzoną opowieścią, stanowi jednocześnie i przypowieść, na jej kartach poruszane są sprawy fundamentalne. Williams pisze o wąskiej granicy pomiędzy dobrem a złem, o sile ludzkich uprzedzeń, lecz przede wszystkim o uczuciach – nienawiści, pogardzie, fanatyzmie, a najdobitniej – o miłości. Ukazuje ją jako siłę sprawczą, przyczynę i konsekwencję wszystkich działań swych bohaterów. Pisze o tym w sposób naturalny i przekonujący – bez zbytniego i nachalnego umoralniania.

To książka, która trzyma w nieustannym napięciu od pierwszej do ostatniej strony, a jednocześnie zaskakuje nieprzewidywalnymi zwrotami akcji. Williams cały czas prowadzi z czytelnikiem grę, podsuwając mu kolejne tropy, mniej lub bardziej zawoalowane, piętrzy zagadki i tajemnice, by na koniec dokonać wolty, która w zupełnie nowym świetle ukaże wszystkie wydarzenia i zostawi nas – zauroczonych i wstrząśniętych, żądnych bardziej szczegółowych informacji – w niepewności. Lecz na tym polega czar jego pisarstwa: nic nie jest oczywiste, to wirtuozowsko poprowadzona partytura rozpisana na niezwykle przemyślnie skonstruowanych bohaterów, która nie pozostawia czytelnika obojętnym, a wręcz zmusza do analizowania każdego niemalże akapitu i wysnucia z niego własnych wniosków. Proza, która korzeniami głęboko tkwi w klasycznej, tolkienowskiej fantasy, lecz rozkwitła w sposób nadający jej zupełnie nową jakość. Williams potwierdził po raz kolejny, iż słusznie należy mu się miejsce w czołówce pisarzy spod znaku magii i miecza, zaś cykl Marchia Cienia powinien stać się lekturą obowiązkową dla każdego szanującego się miłośnika tego gatunku"
.

Maja 'Vanth' Białkowska



"Watts przewartościowuje powszechne w nauce i świadomości społecznej przekonanie, że życie wyszło z morza. W drugiej części Rozgwiazdy w głębinach Pacyfiku (miejscu pracy bohaterów) ujawnia się archaiczna forma życia, której rozprzestrzenienie się byłoby zabójcze dla całej biosfery. Zainfekowanie przez βehemota – jak nazwano głębinowego nanoba – skończyłoby się dla każdego innego organizmu śmiercią. W celu powstrzymania skażenia miejsce występowania "diabelskiej bestii" zostaje zaatakowane bronią jądrową. Podwodny wybuch wywołuje katastrofalne tsunami, które pustoszy zachodnie wybrzeże Ameryki Północnej.

Okazuje się jednak, że nie wszyscy modyfikowani biologicznie ryfterzy, którzy pracowali w głębinowej elektrowni geotermalnej i stali się nosicielami βehemota, zginęli w jądrowym piekle. Jedna z nich, Lenie Clarke, wynurza się z morza na wysokości Pasa – obszaru ciągnącego się wzdłuż granicy Stanów Zjednoczonych, na którym koczują miliony uchodźców pragnących dostać się do lepszego świata. Z czasem dla części z nich i tysięcy swoich rodaków Lenie staje się posłańcem nadziei. Upatrują w niej Mesjasza, który doprowadzi do przełamania monopolu i pozbawienia władzy korporacji, w efekcie stając się katalizatorem odnowy świata.

Watts znakomicie kreśli wiarygodny portret psychologiczny bohaterki. Bez ferowania arbitralnych ocen i taniego moralizowania zagłębia się w jej wewnętrzny, nacechowany niewymownym cierpieniem świat, poszukuje wytłumaczenia dla jej działań i stara się zrozumieć kierującą nią motywację. Nie waha się zadawać pytań o granice osobistej odpowiedzialności – za siebie samego, za innych ludzi, za otaczający świat. Także inne kluczowe postacie powieści wyposażone zostały w żywe, pełnowymiarowe i skomplikowane osobowości.

Na Wir składa się przede wszystkim doskonale skomponowana mozaika fabularna, której kolejne elementy autor stopniowo ujawnia. Poszczególne wątki (każdy ciekawy sam w sobie) z czasem zazębiają się, napędzając wzajemnie oraz komplikując obraz świata i relacje między bohaterami. Sugestywna wizja cywilizacji, która zmierza ku zagładzie, wywołuje autentyczne ciarki, a dramatyczne przeżycia niezwykle wiarygodnych postaci mocno angażują emocjonalnie. Połączenie futurystycznej technologii ze specyficzną, mroczną metafizyką daje efekt wielce interesujący, szczególnie biorąc pod uwagę, że powieść utrzymana jest w poetyce surowego realizmu. Odważna i przemyślana wizja Wattsa ukazuje przekonujący obraz świata niezbyt dalekiej przyszłości. Ze wszech miar warto tę wizję poznać i mieć nadzieję, że nie okaże się proroczą."


Rafał 'Capricornus' Śliwiak

Unikać:




"Queenie, głowa rodziny Faraday, umiera, a wraz z nią pochowana zostaje niechęć, jaką reszta członków familii darzyła krewną ze względu na jej megalomanię i wścibskość. Niedługo potem Rowan, ośmioletnia wnuczka zmarłej, spotyka niejaką Vicky, rówieśniczkę, która wydaje się być uosobieniem cech babki. Wpływ nowo poznanej przyjaciółki szybko okazuje się zgubny, zarówno dla dziewczynki, jak i całego jej otoczenia.

