» Fragmenty książek » Moja żona wiedźma (Моя жена – ведьма)

Moja żona wiedźma (Моя жена – ведьма)


wersja do druku

Natasza naprawdę mnie kocha


Moja żona wiedźma (Моя жена – ведьма)
Potem pokazała mi łańcuch.
Faktycznie, był srebrny i stary, z czarnymi rysami na ogniwach, a przy tym ciężki i zimny. Krzyż został wpisany w kwadrat, dolna belka wygięta była nieco w prawo, górna w lewo, ale bez najmniejszych wątpliwości był to krzyż. Rodzaju metalu nie potrafi łem określić — był czarny jak żeliwo, ale ważył chyba mniej od aluminium. Próbowałem założyć łańcuch, ale żona zabrała mi go, pukając się palcem w czoło.
— Może wybuchnąć czy co? — spytałem kwaśno.
— Nie dziwacz... Skoncentrowanego daru już w nim nie ma, ale też nie zamierzam ryzykować.
— Boisz się, że mógłbym stać się czarownikiem?
— Miły mój, co ty bredzisz?! — Klasnęła w dłonie i przytuliła się do mnie. — Czy ty chociaż rozumiesz, co to znaczy być czarownikiem?
— Abrakadabra bęc! A potem pojawiają się małe zielone ludziki, które spełniają każde życzenie...
— Małe zielone ludziki pojawiają się po drugiej butelce bez zakąski. Posłuchaj, mój ty mądralko, przystojniaczku, a na dodatek znakomity poeto, kocham cię z całego serca, dlatego proszę, nie leź gdzie nie trzeba...
Uspokoiła mnie, zagadała. Przychodzi jej to zawsze bardzo łatwo. Po prostu tracę rozsądek od pocałunków.
Za każdym razem mówię sobie, że to ja jestem głową rodziny, za każdym razem chcę postawić na swoim, ale...
Wystarczy, że żona podejdzie i popatrzy mi w oczy. Zupełnie jakby zarzucała mi na duszę jakąś pętlę. Dlaczego jestem tak mocno przekonany, że Natasza naprawdę mnie kocha z całego serca?
I oto pewnej zimowej nocy żona zniknęła. Stało się to po jakimś miesiącu wspólnego życia. Zaczęło się od tego, że zbudziło mnie uczucie nagłej, niezrozumiałej trwogi, a jej już nie było. Nad poduszką unosił się jeszcze zapach jej włosów, ale pościel z tamtej strony łóżka zdążyła już ostygnąć. Wstałem, założyłem po ciemku kapcie, poszedłem do kuchni zapalić światło. Nikogo. W toalecie i łazience też jej nie znalazłem. Rzuciłem się do przedpokoju.
Kożuch Nataszy wisiał na wieszaku, a zimowe buty stały sobie spokojnie w kąciku. Nic nie rozumiałem z tego wszystkiego...
— Kochany, gdzie jesteś? — głos żony rozległ się w sypialni, a ja dosłownie uniosłem się w powietrze z zaskoczenia.
Naprawdę nic nie rozumiałem. Przecież tam jej na pewno nie było!!!
— Co z tobą? — spytała sennym głosem, kiedy wsunąłem się pod kołdrę. — Aleś ty zimny! Przytul się do mnie, rozgrzeję cię.
Przygarnąłem ją mocno i już zasypiając, cały czas zastanawiałem się, cóż to za dziwny zapach dolatuje z jej czarnych włosów.
Drugi raz zdarzyło się to trzy dni później. Nie mieliśmy ustalonego grafiku, kto kiedy wstaje, żeby zrobić śniadanie, a kto wyleguje się w pościeli. Wtedy to ja wstałem pierwszy, a Natasza spała, zwinięta w kłębek, z kołdrą naciągniętą na nos. Za oknem padał śnieg. Szybciutko wskoczyłem w spodnie i poczłapałem do kuchni, żeby postawić czajnik na gaz, a potem wróciłem i przysiadłem na skraju łóżka, chłonąc widok pięknej kobiety. Uwielbiam patrzeć na nią, kiedy śpi. Wydaje się wtedy taka bezbronna, wzruszająca i niesamowicie kochana. Nagle znów poczułem ostry zapach. Rozejrzałem się, powoli pochyliłem nad żoną, stwierdzając, że woń stała się wyraźniejsza! Wydawały ją jej włosy... Ostry, duszący, psi odór!
Nie, zaraz, to było bardziej podobne do czegoś innego... bardziej dzikiego, jakby... Natasza nieoczekiwanie otworzyła oczy. Drgnąłem.
— A -a -a... To ty... — Przeciągnęła się słodko, wystawiając spod pościeli smagłe, kształtne ramiona. — Znów podglądasz? Jak ci nie wstyd, draniu jeden... Tyle razy prosiłam...
— Nic nie czujesz? — przerwałem jej.
— Hm... Nie, a bo co? — Zatrzepotała niewinnie rzęsami.
— Tutaj pachnie... czymś jakby psią sierścią albo czymś w tym rodzaju.
— Tak?
— I to ty tak pachniesz — dodałem.
— Sieriożka, kochany, co ty opowiadasz? — Uśmiechnęła się łagodnie, zarzucając mi ręce na szyję. Kołdra zsunęła się z niej i znów poczułem oszałamiająco słodki zawrót głowy. — Nie, poczekaj, wezmę prysznic!
