Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi - Henri Lœvenbruck
Jednym z postanowień noworocznych uczynionych przez niżej podpisaną było: koniec z przesadnym czepialstwem! Obiecałam sobie, że będę patrzeć wyrozumiałym i przyjaznym okiem na rzeczywistość. Są ludzie, którzy niczym Pollyanna zawsze widzą dobre strony każdej sytuacji, wszędzie dopatrzą się czegoś pozytywnego i tak dalej. Cóż, zdecydowanie nie należę do takich osobników: jak wredny sęp czyham na najmniejsze potknięcie, by dopaść, szyderczo obśmiać, pokiwać z ubolewaniem głową i oddalić się w ciemny kąt, skąd mogę złowrogo łypać na ludzkość. Pech chciał, że moja próba zmiany tego stanu rzeczy zbiegła się z recenzowaniem Mojry, Wilczycy i Córki Ziemi. Postanowienie noworoczne postanowieniem noworocznym, ale powiedzmy sobie szczerze: to książka, która doprowadziłaby do łez nawet wspomnianą już Pollyannę.
Całość zaczyna się najbanalniej, jak tylko można: mała dziewczynka, uciemiężona sierota Alea, staje się posiadaczką niezwykłego pierścienia, który zdejmuje z palca martwego druida. Wraz z mocą pojawia się śmiertelne niebezpieczeństwo: na dziewczynkę czyha złowrogi Maolmordh, Strażnik Mrocznego Płomienia, a także inni druidzi, którzy nie chcą dopuścić, by ogromna moc pierścienia pozostawała w niepowołanych rękach. Dziewczynka zaczyna nowe życie, ciągle uciekając przed wrogami. Jej sytuacji nie poprawia pojawienie się kolejnego zagrożenia, tym razem obejmującego cały jej świat: ukryte dotąd pod ziemią krwiożercze plemię wydostaje się na powierzchnię, by odzyskać dawno utracone terytoria. Równolegle toczy się wątek białej wilczycy, odrzuconej przez swoje stado, która czuje przedziwne przyciąganie do gatunku ludzkiego.
Mojra…jest pierwszą częścią trylogii, która we Francji bije spore rekordy popularności. Przyznam, że mechanizmy powstawania bestsellerów zawsze były dla mnie tajemnicą, a fakt sprzedaży pół miliona egzemplarzy książki o małej sierotce z wielkim pierścieniem wcale nie pomaga mi zrozumieć niektórych fenomenów rynku wydawniczego. Do bólu wtórna historia zaludniona płaskimi postaciami rozgrywa się w dziwnym uniwersum, którego realia sprawiają wrażenie wymyślanych doprawdy naprędce: kilka elfów wymieszanych z krasnoludami, do tego jakiś druid, mnóstwo wilków i Sen nocy letniej. Nawiązania na przykład do mitologii celtyckiej i greckiej nie tworzą nowej jakości, wręcz przeciwnie: dają efekt nielogicznej i niespójnej składanki. W dodatku w tle jest również złowrogi antagonista, strumienie lawy i dyszący pragnieniem zemsty dzicy.
Banalnej opowieści nie pomaga naprawdę fatalny styl całości, miejscami ocierający się o parodię literacką: "Mogła wręcz poczuć okrucieństwo ich zamiarów. Było to jak fala nienawiści, która dochodziła aż do niej. I było to przerażające." Stwierdzenia typu: "Był piękny i szlachetny. Jego oczy rzucały błyski", powodowały, że wielokrotnie miałam ochotę też czymś rzucić: brzydkim wyrazem… Mój egzemplarz książki był jeszcze przed korektą, miejmy więc nadzieję, że na rynek trafi wersja poddana staranniejszej obróbce redaktorskiej.
