» Recenzje » Pierwszy krok - Adam Przechrzta

Pierwszy krok - Adam Przechrzta

Pierwszy krok - Adam Przechrzta
Debiutancka powieść Adama Przechrzty była drugim tekstem tego autora, z którym się spotkałem. Opowiadanie Agentus in rebus, które ukazało się w pierwszym tomie antologii A.D.XIII, ogólnikowo jest bardzo podobne do wydanej właśnie książki. Oba dzieła zaliczają się do szeroko pojętej fikcji historycznej, z tym że nacisk zdecydowanie kładziony jest na człon pierwszy.

W Pierwszym kroku można odnaleźć wiele małych smaczków, pokazujących, że pisarz wiedzę posiada, ale wykorzystuje ją w zakresie niezbędnego minimum. W stopniu większym, niż ma to miejsce w innych dziełach z dziejami dawnymi w tle, historia traktowana jest z przymrużeniem oka. Stanowi ona ledwie słabo zaznaczony fundament, na którym dalej budowany jest przedstawiony świat. W praktyce oznacza to tyle, że Adam Przechrzta pełnymi garściami czerpie z dorobku kulturalnego i technologicznego wieków średnich (ubiory, zwyczaje, broń), nie specjalnie zagłębiając się w politykę. Owszem, ogólna sytuacja jest nam wyjaśniona (największe mocarstwa to Francja, Chiny i Cesarstwo Rzymskie), ale zdecydowanie zabrakło wykończenia. Najbardziej w oczy rzuca się fakt, iż w całej powieści nie ma żadnego wytłumaczenia, jakim sposobem Cesarstwo uniknęło upadku w V wieku. Szkoda, bo zważywszy na wykształcenie autora, taka próba nakreślenia alternatywnego toku wydarzeń mogłaby być prawdziwą ozdobą książki.

Osią powieści są perypetie księcia Adama de Sarnaca, czyli wielkiego wodza bitewnego, wyśmienitego szermierza i utalentowanego maga. Niegdyś pełnił rolę dowódcy francuskiej gwardii królewskiej, ale ciężkie dla kraju czasy sprawiły, że jego brat – król Thomas de Sarnac – obarczył go dodatkowymi obowiązkami.

A obowiązków było naprawdę dużo. Francja i Cesarstwo Rzymskie, trwają w ciągłym zagrożeniu. Wprawdzie między dwiema potęgami od jakiegoś czasu panuje pokój, ale oba mocarstwa nęka inny, dużo groźniejszy wróg: hordy demonów, wciąż czyhające na okazję, aby przejąć władzę w Europie.

Adam de Sarnac, po ataku na francuską rodzinę królewską, wyrusza z misją do Rzymu, gdzie ma się spotkać z Imperatorem. I tutaj znowu pojawiają się schody. Otóż, ani przed wyjazdem, ani w trakcie podróży nikt nie wyjaśnia księciu, co tak naprawdę stało się w Imperium. Co gorsza, już po dotarciu do Rzymu, wszyscy nagle zapominają, że zostali wezwani do stolicy w nie cierpiącej zwłoki sprawie. Zaczyna się cała sekwencja mało znaczących wydarzeń, z których żadne nie przybliża nas (ani tym bardziej bohaterów) do poznania przyczyn wyruszenia tej „misji ratunkowej”. Dopiero po jakimś (dosyć długim) czasie de Sarnac zwraca uwagę na ten fakt. Wszystko to sprawia wrażenie, jakby autor na chwilę zapomniał o tym wątku, zagłębiając się w mniej ważne historyjki, by następnie ustami głównego bohatera wyrazić zirytowanie takim stanem rzeczy. Ostatecznie wyszło na to, że to książę Adam wprosił się na audiencję u Cesarza (a przecież to Rzym potrzebował pomocy!).

W końcu jednak akcja ruszyła do przodu i de Sarnac trafił do królestwa Otchłani, które miało pomóc mu w zwiększeniu swoich umiejętności magicznych. Niestety, sromotnie zawiodłem się na wizji tej krainy. Po pierwsze, głównemu bohaterowi stanowczo za łatwo przychodzi pokonanie nieludzkiego bólu, jaki towarzyszyć ma pobytowi w tajemniczym świecie. Na początku ma pewne trudności, ale szybko sobie z nimi radzi. Dziwi to, szczególnie gdy pod uwagę weźmiemy fakt, iż po zaledwie dwugodzinnym pobycie w tej krainie, jego matka drży na samo jej wspomnienie.