Wyrwała się z moich objęć, a za parę minut wołała mnie już z kuchni. Woda się zagotowała. Natasza wyjęła z szafk i puszkę kawy. Spojrzałem na nią. Dopiero co wyszła z łazienki, mokre włosy roztaczały aromat zielonego jabłuszka. Zapomniałem o dziwnym zapachu. Ale nie na długo.
Natasza sama wróciła do tematu następnej nocy, kiedy rozpaleni i zmęczeni próbowaliśmy ułożyć się wygodniej, żeby zaznać chociaż trochę snu.
— Coś nie tak?
— Najdroższa, jesteś dla mnie prawdziwym cudem... Żywy ogień! Nigdy przedtem nie spotkałem takiej kobiety.
— Nie wykręcaj się. — Uniosła się na łokciu, zajrzała mi w oczy. — Czemu tak ze mną pogrywasz, przecież wszystko widzę.
— Co widzisz?
— Znów wąchałeś czujnie moje włosy.
— Wcale nie. Po prostu położyłaś mi głowę na piersi, a ja oddycham, dlatego mogło ci się wydawać...
— Jesteś pewien, że chciałbyś wiedzieć? — spytała nieoczekiwanie.
Wzruszyłem ramionami, ale nie odpowiedziałem.
— Masz rację. Oczywiście, masz świętą rację. Skoro już jesteśmy razem, masz prawo wiedzieć o mnie wszystko.
Ja... Ja tylko miałam nadzieję, że może nie zauważysz, ale... Ostatnio zaczęłam mieć pewne problemy.
— W takim razie opowiadaj. Dopóki jesteśmy razem, nikt nas nie pokona! Au! Ucho... Nie gryź już!
— Będę gryzła, kiedy tylko zechcę! Ty wredoto... Ja do niego z pełną powagą, a on mnie raczy durnymi sloganami dobrymi podczas przemówień bojowników rewolucji kubańskiej, a nie w małżeńskim łożu. Nic ci nie powiem!
— Dobrze już, dobrze... Zmiłuj się, złota rybko! Przecież chciałaś podzielić się ze mną naszymi troskami.
— Naszymi?
— Jak najbardziej. Nie znasz przysłowia, że mąż i żona to jedno ciało?
Natasza wstała, podeszła do okna, odgarnęła zasłonę. Na ultramarynowym niebie, pośród srebrzystego rozsypiska gwiazd, matowo połyskiwał różowawy dysk księżyca.
— Pełnia...
Patrzyłem na zalane chłodnym światłem ciało mojej żony, z zachwytu prawie nie oddychając. Była tak nieprawdopodobnie piękna jak marmurowy posąg Wenus w Ermitażu, jak "Źródło" Engra albo "Ranek" Konienkowa.
Mógłbym wymienić jeszcze wiele nazwisk i dzieł sztuki, ale tak czy inaczej, najcudowniejszy twór natury stał właśnie przede mną.
— Możesz chociaż przez minutę nie myśleć o mnie jak o kobiecie?!
— Mogę... ale po dziewięćdziesięciu ośmiu następnych.
— Kretyn... Tylko spróbuj. — O mało nie parsknęła śmiechem, ale powstrzymała się, wróciła do surowego tonu. — Widzisz, mamy pełnię. W takie noce Siły Ciemności mają nad nami szczególną władzę. Jestem wiedźmą i kocham cię. Dlatego muszę uciekać daleko, daleko...
— Nic nie rozumiem. Jakie Siły Ciemności? Jaka wreszcie władza? Dlaczego musisz gdzieś w ogóle uciekać?
— Dlatego, że nie zawsze potrafi ę kontrolować emocje i działania. Dlatego, że zwierzęce instynkty biorą górę, a nie darowałabym sobie, gdybym ci wyrządziła choćby najmniejszą krzywdę. Uciekam do innych światów...
I wracam prawie natychmiast. To, co tam wydaje się całym dniem, tutaj trwa mniej niż minutę. Umiejętność zwijania czasu to poważny plus bycia wiedźmą. Dotąd udawało mi się robić to niezauważalnie, ale skoro się zorientowałeś, to znaczy, że nadszedł czas...
— Ukochana, chodź tu do mnie. — Wyciągnąłem do niej ręce w nadziei, że jak zawsze rzuci się w moje objęcia, a wtedy już... w ogóle, we dwójkę damy radę zwalczyć jej depresyjne myśli.
— Nie — głos Nataszy nagle zabrzmiał lękiem. — Nie wolno... Proszę, po prostu popatrz. Nic nie mów, nic nie rób, nie ruszaj się nawet, tylko patrz...
Skoczyła na środek pokoju, uniosła ręce, zarzuciła głową, na moment zamarła wyprężona. A potem wykonała nieuchwytny dla oka ruch, jakby błyskawiczne salto albo przewrotkę przez plecy, i... w naszej sypialni stała na dywanie wilczyca! Odebrało mi mowę, a całe ciało dosłownie skuł lodowaty podmuch strachu. Zaś dzikie zwierzę wciągnęło nozdrzami powietrze, spojrzało na mnie uważnie okrągłymi żółtymi ślepiami, zakręciło się w miejscu i zniknęło.
— Teraz już widzisz. Teraz już wiesz.
Milczałem. Natasza zmrużyła oczy, trąciła mnie w ramię, a ja spadłem z łóżka na podłogę niczym plastikowy manekin. Żona narzuciła podomkę i poleciała do lodówki po wódkę. Po półgodzinie wytężonych działań moje mięśnie doszły wreszcie do formy, ale mowę odzyskałem już wcześniej. Co prawda nie pamiętam zupełnie, co konkretnie wykrzykiwałem. Zdaje się, kląłem. A może się modliłem?...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.