Marchia Cienia - Tad Williams
Czyli kolejna cegła na biblioteczny mur
Autor: Michał 'Grabarz' Sołtysiak
Redakcja: Grzegorz 'Thoron' TusznioTada Williamsa nie trzeba przedstawiać. To on jest autorem znanej trylogii fantasy Pamięć, Smutek, Cierń oraz cyklu powieści z pogranicza cyberpunka, Inny Świat. Kto zna te książki, wie, że typowe dla tego autora są tomiska, liczące ponad pięćset stron. Marchia Cienia, najnowsza pozycja Williamsa, jaka ukazała się na polskim rynku, liczy sobie ponad siedemset. Jest więc co czytać. Dodatkowo format A5 dodaje "wagi urzędowej" temu dziełu. Krótko mówiąc, na pierwszy rzut oka lektura na długie letnie popołudnia. Autor stworzył sobie wielkie pole do popisu. Przeczytanie Marchii Cienia zabrało mi prawie cztery tygodnie. Dawno żadna książka mi się tak nie dłużyła. Dlaczego? Nie przyśpieszajmy faktów.
Fabuła Marchii Cienia jest prosta. Mamy świat fantasy, w którym istnieje federacja królestw (zwanych Marchiami), zagrożona najazdem quasi-arabskiego imperium Xandu. W zamierzchłych czasach przodkowie obecnych mieszkańców Marchii zwyciężyli w wojnie z magicznym ludem Qarów i wygnali ich daleko na północ, poza obszar wiecznych mgieł, zwany odtąd Granicą Cienia. Ziemie nadgraniczne nazwano Marchią Cienia. Miejscem akcji jest stolica Marchii Południowej, najpotężniejszego państwa pośród wszystkich. Swoją drogą, ostatnio coraz częściej spotykamy w powieściach konflikt, jak ze znanych nam czasów krucjat, najazdów osmańskich czy konfliktu Zachód kontra Arabski Wschód. Widać, ten motyw fabularny jest dziś "modny" wśród autorów fantasy. Wróćmy jednak do Marchii Cienia.
Książka zaczyna się stylizowanym traktatem historycznym, wprowadzającym nas w dzieje przedstawionych krain. Dalej opisano tajemnicze spotkanie dziwnych istot, zadziwiająco nawiązujących stylistycznie do postaci z szekspirowskiego Snu Nocy Letniej. Istoty owe przygotowują się do powrotu na dawne ziemie, z których zostały wyparte. Krótko mówiąc, odradza się Stare Zło. W międzyczasie, w Marchii Południowej dorasta para królewskich bliźniąt, okaleczony Barrick i jego siostra Briony. Ich ojciec jest w niewoli, a brat pada ofiarą spisku. Spadkobiercy sami muszą się podjąć sprawowania władzy, a knowania możnych rodów i własna niedojrzałość nie ułatwiają im rządów. Równocześnie ruszają armie autarchy Xandu, a Granica Cienia zaczyna się przesuwać. Z wiecznych mgieł wychodzą dziwne istoty, zaczynając wojnę na dwóch frontach. Marchie trafiają między przysłowiowy młot i kowadło. Jako że mamy do czynienia z powieścią wielowątkową, to pobocznie poznajemy jeszcze losy ludzkiego dziecka znalezionego przez członków rasy karłowatych kowali i górników oraz dzieje najmłodszej żony autarchy, w której odradza się dawna magia. Pomysł na fabułę nie razi rewolucyjnością, ale przecież najważniejsze jest jego wykorzystanie. Wszystkie obecne w powieści dość sztandarowe pomysły fabularne dają dobre fundamenty dla epickiej, "wielkiej" powieści fantasy. Williams niestety nie potrafi porwać swym piórem.
Na początku lektury miałem wrażenie, że Tad Williams pozazdrościł G.R.R. Martinowi i też chciał napisać "okrutną, feudalną fantasy". Martina bardzo cenię, więc cieszyłem się z tego, choć nie przepadam za niezbyt twórczym naśladownictwem. Autor Marchii Cienia starał się jednak tego uniknąć, gdyż spróbował wzbogacić fabułę motywami szekspirowskimi z całym niewidzialnym dworem "elfów" oraz władcami podobnymi do Oberona i Tytanii (ciężko użyć innego określenia, niż elfy). Motywy ze Snu Nocy Letniej sprawdziły się w trylogii Pamięć, Smutek, Cierń, ale w Marchii Cienia, zdają się być nienajlepiej wplecione i jest ich zdecydowanie za dużo. Dodatkowo, widać pewne niezdecydowanie co do dawki okrucieństwa, jaką miały zawierać przedstawiane wydarzenia. Zupełnie jakby Williams zastanawiał się, czy pisze łagodną powieść baśniową czy mroczne dark fantasy. Mało tu bitew, konkretnie pokazanego zła, co nie pozwala na ukazanie epickości, na jaką zasługuje ta książka. W końcu wydarzenia, sądząc po rozwoju fabuły, powinny mieć coś więcej niż tylko posmak dramatyzmu. Być może z powodu tej autocenzury w drastycznym opisie, feudalne intryganctwo nie wyszło autorowi zbyt przekonująco. Spiski są proste i stereotypowe, co nie buduje atmosfery książki.