Irytował mnie także fakt, iż w pewnym momencie Otchłań zamieniła się w skrzyneczkę bez dna, z której de Sarnac wyciągał coraz to nowe cuda, jak chociażby magiczny ogier. Z mrocznego, jałowego pustkowia, pełnego mroku i cierpienia, królestwo to przeistoczyło się w niewyczerpany kramik z gadżetami. Smutny przykład zmarnowanego potencjału.

W Pierwszym kroku dzieje się tyle, że spokojnie wystarczyłoby dla co najmniej dwóch powieści przygodowych, ale niestety, podczas lektury od razu rzuca się w oczy okropna nierówność akcji, przypominająca chaotyczną szarpaninę. Powieść jest pełna niezbyt ważnych dla rozwoju fabuły scenek, głównie o charakterze humorystycznym, ale zamiast stanowić miły przerywnik, tylko mnie one drażniły. Po pierwsze, są dziwnie rozmieszczone. Pan Przechrzta ma irytującą manierę: najpierw faszeruje dobrych kilka rozdziałów z pozoru mało ważnymi czy też niezbyt ekscytującymi epizodami, by następnie „wypalić” znienacka zwrotem akcji. Problem polega jednak na tym, że podczas gdy przygotowania opisywane są ze zbyt dużą pieczołowitością, kluczowe momenty zajmują najwyżej kilkanaście stron!

Chyba największym mankamentem dzieła Adama Przechrzty jest jednak scena finałowa, czyli wielka bitwa. Gdy czytałem jej opisy, gdzieś w mojej głowie wciąż żarzyła się mała żaróweczka z napisem: „Nik Pierumow”. Po prostu miałem nieodparte wrażenie, że czytam nieco uboższą wersję Śmierci Bogów, w której to rosyjski pisarz poświęcił jednej bitwie ponad dwieście stron! Oczywiście, w Pierwszym kroku jest to zaledwie kilkadziesiąt kart, ale z dziełem twórcy ze wschodu ma ta powieść tyle wspólnego, że w walkach można spodziewać się wszystkiego. Bomby, rakiety, magiczne bramy, najróżniejsze machiny oblężnicze, wspomagające tabletki (przypominające eliksir, którym raczył się Asterix), armie z innych wymiarów…

Wszystko to mogłoby dobrze funkcjonować, gdyby nie fakt, iż podczas lektury cała ta bitwa nie wzbudzała we mnie większych emocji. Niby sporo w niej było zwrotów akcji (raz przewagę mili jedni, raz drudzy), a wspomniane wyżej bogactwo broni (i innych gadżetów) skutecznie walczyło z monotonią wydarzeń, ale mimo wszystko do mnie to nie trafiało. Może wynikło to z faktu, iż mimo rozmachu bitwy, autorowi nie udało się nadać jej epickiego charakteru? Owszem, raz na jakiś czas wspominane było o liczebności walczących oddziałów, ale starcia opisywane były w taki sposób, że dwa czy dwadzieścia tysięcy nie robiło mi różnicy. Chyba najbardziej zabrakło jakiejś indywidualności, kilku epizodów z samego serca pola walki, które mogłyby pomóc czytelnikowi w uzmysłowieniu sobie ogromu tego starcia. Podawanie samych liczb się w tym wypadku nie sprawdziło.

Na pewno wpływ na takie podejście do ostatecznej bitwy miało także - wynikające z całej powieści - wrażenie, że ci dobrzy są niepokonani. Adam de Sarnac jakoś specjalnie nie martwi się losami bitwy, a przynajmniej nie udziela się to czytelnikowi. Jego pewność siebie zaowocowała u mnie chłodną obojętnością, graniczącą ze znudzeniem. Bo jeżeli przez kilkaset poprzednich stron główny bohater obronną ręką wychodził ze wszystkich kłopotów, to nie spodziewałem się, żeby tym razem mogło być inaczej. Kilka większych kłód rzuconych pod nogi księcia Adama we wcześniejszych rozdziałach (i kilka jego potknięć) pozwoliłoby nam przynajmniej zastanowić się nad wynikiem ostatecznego starcia.

Wiąże się to z także z kolejną cechą tej książki, która nie przypadła mi do gustu. Chodzi o magię, a dokładnie o jej zawartość w Pierwszym kroku. Oczywiście, nie ma problemu, rozumiem, że w literaturze fantastycznej czary są na porządku dziennym. Jednakże w tej powieści stężenie czarodziejów na setkę postaci stanowczo przekraczało wszelkie normy, z kolei ilość rzucanych przez nich czarów przyprawiała mnie o migrenę. Oni pewnie nawet sznurówki wiążą za pomocą zaklęć! Co chwilę miałem ochotę krzyczeć: „dość!”, bo rozwiązywanie wszelkich problemów za pomocą sił nadprzyrodzonych nie służy akcji, a wręcz ją zabija. Osobiście zdecydowanie bardziej wolę traktowanie magii z większym umiarem, jak chociażby ma to miejsce u Feliksa W. Kresa.