Tak od strony fabularnej przedstawia się Zły wpływ, powieść Ramseya Campbella, popularnego brytyjskiego autora horrorów. Popularność nie zawsze jednak idzie w parze z dobrą literaturą, czego świetnym przykładem jest omawiany tekst. Wykorzystywany setki razy motyw ducha próbującego ingerować zza grobu w losy żywych razi od pierwszych stron wtórnością, podobnie jak idea odrodzenia się zmarłego w ciele dziecka. Pozostaje więc liczyć na koło ratunkowe w postaci interesującego rozwoju wydarzeń, jednakże i ten aspekt szybko okazuje się jeszcze bardziej pogrążać poziom tekstu. Historia jest przewidywalna na każdym etapie, a kolejne epizody nie przynoszą żadnego przełomu, przez co szybko nudzą i opóźniają brnięcie przez następne, mało interesujące rozdziały.

Schematyczna i niezbyt porywająca opowieść przedstawiona jest z perspektywy równie nudnych postaci. Autor najwyraźniej starał się oddać atmosferę życia rodzinnego, jednakże poszczególni bohaterowie sprawiają wrażenie chodzących stereotypów. Do tego dochodzą niezwykle sztywne dialogi – czytając, z łatwością można przewidzieć kolejne odpowiedzi rozmówców, ich ton natomiast wydaje się na siłę ugrzeczniony. W efekcie zarówno cała rodzina Faraday, jak i panujące wśród jej członków relacje wypadają blado i niezbyt autentycznie.

Zły wpływ to naprawdę kiepskiej jakości horror. Tekst jest w stanie znudzić już po kilku stronach, a czym dalej brniemy, tym głośniejszy jest koncert wtórności serwowanej przez Campbella. Styl autora również w najmniejszym stopniu nie ratuje powieści – jest co najwyżej przeciętny, a niepokojąco wysoka ilość powtórzeń jedynie pogłębia negatywne wrażenie. Ciężko znaleźć choć jeden element, który byłby w stanie obronić tą powieść."


Sławomir 'Villmar' Jurusik



"Całość zaczyna się intrygująco – zupełnie przeciętny obywatel, z zupełnie przeciętnymi problemami dnia codziennego zostaje złapany w światło reflektorów rządowej agencji, zajmującej się tajnymi projektami badawczymi. Tytułowy Michael Chandler zostaje uwikłany w intrygę, w której główną rolę odgrywają zwłoki. Jego zwłoki. Przysłane z niedalekiej przyszłości i materializujące się w państwowym laboratorium. Koncepcja takiego zawiązania akcji jest doskonała – przywodzi na myśl paranoiczne wizje Philipa Dicka, w których niejednokrotnie ludzie napotykali swoich sobowtórów, siebie samych z równoległych kontinuów czasowych, etc, etc. Zaczyna się dochodzenie i gorączkowe poszukiwanie – kto zamordował, dlaczego, a chyba przede wszystkim – kto dysponuje technologią pozwalającą na podróże w czasie? Niestety, czytelnik rychło przekonuje się, że tajemniczy łotr, czyhający w przyszłości na bohatera, jest najmniej groźnym pojawiającym się w książce. Na jej kartach bowiem grasuje aż trzech innych złoczyńców, siejących niemałe spustoszenie.

Złoczyńca pierwszy: Narrator Psycholog. Zbój ów daje o sobie znać przy każdej praktycznie okazji, kiedy to postaci oddają się introspekcji bądź też po prostu rozmawiają. Narrator czuje się zobowiązany wszystkie nieomal, nawet najbanalniejsze, wypowiedzi bohaterów kwitować komentarzem traktującym o ich kondycji psychicznej.

Złoczyńca drugi: Szalony Logik. Dzięki temu osobnikowi czytelnicy dociekliwi i spostrzegawczy będą mieli dodatkową zabawę, oprócz tej zasadniczej, płynącej z samego faktu oddawania się lekturze. Warto bowiem zaopatrzyć się w kartkę i długopis, notując sobie skrzętnie wszelkie niekonsekwencje pojawiające się w trakcie fabuły. Szalony Logik pozwala bohaterom, z całą stanowczością i śmiertelną powagą, wyrażać trzy albo cztery kompletnie wykluczające się twierdzenia na dany temat.

Złoczyńca trzeci: Naiwniak. W przypadku tego typa należałoby z pełnym uzasadnieniem powiedzieć last but not least. O ile bowiem dwóch jego wzmiankowanych wcześniej kolegów wydatnie gmatwa i zaciemnia obraz fabuły, o tyle Naiwniak dodaje jej specyficznego smaczku i kolorytu. Sprawia na przykład, że komandos, po udanej realizacji antyterrorystycznej misji w środku miasta spokojnie, jak gdyby nigdy nic, oddala się z "miejsca pracy" do baru. Że w supertajnej agencji rządowej pracuje chyba tylko dwóch ekspertów i do tego dyrektorów zarazem, bo nie ma nikogo innego, kto mógłby się zająć sprawą z narażeniem własnego życia. Że pomimo technik lotów pozwalających na przebycie dystansu z Ziemi na kolonię Miner, kontakt z tą odległą placówką został niemalże całkowicie zerwany… i nikt się tym nie zainteresował. Że jedna z bohaterek tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, wychodzi z przyjęcia wydanego przez władcę planety w przypominającej twierdzę piramidzie. Przykładów można by mnożyć. Wbrew pozorom, choć mogłoby się wydawać, że jest inaczej, To ciało Michaela Chandlera nie jest groteską ani satyrą. Cechuje je bardzo charakterystyczna dla amerykańskich horrorów i filmów SF klasy B, powaga i całkowity brak dystansu do przedstawianych treści. A wszystko to jest zasługą naszego trzeciego, i ostatniego już, złoczyńcy."


Filip 'Dark One' Wójcik

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.