Mamy do tego jeszcze zadziwiająco egzaltowane rodzeństwo głównych bohaterów (może ma to sugerować ich dorastanie?) i pewną płytkość w warstwie psychologicznej reszty osób. Nie oczekiwałem motywów z Makbeta, ale choć odrobinę głębi należało wpleść w portrety postaci. Autarcha Xandu jest nieludzki, karły opiekujące się ludzkim dzieckiem pocieszne i szlachetne, podobnie stereotypowa jest resztą osób przewijających się na kartach książki. Fabuła ciągnie się, naprawdę, czasem aż zmuszałem się do lektury.
Książka ta nie jest najgorsza, w okolicach sześćsetnej strony fabułą nabiera prędkości i czytelnik z łatwością dociera do końca lektury. Oczywiście można tłumaczyć to faktem planowanej wielotomowości cyklu o Marchiach, ale sześćset stron wstępu to zdecydowanie za dużo. Z lekkim trudem da się ją przeczytać i nawet zechcieć zapoznać się z dalszymi tomami. Mało tu jednak epickości, tajemnic, zręcznych zwrotów akcji i suspensu. Oczekiwałem po autorze czegoś więcej. Wiadomo, że Williams nigdy nie miał najlżejszego pióra, ale Pamięć, Smutek, Cierń były cyklem całkiem udanym, jeśli nie liczyć rozwleczonej końcówki. Tu zaczyna się dłużyzna, a to nie przykuwa czytelnika do Marchii Cieni.
Na tę chwilę mogę uznać Marchię Cienia za standardowe, średniej jakości fantasy, w obowiązkowej "cegłowatej" postaci. Można przeczytać, a potem odłożyć na półkę, tworząc mur z cegieł podpisanych przez Tada Williamsa. Oczywiście, staram się spojrzeć po lekturze Marchii Cienia, z nadzieją na następne tomy, ale czy autor się poprawi - nie wiadomo. Jest na to szansa, gdyż kolejny tom ma dobre recenzję w ojczyźnie autora.. Trzeba się tylko przebić przez Marchie Cienia (tom pierwszy). Trochę siły i uporu, a nie będzie problemu.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Fabuła Marchii Cienia jest prosta. Mamy świat fantasy, w którym istnieje federacja królestw (zwanych Marchiami), zagrożona najazdem quasi-arabskiego imperium Xandu. W zamierzchłych czasach przodkowie obecnych mieszkańców Marchii zwyciężyli w wojnie z magicznym ludem Qarów i wygnali ich daleko na północ, poza obszar wiecznych mgieł, zwany odtąd Granicą Cienia. Ziemie nadgraniczne nazwano Marchią Cienia. Miejscem akcji jest stolica Marchii Południowej, najpotężniejszego państwa pośród wszystkich. Swoją drogą, ostatnio coraz częściej spotykamy w powieściach konflikt, jak ze znanych nam czasów krucjat, najazdów osmańskich czy konfliktu Zachód kontra Arabski Wschód. Widać, ten motyw fabularny jest dziś "modny" wśród autorów fantasy. Wróćmy jednak do Marchii Cienia.
Książka zaczyna się stylizowanym traktatem historycznym, wprowadzającym nas w dzieje przedstawionych krain. Dalej opisano tajemnicze spotkanie dziwnych istot, zadziwiająco nawiązujących stylistycznie do postaci z szekspirowskiego Snu Nocy Letniej. Istoty owe przygotowują się do powrotu na dawne ziemie, z których zostały wyparte. Krótko mówiąc, odradza się Stare Zło. W międzyczasie, w Marchii Południowej dorasta para królewskich bliźniąt, okaleczony Barrick i jego siostra Briony. Ich ojciec jest w niewoli, a brat pada ofiarą spisku. Spadkobiercy sami muszą się podjąć sprawowania władzy, a knowania możnych rodów i własna niedojrzałość nie ułatwiają im rządów. Równocześnie ruszają armie autarchy Xandu, a Granica Cienia zaczyna się przesuwać. Z wiecznych mgieł wychodzą dziwne istoty, zaczynając wojnę na dwóch frontach. Marchie trafiają między przysłowiowy młot i kowadło. Jako że mamy do czynienia z powieścią wielowątkową, to pobocznie poznajemy jeszcze losy ludzkiego dziecka znalezionego przez członków rasy karłowatych kowali i górników oraz dzieje najmłodszej żony autarchy, w której odradza się dawna magia. Pomysł na fabułę nie razi rewolucyjnością, ale przecież najważniejsze jest jego wykorzystanie. Wszystkie obecne w powieści dość sztandarowe pomysły fabularne dają dobre fundamenty dla epickiej, "wielkiej" powieści fantasy. Williams niestety nie potrafi porwać swym piórem.
