» Recenzje » Okręt Rzymu

Okręt Rzymu


wersja do druku

Navigare necesse est…

Redakcja: Bartek 'Barneej' Szpojda

Okręt Rzymu
Wojny punickie kojarzą się większości czytelników, nieznających niuansów historii starożytnej, ze słoniami i Hannibalem, ewentualnie – ze słynnym stwierdzeniem Cycerona "ceterum censeo Carthaginem esse delendam". Często zapomina się, że pierwsze starcie zbrojne z potomkami Fenicjan rozegrało się głównie na morzu, zaś nim doszło do konfliktu o hegemonię na Mare Nostrum Kartagińczycy i Rzymianie byli przez długie lata sojusznikami, wspólnie występującymi przeciwko państwom Wielkiej Grecji. Dopiero w chwili, gdy oba państwa zostały wmieszane w konflikt Mamertynów (dawnych najemników kampanijskich) z Hieronem II, władcą Syrakuz, doszło do pierwszych zbrojnych starć. Lokalna potyczka stała się pretekstem by stoczyć walkę właściwą – o panowanie na terenie Sycylii.

Obie strony przystąpiły do walki z odmiennymi siłami. Rzym był potęgą na lądzie. Posiadał świetnie wyćwiczoną armię – zarówno legionistów, jak i oddziały sprzymierzeńców. Zaś Kartagińczycy, jako lud niezbyt liczny, podstawą swych sił zbrojnych uczynili jednostki najemników, którzy i wyszkoleniem i liczebnością zdecydowanie ustępowali Rzymianom. Inaczej wyglądała sytuacja na morzu. Punijczycy dysponowali dużą i znakomitą flotą, liczącą co najmniej 130 okrętów – penter (pięciorzędowców) i trirem (trójrzędowców), którą w czasie walk zwiększyli jeszcze do liczby ok. 250. Natomiast potomkowie Romulusa praktycznie własnej flotylli nie posiadali, opierając się w znacznym stopniu na okrętach Greków italskich. Zatem, by pokonać Kartaginę zmuszeni byli zbudować ją praktycznie od podstaw, ucząc się jednocześnie i manewrowania i sposobów walki na morzu. Nie mając żadnego doświadczenia w taranowaniu, w którym mistrzami byli Punijczycy, musieli decydować się na wykorzystanie siły, którą dysponowali – czyli żołnierzy przywykłych do walki na lądzie. By to osiągnąć opracowali zupełnie nową technikę abordażu, przy zastosowaniu ruchomych pomostów nazywanych krukami (corvi), by w ten sposób przenieść starcie na pokład wrogich okrętów. Ta technika po raz pierwszy użyta została podczas bitwy pod Mylae w 260 r. p.n.e., która zakończyła się spektakularnym sukcesem Rzymian.

Tyle głosi historia. Natomiast John Stack w swej debiutanckiej powieści Okręt Rzymu te suche fakty ubiera w fabularny kostium i czyni to w sposób wielce ciekawy. Przenosi nas na pokład triremy o dumnej nazwie Aquilla (Orzeł), okrętu dowodzonego przez kapitana Attyka Miloniusza Perennisa, stacjonującego na Morzu Jońskim i w Cieśninie Messyńskiej. Tej jednostce jako pierwszej będzie dane walczyć z przeważającymi siłami kartagińskiej flotylli i poznać gorycz połowicznego zwycięstwa, kiedy, pogromiwszy część nieprzyjacielskich okrętów, zmuszona zostanie do ucieczki pozostawiając za sobą wciąż potężnego wroga. A jest to dopiero przedsmak nadchodzących wydarzeń. Attyk, wspierany przez centuriona Septymusa Letoniusza Kaptio, dowodzącego zaokrętowanymi na Aquilli legionistami (jak ich pisarz określa – piechotą morską), najpierw wyląduje na Sycylii, gdzie będzie świadkiem straceńczej walki członków Drugiego i Dziewiątego Legionu z oddziałami Punijczyków. Na nic zda się wojenne doświadczenie rzymskich żołnierzy w sytuacji, kiedy i dostawy żywności, i przybycie posiłków jest niemożliwe, gdyż wrogie okręty zorganizowały blokadę wyspy, zatapiając niemal każdą barkę transportową. Attyk składa przysięgę, że wezwie pomoc, na co ma spore szanse, gdyż towarzyszy wysłanemu do Rzymu konsulowi Gnejuszowi Korneliuszowi Scypionowi, który ma przekazać senatowi wieści o sytuacji na wyspie. Kapitan jednak nie przeczuwa, iż zostanie wplątany w polityczną rozgrywkę pomiędzy przywódcami senatu, w której tak na prawdę nie liczy się dobro pozostawionych na Sycylii wojaków, lecz pozycja i zaszczyty. Mierzi go ta gra, ale, by dopełnić swego przyrzeczenia, zmuszony będzie w niej uczestniczyć, opowiadając się po jednej ze stron. Przydzielany do kolejnych misji – począwszy od szkolenia kapitanów budowanej w Fiumicino koło Ostii nowej floty, poprzez ekspedycję ratunkową mającą na celu ostrzeżenie wciąganej przez Kartagińczyków w pułapkę eskadry, kończąc na uczestnictwie w bitwie morskiej pod Mylae, wciąż na pierwszym miejscu stawia dobro ludzi, a nie – Republiki.