Nie zachwyciły mnie również kreacje postaci. Gołym okiem widać, że autor stawiał przede wszystkim na to, żeby bohaterowie wzbudzali naszą sympatię (podobny schemat jak w Trylogii Ellenium Davida Eddingsa). Niestety, wyszło sztucznie. W wielu przypadkach ich reakcje były przesadzone, szczególnie w przypadku córki króla Francji. Sama w sobie, mała zmora - ciągle głodna przygód i psot - jest urocza, ale w dużej mierze szkodzą jej inne postacie, mówiące o niej, jak o klęsce żywiołowej. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby było robione na siłę.

Drażniący był również fakt, iż bohaterom wszystko przychodziło stanowczo za łatwo (o czym wspominałem wyżej). Co prawda, od czasu do czasu mieli sporo kłopotów, ale zawsze wychodzili z nich prawie bez szwanku, głównie za sprawą magii. Takie rozwiązania szkodzą przede wszystkim opisom walk, które przez to tracą na dramatyzmie (nie miałem żadnych wątpliwości, co do wyniku któregokolwiek z nich).

Pojedynki traciły także na tym, iż autorowi nie udało się w pełni przekazać ich dynamizmu. Stanowczo zbyt długie zdania wielokrotnie złożone niepotrzebnie spowalniały tempo, podczas gdy tych krótkich było jak na lekarstwo (o dziwo, częstokroć w zwykłych opisach bywało ich zdecydowanie więcej).

Podsumowując, Pierwszy krok mnie nie zachwycił. Powieść miała w sobie ogromny potencjał, który zmarnował się w głównej mierze dlatego, że pan Przechrzta aż za bardzo popuścił wodze fantazji, zabijając tym realizm (zbyt dużo magii, niepokonany główny bohater). Wrażenia nie polepszały także liczne mankamenty, jak na przykład fakt iż Szary-w-bieli (świetna postać) tak naprawdę nigdy nie została porządnie opisana (wiemy tylko, że był masywny i miał dużo kłów i pazurów). Do tej pory nie wiem także, dlaczego Adama de Sarnaca nazywał on Szponem-w-sercu?

Jednakże Adam Przechrzta jest niczym nieoszlifowany diament, więc z czasem może wyewoluować w bardzo sprawnego twórcę literatury spod znaku fantastyki, przygody i historii.

Książkę polecić mogę tylko tym, którzy od literatury wymagają jedynie niczym nie okraszonej czystej rozrywki.

Wersja poprawiona w porozumieniu z autorem
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
6.66
Ocena użytkowników
Średnia z 16 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Pierwszy krok
Autor: Adam Przechrzta
Autor okładki: Michał Karcz
Autor ilustracji: Jarosław Musiał
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 25 stycznia 2008
Liczba stron: 512
Oprawa: miękka
Format: 125 × 195 mm
ISBN-13: 978-83-60505-92-2
Cena: 29,99 zł



Czytaj również

Pierwszy krok - Adam Przechrzta
Słówko o pewnym potknięciu
- recenzja
Sługa honoru
Jak alchemik został mistrzem sztuk walki
- recenzja
Sługa krwi
Olaf Rudnicki powraca w wielkim stylu
- recenzja
Cień
Alechemik znowu ratuje Polskę
- recenzja
Namiestnik
Polityk mimo woli
- recenzja
Adept
Magia i alchemia pod rosyjskim zaborem
- recenzja

Komentarze


~Andbet

Użytkownik niezarejestrowany
    Hm
Ocena:
0
Zgadzam i nie zgadzam się z przedmówcą. Książka rzeczywiście się "rwie", mam wrażenie, że w pewnym momencie (pojawienie się Otchłani) musiał coś wymyślić, aby "jakoś" zakończyć fabułę. Nie mniej, czyta się to dobrze, nie mam zastrzeżeń do strony językowej. Dlatego oceniłbym ją wyżej niż na 3,5 - raczej 4, lub 4,3 :)
16-02-2008 06:49
~Jack

Użytkownik niezarejestrowany
    Recenzja
Ocena:
-1
Zgadzam się z przedmówcą, ocena 3.5 jest zbyt niska. Bardziej adekwatna byłaby powyżej 4. Książka bardzo fajna, wciągająca :) Władca Pierścieni czy Wiedźmin to to nie jest ale polecam bardzo, szczególnie dla osób którzy mają dużo wolnego czasu w pracy tak jak ja :P
17-12-2008 09:59

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.