Na początku lektury miałem wrażenie, że Tad Williams pozazdrościł G.R.R. Martinowi i też chciał napisać "okrutną, feudalną fantasy". Martina bardzo cenię, więc cieszyłem się z tego, choć nie przepadam za niezbyt twórczym naśladownictwem. Autor Marchii Cienia starał się jednak tego uniknąć, gdyż spróbował wzbogacić fabułę motywami szekspirowskimi z całym niewidzialnym dworem "elfów" oraz władcami podobnymi do Oberona i Tytanii (ciężko użyć innego określenia, niż elfy). Motywy ze Snu Nocy Letniej sprawdziły się w trylogii Pamięć, Smutek, Cierń, ale w Marchii Cienia, zdają się być nienajlepiej wplecione i jest ich zdecydowanie za dużo. Dodatkowo, widać pewne niezdecydowanie co do dawki okrucieństwa, jaką miały zawierać przedstawiane wydarzenia. Zupełnie jakby Williams zastanawiał się, czy pisze łagodną powieść baśniową czy mroczne dark fantasy. Mało tu bitew, konkretnie pokazanego zła, co nie pozwala na ukazanie epickości, na jaką zasługuje ta książka. W końcu wydarzenia, sądząc po rozwoju fabuły, powinny mieć coś więcej niż tylko posmak dramatyzmu. Być może z powodu tej autocenzury w drastycznym opisie, feudalne intryganctwo nie wyszło autorowi zbyt przekonująco. Spiski są proste i stereotypowe, co nie buduje atmosfery książki.
Mamy do tego jeszcze zadziwiająco egzaltowane rodzeństwo głównych bohaterów (może ma to sugerować ich dorastanie?) i pewną płytkość w warstwie psychologicznej reszty osób. Nie oczekiwałem motywów z Makbeta, ale choć odrobinę głębi należało wpleść w portrety postaci. Autarcha Xandu jest nieludzki, karły opiekujące się ludzkim dzieckiem pocieszne i szlachetne, podobnie stereotypowa jest resztą osób przewijających się na kartach książki. Fabuła ciągnie się, naprawdę, czasem aż zmuszałem się do lektury.
Książka ta nie jest najgorsza, w okolicach sześćsetnej strony fabułą nabiera prędkości i czytelnik z łatwością dociera do końca lektury. Oczywiście można tłumaczyć to faktem planowanej wielotomowości cyklu o Marchiach, ale sześćset stron wstępu to zdecydowanie za dużo. Z lekkim trudem da się ją przeczytać i nawet zechcieć zapoznać się z dalszymi tomami. Mało tu jednak epickości, tajemnic, zręcznych zwrotów akcji i suspensu. Oczekiwałem po autorze czegoś więcej. Wiadomo, że Williams nigdy nie miał najlżejszego pióra, ale Pamięć, Smutek, Cierń były cyklem całkiem udanym, jeśli nie liczyć rozwleczonej końcówki. Tu zaczyna się dłużyzna, a to nie przykuwa czytelnika do Marchii Cieni.
Na tę chwilę mogę uznać Marchię Cienia za standardowe, średniej jakości fantasy, w obowiązkowej "cegłowatej" postaci. Można przeczytać, a potem odłożyć na półkę, tworząc mur z cegieł podpisanych przez Tada Williamsa. Oczywiście, staram się spojrzeć po lekturze Marchii Cienia, z nadzieją na następne tomy, ale czy autor się poprawi - nie wiadomo. Jest na to szansa, gdyż kolejny tom ma dobre recenzję w ojczyźnie autora.. Trzeba się tylko przebić przez Marchie Cienia (tom pierwszy). Trochę siły i uporu, a nie będzie problemu.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.
Mają na liście życzeń: 2
Mają w kolekcji: 5
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 5
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Marchia Cienia (Shadowmarch)
Cykl: Marchia Cienia
Tom: 1
Autor: Tad Williams
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Autor okładki: Jacek Pietrzyński
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 2006
Liczba stron: 732
Oprawa: miękka
Format: 132 x 202 mm
Seria wydawnicza: Fantasy
ISBN-10: 83-7301-770-4
Cena: 39,00 zł
Cykl: Marchia Cienia
Tom: 1
Autor: Tad Williams
Tłumaczenie: Paweł Kruk
Autor okładki: Jacek Pietrzyński
Wydawca: Dom Wydawniczy Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 2006
Liczba stron: 732
Oprawa: miękka
Format: 132 x 202 mm
Seria wydawnicza: Fantasy
ISBN-10: 83-7301-770-4
Cena: 39,00 zł
Tagi:
Marchia Cienia | Tad Williams