Kreując swego głównego protagonistę Stock stworzył portret człowieka szlachetnego i dumnego, kierującego się własnym kodeksem moralnym. Prostolinijnego i niepotrafiącego kłamać – nawet jeśli od nieprawdziwych słów zależałby jego los. Lecz zamkniętego w sobie i z trudem zdobywającego się na zaufanie innym ludziom. Od dziecka przyzwyczajony do tego, iż uważany jest – on, potomek greckich osadników, za kogoś gorszego od syna republiki. Za – z racji płynącej w jego żyłach krwi – niegodnego zaufania. Pogardzany, poniżany przy każdej okazji, nauczył się przybierać maskę, opancerzać swą dusze. I przez ten puklerz bardzo trudno się przebić. Ale gdy już komuś się to uda – zyska dozgonnego druha. Udało się to Septymiuszowi. Tych dwóch, wpierw niechętnych sobie mężczyzn – Attyk zmuszony do dzielenia władzy na okręcie z jakimś piechurem i centurion uważający, że marynarze ani trochę nie różnią się od pomocników świadczących usługi legionom, a ich statki są niewygodnymi łajbami, oswajają się powoli. Początkowo przymusowy sojusz przeradza się w prawdziwą, męską przyjaźń. A dobrani oni zostali niemal na zasadzie kontrastu – drobny, nieco melancholijny Grek i potężny, szorstki i rubaszny Rzymianin, którego energia wprost rozpiera. Ogień i woda.

Na drugim planie, lecz ustępując jedynie o krok głównym bohaterom, rysują się sylwetki dwóch wytrawnych polityków – współkonsuli Gnejusza Korneliusza Scypiona i Gajusza Duliusza. Ten pierwszy, wywodzący się z nobilitas (wysoko urodzonych), na każdym kroku podkreślający szlachetność swego rodu i wielkość swych poprzedników, w których ślady zamierza podążyć, a nawet przewyższyć znacznie ich dokonania, jest zimny, cyniczny i wyrachowany. W pierwszej chwili wydaje się być mężem opatrznościowym: jedynym, który jest w stanie uratować Republikę, lecz bardzo szybko przekonujemy się, iż wyłącznym dobrem, które się dla niego liczy, jest jego własne. Wytrawny retor, potrafiący umiejętnie skonstruowaną przemową porwać za sobą tłumy, w istocie ma w pogardzie i lud i senatorów, pragnie tylko niemalże boskiego uwielbienia. I by to osiągnąć nie zawaha się podjąć ryzykownych decyzji, narazić na niebezpieczeństwo powierzonych sobie ludzi. Jego polityczny przeciwnik początkowo zdaje się być równie godny pogardy. Dorobkiewicz, homo novus (człowiek nowy), który by osiągnąć swe stanowisko posługiwał się i przekupstwem i zastraszeniem, manipulujący siatką szpiegów, donoszących mu o każdym kroku i wrogów i sojuszników. A jednak – to on właśnie będzie dowodził rzymskimi okrętami pod Mylae, potrafiąc na pierwszym miejscu postawić dobro Romy. On zwieńczony corona graminea (wieniec z traw) powędruje w pochodzie triumfalnym przez Rzym, wsłuchując się w szept niewolnika memento mori, przypomnienie, iż i jego zasługi kiedyś odejdą w niebyt.

