» Fragmenty książek » Potęga Welesa

Potęga Welesa

Potęga Welesa
(fragment)

— Idealne miejsce na zasadzkę — rzekł Sulibor zadowolony.
Niewielki wąwóz był ciasny, nie pozwalał na uformowanie jakiejkolwiek obrony i uniemożliwiał atak na koniach. Oddział, który wjedzie do niego nie ma możliwości uwolnienia się i jest skazany na zagładę, nawet mając kilkakrotną przewagę liczebną.
Rozkazał ludziom zająć pozycje szeroką ławą, po obydwu stronach ścieżki. Jednego z wojów wysłał do przodu, aby wypatrywał wroga i zawiadomił ich gdy nadjedzie.
Kilkunastu wojowników rozbiegło się dookoła i padło na miękki mech, wtapiając się szczelnie w gęste leszczyny, jedliny i rozłożyste paprocie, które niczym parasole zwisały im nad głowami. Zdjęli z pleców łuki i położyli tuły ze strzałami obok siebie. Po chwili zarośla znieruchomiały. Zapadła cisza przerywana odległymi kukaniami kukułek i głośnymi seriami postukiwań dzięciołów.
— Dzięcioł… to dobra wróżba — szepnął Sierosław do leżącego obok Sulibora.
Wódz nie odezwał się. Zajęty był baczną obserwacją traktu i krzewów. Z satysfakcją stwierdził, że jego ludzie umieją się doskonale maskować. Nie było po nich ani śladu, zupełnie jakby zapadli się pod ziemię.
Czas płynął, a woje leżeli w ukryciu, czekając na oddział wroga. Z napięciem spoglądali w stronę kniei, w milczeniu zagryzając chleb i kołacze. Był piękny, letni dzień i słońce nieśmiało przedzierało się przez gęstą koronę puszczy.
Wreszcie — po przeszło godzinie — na ścieżce pojawił się ich towarzysz. Zamachał nad głową krótkim mieczem i błyskawicznie skoczył w gęstwinę. Sprawnie podczołgał się do wodza.
— Jarogniew nie mylił się, trzydziestu jeźdźców — wyszeptał. — Czują się bardzo pewnie, wcale nie zachowują ostrożności. Są dobrze uzbrojeni… okuci w żelazo i skóry.

Sulibor skinął głową i przyłożył palec do ust na znak, aby zamilkł. Ujrzał majaczące w dali sylwetki jeźdźców. Dobiegł go wolny tętent kilkudziesięciu koni i urywane strzępy rozmów, w nieznanym języku. Mocniej zacisnął dłoń na trzonku topora i przysunął go pod piersi. Rozejrzał się po miejscach gdzie ukryli się jego wojowie. Dostrzegł jak młody Blizbor, dyskretnie wychylił swoją ciemną czuprynę zza wielkiego liścia paproci. Porywczy młodzian palił się do walki.
Wojownicy powstali z ziemi i napięli cięciwy łuków. Wycelowali w zbliżający się oddział germańskich rycerzy, jadących na rosłych koniach, okrytych siatkami utkanymi z żelaznych oczek, które dzwoniły metalicznie w rytm ruchu ciał. Ich łby chroniła żelazna uprząż w postaci hełmu, z okrągłymi wycięciami na ślepia i uszy. Raźno parskały i przestępowały leniwie z nogi na nogę. Rycerze mieli na sobie żelazne zbroje ze skórzanymi wstawkami, a na głowach zdobione hełmy, spod których wystawały jasne albo rude kudły, opadając na grube karki. U boków zwisały im duże, szpiczaste tarcze, topory i miecze. Na plecach zarzucili łuki, bądź kusze oraz kołczany ze strzałami. Na czele oddziału jechał rosły dowódca szczelnie zakuty w zbroję. Jego twarz skrywała przyłbica czarnego hełmu z podłużnym wycięciem na oczy. Z czubka wystawał żelazny grzebień kolców biegnący na tył głowy. Rude włosy opadały mu na czarną opończę okrywającą szerokie bary i zwisającą po obydwu końskich bokach.
Odział parł do przodu, nieuchronnie zbliżając się w zastawiony przez Sulibora potrzask. Pierwsi jeźdźcy wjeżdżali już w wąwóz, gdy nagle dowódca kazał im się zatrzymać. Rozglądał się bacznie, a jego koń nerwowo prychał nozdrzami i tańczył w miejscu, jakby wietrzył niebezpieczeństwo. Sulibor zaniepokoił się, ostrożnie odsunął cienkie gałązki leszczyny i spojrzał w dół. Wiedział, że jeśli zostaną zauważeni przez wrogów nie dadzą rady ich pokonać. Trzydziestu zakutych w żelazo wojowników starłoby jego nieliczny oddział na proch. Jedyną szansą było całkowite zaskoczenie wroga.
Tymczasem Germanie stali, jakby domyślali się zasadzki. Wreszcie dowódca dał znak dłonią i rycerze ciężko ruszyli do przodu. Jeszcze przez chwilę Sulibor czekał, aż głębiej wejdą w wąwóz, a następnie przyłożył dłonie do ust i głośno zakukał — jak prawdziwa kukułka. Krzaki wokół zatrzęsły się i ulewa strzał zasypała zaskoczonych Germanów. Ich groty utkwiły w zbrojach, przebijając je i raniąc ich boleśnie. Przestraszone i poranione konie zarżały strachliwie i zaczęły stawać dęba, zrzucając jeźdźców na ziemię i tratując ich kopytami. Woje Sulibora znów napięli łuki i lawina strzał dopadła przerażonych i bezradnych jeźdźców. Tłoczyli się w ciasnym wąwozie, próbując się bronić, ale nigdzie nie widzieli wroga. Kilku z nich zdjęło z pleców łuki i na oślep wypuszczało strzały w gęste krzaki. Ale ranili jedynie liście i konary drzew. Sami tymczasem gęsto padali na ziemię, ginąc w tumanach kurzu wzbudzonego przez kopyta rozhisteryzowanych koni. Trup padał gęsto. Krzyki rannych, mieszały się z potężnym wrzaskiem dowódcy, który pomimo, że utkwiło w nim kilka strzał próbował sformować szyk bojowy i uspokoić spanikowanych rycerzy, którzy chowali się za ciałami martwych zwierząt. Wtedy Sulibor dał znak do ataku. Rozległ się mrożący krew w żyłach wojenny okrzyk kilkunastu męskich gardeł i woje wyskoczyli z gęstwiny. Jak szarańcza spadli na wystraszonych rycerzy. Zabłysły w powietrzu miecze i topory. Rycerze wstawali z ziemi i próbowali się bronić, ale muskularni wojownicy zadawali im potężne ciosy. Topory spadały na nich jak grom z jasnego nieba, cięły miecze, a ostre groty włóczni zatapiały się w ciała, przebijając pancerze i kolczugi. Słychać było rozdzierający zgrzyt żelaznych ostrzy i krzyk rannych Germanów, którym wraz z krwią powoli uchodziło życie. Kruszyły się pancerze i pękały kości. W powietrze leciały utrącone kawałki zbroi, hełmy, a także odrąbane części ciał. Woje parli nie bacząc na zmęczenie i rany. Ich wrzask tłumił rozpaczliwe jęki i krzyki konających.