Główna bohaterka to nijaka istota, której losy przestają nas obchodzić już po kilkunastu stronach. Bez żadnych cech charakterystycznych jest doprawdy średnio absorbującą postacią, która nie przykuwa uwagi na dłużej. By rzecz była jeszcze bardziej sztampowa: dziewczynka w trakcie podróży zdobywa sobie grono towarzyszy. Są tutaj (a jakże) krasnolud, druid, rycerz i piękna kobieta-bard. Cała ta gromadka jednowymiarowych istot maszeruje sobie dzielnie, zupełnie nie angażując czytelnika w swoje perypetie. Groteskowa postać głównego antagonisty, dla zabawy podrzynającego gardła pięknym niewolnicom, jest już tylko gwoździem do trumny.
Różnicowanie stylów wypowiedzi przeprowadzone zostaje poprzez wtrącanie słówka hem do wypowiedzi krasnoluda i na tym, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, autor poprzestaje. Rycerze, elfy, karczmarze, chłopi – wszyscy posługują się tym samym, egzaltowanym i patetycznym językiem. Nadużywanie przymiotników i liczne wykrzykniki mieszają się w jednym tyglu z tanim psychologizowaniem w wykonaniu wszechwiedzącego narratora.
Z kolei inwencja w tworzeniu odrębnego świata sprowadza się w tym przypadku do wymyślenia stworów zwanych gorgunami, wymieszania wczesnego chrześcijaństwa z wierzeniami druidów i ozdobienia tego wszystkiego scenami z życia wilków. Docenić można próbę stworzenia wielowątkowej opowieści, nawiązywanie do kanonu fantastyki czy też nieustanną gloryfikację przyjaźni, ale całość i tak tonie w zalewie topornych, niewyszukanych stylistycznie zdań, doprawionych mdłymi dialogami i sporą ilością patosu, najniższego sortu.
Mojra… to doskonała rozrywka, ale tylko pod warunkiem, że zarykujecie się ze śmiechu, czytając o "złowrogim furkocie futer" bądź o dyskretnych podchodach 2,5-metrowego rycerza w płytowej zbroi, przedzierającego się niepostrzeżenie… przez malutką wioskę… na koniu…
Mimo najszczerszych chęci moje postanowienie noworoczne pójdzie w kąt, razem z książką Loevenbrucka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Całość zaczyna się najbanalniej, jak tylko można: mała dziewczynka, uciemiężona sierota Alea, staje się posiadaczką niezwykłego pierścienia, który zdejmuje z palca martwego druida. Wraz z mocą pojawia się śmiertelne niebezpieczeństwo: na dziewczynkę czyha złowrogi Maolmordh, Strażnik Mrocznego Płomienia, a także inni druidzi, którzy nie chcą dopuścić, by ogromna moc pierścienia pozostawała w niepowołanych rękach. Dziewczynka zaczyna nowe życie, ciągle uciekając przed wrogami. Jej sytuacji nie poprawia pojawienie się kolejnego zagrożenia, tym razem obejmującego cały jej świat: ukryte dotąd pod ziemią krwiożercze plemię wydostaje się na powierzchnię, by odzyskać dawno utracone terytoria. Równolegle toczy się wątek białej wilczycy, odrzuconej przez swoje stado, która czuje przedziwne przyciąganie do gatunku ludzkiego.
Mojra…jest pierwszą częścią trylogii, która we Francji bije spore rekordy popularności. Przyznam, że mechanizmy powstawania bestsellerów zawsze były dla mnie tajemnicą, a fakt sprzedaży pół miliona egzemplarzy książki o małej sierotce z wielkim pierścieniem wcale nie pomaga mi zrozumieć niektórych fenomenów rynku wydawniczego. Do bólu wtórna historia zaludniona płaskimi postaciami rozgrywa się w dziwnym uniwersum, którego realia sprawiają wrażenie wymyślanych doprawdy naprędce: kilka elfów wymieszanych z krasnoludami, do tego jakiś druid, mnóstwo wilków i Sen nocy letniej. Nawiązania na przykład do mitologii celtyckiej i greckiej nie tworzą nowej jakości, wręcz przeciwnie: dają efekt nielogicznej i niespójnej składanki. W dodatku w tle jest również złowrogi antagonista, strumienie lawy i dyszący pragnieniem zemsty dzicy.