Pośród Kartagińczyków potraktowanych raczej en masse wyróżniają się jedynie dwie postaci. Admirał floty Hannibal Gisco (nie ten Hannibal od słoni), ukazany niczym niemalże archetypiczny "zły", krwiożerczy, okrutny, rozkoszujący się zadawaniem cierpienia, siejący postrach i pośród wrogów, i wśród swych podwładnych, choć jednocześnie – świetny taktyk i strateg. Oraz Hamilkar Barkas (ten znany z kart historii), szara eminencja stojąca za wszystkimi poczynaniami punickich dowódców, zwodniczo łagodny, który w kulminacyjnym momencie powieści okaże się straszniejszy, niż kreowany na bestię admirał.

W Okręcie Rzymu znakomicie przedstawione są sceny batalistyczne. Stock świetnie oddaje zarówno klimat potyczek na lądzie, jak i na morzu, podziw budzi znajomość terminologii, niuansów planowania, jak i sam sposób opisu – barwny, dynamiczny język, który sprawia, że oczyma wyobraźni niemalże uczestniczymy w walkach. Potrafi ukazać i klaustrofobiczny, ciężki nastrój panujący pośród oblężonych na Sycylii legionów i żar politycznych sporów. Nieco gorzej wychodzą mu sceny romantyczne – gdyż i sercowych rozterek nie szczędzi swym bohaterom. Potraktowane są drugorzędnie, nieco niedopracowane, tak jakby autor do końca nie był pewien, który wątek jest dla niego ważniejszy – czy relacje pomiędzy głównymi bohaterami, czy też romans Attyka, który może ową przyjaźń zakłócić.

Tej książki nie można nazwać klasycznym zbeletryzowaniem faktów historycznych. Stock znacząco modyfikuje historię na potrzeby swej powieści, wprowadza nowe elementy, każe postaciom znanym z kart podręczników brać udział w wydarzeniach, w których nie uczestniczyli, wtrąca neologizmy, przypisuje wykreowanym przez siebie osobom odkrycia dokonane przez kogoś innego ( jak chociażby corvus przypisany Attykowi). Czyni to jednak na tyle zręcznie, iż jedynie czytelnik znakomicie obznajomiony z historią starożytną będzie w stanie wyłapać te zmiany. Zaś – by do końca rozwiać wątpliwości, co faktem jest, a co fikcją, umieszcza w zakończeniu książki notę historyczną.

Okręt Rzymu, na tle masowo ostatnio wydawanych powieści biorących za temat wydarzenia z historii Starożytnego Rzymu, jest pozycją naprawdę godną uwagi. Może nie aż tak wybitną, jak powieści Sidebottoma (do którego to autora jest zresztą Stock porównywany), czuje się w niej jednak pewne stylistyczne niedopracowania, ale otrzymujemy i wartką akcję i ciekawie zarysowanych bohaterów – czyli kilka godzin dobrej zabawy połączonej z nienachalną nauką. Na pewno będę czekać na zapowiadany drugi tom cyklu – gdyż Okręt… jest dopiero preludium znacznie dłuższej opowieści.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Okręt Rzymu (Ship of Rome)
Cykl: Władcy mórz
Tom: 1
Autor: John Stack
Tłumaczenie: Marta Dziurosz
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 21 września 2010
Liczba stron: 336
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 150x225 mm
ISBN-13: 978-83-7510-534-6
Cena: 35,90 zł

Komentarze


makoshika
    Katon a nie Cyceron
Ocena:
0
Słowa o potrzebie zniszczenia Kartaginy są autorstwa Katona Starszego, a nie Cycerona. Tych dwóch wybitnych Rzymian dzieli przeszło 100 lat. Kiedy żył i działał Cyceron, Kartagina już dawno nie istniała. Cyceron mógł co najwyżej znać prawnuka Katona - Katona zwanego Młodszym.
05-03-2011 13:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.