» Klub Wiktora » Księga wpisów » Marek Żelkowski

Marek Żelkowski


wersja do druku

Kilka słów o Wiktorze Ż.


Marek Żelkowski
Kto lubi pisać notki biograficzne? Ja nie znoszę. Zawsze mam bolesne wrażenie, iż prawie nikt tych tekstów nie czyta. Chyba, że musi! Kiedy powiedziałem o swojej niechęci Wiktorowi, spojrzał na mnie i z charakterystycznym dla siebie czarnym humorem powiedział: "Zawsze lepiej pisać notkę biograficzną niż epitafium". Racja! Piszę więc.

Wiktor Żwikiewicz urodził się 19 marca 1950 roku w Bydgoszczy. Tam, jak twierdzi – z bólem – ukończył Technikum Geodezyjne. Trochę pracował w zawodzie, ale dość szybko trafił na rozdroże między plastyką, a literaturą. Ciągnęło go w obie strony, robił plakaty i scenografie dla studenckich teatrów i kabaretów, ilustrował własne utwory i wykonał sporo okładek do książek SF tak znanych autorów, jak Krzysztof Boruń, Andrzej Trepka, Marcin Wolski, Maciej Parowski, Andrzej Dworak i wielu, wielu innych. W końcu wybrał jednak pisanie i szybko dołączył do prawdziwej "wylęgarni" utalentowanych autorów SF, jaką w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku stworzył redaktor Andrzej Przyrowski na łamach Młodego Technika, pisma młodzieżowego, którego priorytetem, jak nazwa sugeruje, bynajmniej nie była literatura. Zaczynali tam praktycznie wszyscy autorzy nowej fali polskiej SF, od Konrada Fiałkowskiego i Janusza Zajdla począwszy. W tym miesięczniku debiutował też Wiktor Żwikiewicz opowiadaniem Zerwane ogniwo. Potem przyszły nagrody, między innymi za Wołanie na Mlecznej Drodze i W cieniu sfinksa. Pierwsze jego książki to zbiory opowiadań Podpalacze nieba i Happening w oliwnym gaju.

Z powieściami były problemy, bo Żwikiewicza drażniła polityka, a czasy komuny miały swój kaganiec. Ale boje z cenzurą toczyli wówczas nie tylko autorzy, ale – przede wszystkim – wydawcy. Bez Lecha Jęczmyka i Bronisława Kledzika z Wydawnictwa Poznańskiego, pierwsza powieść Wiktora Żwikiewicza, Druga jesień, nigdy nie ujrzałaby dziennego światła, bez redaktorki Ewy Troszczyńskiej Ballada o przekleństwie nie miała szans trafić do księgarń. Na zadyszkę komuny trafiła jego powieść Delirium w Tharsys.

Podsumowując i systematyzując. Wiktor wydał cztery zbiory opowiadań: Podpalacze nieba (Nasza Księgarnia 1976), Happening w oliwnym gaju (Nasza Księgarnia 1977), Sindbad na RQM-57 (Nasza Księgarnia 1978), Kajomars i inne opowiadania (Oficyna Wydawnicza Epigram 2005). Do księgarń trafiły też cztery powieści: Druga jesień (Wydawnictwo Poznańskie 1982), Imago (Krajowa Agencja Wydawnicza 1985), Ballada o przekleństwie (Nasza Księgarnia 1986), Delirium w Tharsys (Pomorze, 1987).

Cenzura poległa razem z czerwonym gospodarzem, ale egalitarna rzeczywistość niosła swoje problemy. Jak sam o sobie twierdzi Żwikiewicz – zawsze uwierał go każdy garnitur, bo jest z rasy "dzikich", którzy z bólem zakładają nawet skarpetki. Może to przeświadczenie o własnym miejscu w społeczeństwie spowodowało, że w końcu nie dał w życiu rady i trafił tam, gdzie "dzicy śpią na ławkach w parku, a w przepychu wybierają daczę Diogenesa". Nie było mu źle, było – normalnie. Ale miał pecha – garstka dawnych przyjaciół nie pogodziła się z nową rzeczywistością i postanowiła wyciągnąć go z wspomnianej "daczy Diogenesa". Trwało to parę lat, a skutek jest taki, że kilka jego mikronowel trafiło na łamy pisma Science Fiction, Fantasy i Horror, a nawet po latach – we współautorstwie – redebiutował w Nowej Fantastyce. Powiało optymizmem, chociaż – jak w postscriptum listu do Żwikiewicza napisał jeden z miłośników SF: "Zawsze mnie wk… trafność powiedzenia: ludzie uważają, że artyści są nieśmiertelni i dlatego pozwalają im umierać z głodu".

Marek Żelkowski
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Pogawędki z Wiktorem (4)
Pył na Księżycu
Pogawędki z Wiktorem (3)
Dlaczego czasami warto zgubić maszynopis?

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.