Banalnej opowieści nie pomaga naprawdę fatalny styl całości, miejscami ocierający się o parodię literacką: "Mogła wręcz poczuć okrucieństwo ich zamiarów. Było to jak fala nienawiści, która dochodziła aż do niej. I było to przerażające." Stwierdzenia typu: "Był piękny i szlachetny. Jego oczy rzucały błyski", powodowały, że wielokrotnie miałam ochotę też czymś rzucić: brzydkim wyrazem… Mój egzemplarz książki był jeszcze przed korektą, miejmy więc nadzieję, że na rynek trafi wersja poddana staranniejszej obróbce redaktorskiej.
Główna bohaterka to nijaka istota, której losy przestają nas obchodzić już po kilkunastu stronach. Bez żadnych cech charakterystycznych jest doprawdy średnio absorbującą postacią, która nie przykuwa uwagi na dłużej. By rzecz była jeszcze bardziej sztampowa: dziewczynka w trakcie podróży zdobywa sobie grono towarzyszy. Są tutaj (a jakże) krasnolud, druid, rycerz i piękna kobieta-bard. Cała ta gromadka jednowymiarowych istot maszeruje sobie dzielnie, zupełnie nie angażując czytelnika w swoje perypetie. Groteskowa postać głównego antagonisty, dla zabawy podrzynającego gardła pięknym niewolnicom, jest już tylko gwoździem do trumny.
Różnicowanie stylów wypowiedzi przeprowadzone zostaje poprzez wtrącanie słówka hem do wypowiedzi krasnoluda i na tym, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, autor poprzestaje. Rycerze, elfy, karczmarze, chłopi – wszyscy posługują się tym samym, egzaltowanym i patetycznym językiem. Nadużywanie przymiotników i liczne wykrzykniki mieszają się w jednym tyglu z tanim psychologizowaniem w wykonaniu wszechwiedzącego narratora.
Z kolei inwencja w tworzeniu odrębnego świata sprowadza się w tym przypadku do wymyślenia stworów zwanych gorgunami, wymieszania wczesnego chrześcijaństwa z wierzeniami druidów i ozdobienia tego wszystkiego scenami z życia wilków. Docenić można próbę stworzenia wielowątkowej opowieści, nawiązywanie do kanonu fantastyki czy też nieustanną gloryfikację przyjaźni, ale całość i tak tonie w zalewie topornych, niewyszukanych stylistycznie zdań, doprawionych mdłymi dialogami i sporą ilością patosu, najniższego sortu.
Mojra… to doskonała rozrywka, ale tylko pod warunkiem, że zarykujecie się ze śmiechu, czytając o "złowrogim furkocie futer" bądź o dyskretnych podchodach 2,5-metrowego rycerza w płytowej zbroi, przedzierającego się niepostrzeżenie… przez malutką wioskę… na koniu…
Mimo najszczerszych chęci moje postanowienie noworoczne pójdzie w kąt, razem z książką Loevenbrucka.
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 5
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 5
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Mojra. Wilczyca i Córka Ziemi
Cykl: Mojra
Tom: 1
Autor: Henri Lœvenbruck
Tłumaczenie: Eliza Kasprzak-Kozikowska
Wydawca: Otwarte
Miejsce wydania: Kraków
Data wydania: 10 lutego 2010
Cena: 32,90 zł
Cykl: Mojra
Tom: 1
Autor: Henri Lœvenbruck
Tłumaczenie: Eliza Kasprzak-Kozikowska
Wydawca: Otwarte
Miejsce wydania: Kraków
Data wydania: 10 lutego 2010
Cena: 32,90 zł