Sulibor parł do przodu, machając zamaszyście ciężkim toporem. Jeden z rycerzy podnosił się właśnie z ziemi, gdy ostrze ze świstem przecięło powietrze i odrąbało mu głowę. Wystrzeliła w powietrze i gubiąc hełm spadła w krzaki, chlustając na zielone liście krwią. Kniaź zawył jak niedźwiedź i skoczył na następnego wroga. Znów podniósł topór nad głowę, gdy nagle coś mocno zapiekło go w piersi, poczuł przeszywający dreszcz bólu i zrobiło mu się ciemno przed oczami. W silnym skurczu wypuścił oręż, skulił się i padł na ziemię, zalany błogą ciszą.
Widząc, że strzała dosięgła Sulibora, wojowie wrzasnęli w nieopisanej wściekłości i mocniej naparli na rozpaczliwie broniących się wrogów. Nie było mowy o litości, miłosierdziu czy niewoli. Tylko śmierć mogła powstrzymać gniewnych wojowników. Młody Blizbor zacinał mieczem na prawo i lewo, tnąc bezlitośnie otępiałych rycerzy. Jeden z nich właśnie stanął mu na drodze do leżącego kniazia. Podniósł miecz i zadał mu potężny cios. Młodzian odparował go sprawnie. Przez chwilę siłował się z rycerzem w ciasnym starciu, a następnie odepchnął go mocno i z całych sił kopnął w krocze. Mężczyzna stęknął, wypuścił miecz i ukląkł. Blizbor natychmiast skoczył ku niemu i zatopił miecz w jego brzuchu. Rycerz zawył z bólu i padł na ziemię.
Blizbor był już przy leżącym bez życia kniaziu. Nachylił się nad nim, gdy nagle — jak spod ziemi — wyrósł przed nim zakuty w żelazo dowódca Germanów. W ręku trzymał błyszczący miecz. Młodzian chciał zerwać się z miejsca, ale miecz wisiał już nad jego głową. Poczuł mdły smak śmierci, przymknął oczy, czekając na ostateczny cios, gdy niespodziewanie z pomocą przyszedł mu jego kamrat Lutomir. Skoczył na rycerza i mocnym uderzeniem ostrej włóczni przebił go na wylot. Zaskoczony rycerz rozłożył ramiona i jak kłoda zwalił się obok rannego kniazia. Lutomir klepnął przyjaciela w ramię. Blizbor odetchnął głęboko i spojrzał na niego z wdzięcznością. Nie było jednak czasu na podziękowania. Szybko chwycili swojego kniazia i wynieśli z pola bitwy. Przedarli się przez krzaki i złożyli go pod rozłożystym dębem na miękkim mchu. W jego piersi tkwił złamany drzewiec strzały. Z rany wolno sączyła się krew, tworząc na lnianej sukmanie poszerzającą się plamę. Lutomir, rozsupłał mu kaftan i zbliżył ucho do piersi.
— Żyje! — rzucił.
Tymczasem walka dogasała. Woje Sulibora przetoczyli się po zastępie germańskim niczym machina wojenna, która zatrzymała się dopiero gdy wszyscy wrogowie legli trupem. Bitewny zgiełk zgasł, a kurz zaczął opadać, odsłaniając kilkadziesiąt pokrwawionych trupów. Gdzieniegdzie słuchać było jęki konających rycerzy.
— Zwycięstwo! — zawołał jeden z wojów, odgarniając z pokrwawionej twarzy posklejane włosy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.