Malowany człowiek - Peter V. Brett

Czyli wspaniała powieść z budzącym nienawiść zakończeniem

Autor: Michał 'Grabarz' Sołtysiak

Malowany człowiek - Peter V. Brett
Na półkach księgarń pokazała się nowa pozycja z Fabryki Słów. Utrzymana w brunatnych barwach okładka z wizerunkiem zakapturzonej postaci przykuwa uwagę. Wydawnictwo z Lublina wydaje coraz ładniejsze książki, które już po przekartkowaniu w księgarni wzbudzają zainteresowanie. Malowany człowiek Petera V. Bretta jest tego doskonałym przykładem, gdyż poza bardzo czytelnym składem oko cieszą również niewielkie grafiki Dominika Brońka świetnie wzbogacające lekturę.

Według opisu na okładce jest to późny debiut autora, który pisał wiele lat wprawdzie, ale nic nie wydawał. Ujmę to tak - jeśli taki jest jego debiut, to niech pisze więcej, bo zaczął doskonale. Już dawno żadna książka nie urzekła mnie tak swoim klimatem i nie przywróciła mi wiary w fantasy. Choć oczywiście opis na okładce – "Księga pierwsza" - pozwala przypuszczać, że będzie to kolejny cykl, nie wiadomo jak długi. Jednak Malowany człowiek daje również nadzieję, że będzie to świetna seria. Oczywiście jeśli autor nie rozmieni się na drobne, idąc na ilość, a nie na jakość.

Peter V. Brett stworzył bardzo ponury świat po wielkiej katastrofie, zwanej Pogromem, w którym każdej nocy na powierzchnię wychodzą demony różnych żywiołów, by polować i zabijać. Ludzie muszą wraz z dobytkiem ukrywać się w domach, gdzie każda ściana jest naznaczona runami chroniącymi mieszkańców przed potworami. Niestety, wraz ze upływem czasu, również runy się wypaczają i trzeba je często odnawiać, bo inaczej demony znajdą słaby punkt i - jako że żadna zwykła broń nie robi im krzywdy - wymordują wszystkich. Ludność mieszka więc w małych wioskach, żyjąc biednie, bo zasięg runów nie pozwala na obsiewanie wielkich pól i posiadanie licznego dobytku. Podróże i komunikacja są ograniczone, bo choć istnieje możliwość ochrony na otwartej przestrzeni, to jednak trzeba być niezwykle odważnym, by podróżować. Władzę sprawują lokalni książęta z zamkniętych twierdz, ale w uniwersum, gdzie od zmroku do świtu świat należy do demonów, trudno myśleć o wielkich państwach.

W takich właśnie warunkach przyszło żyć trojgu dzieci: Arlenowi, który utraciwszy wszystko, także wiarę, musi uciekać, by móc się uczyć i rozwijać; Leeshy, która nie chce ograniczyć się tylko do roli żony i matki, ale pragnie czegoś więcej od życia, i małemu Rojerowi, okaleczonemu przez demony i wychowywanemu przez minstrela, człowieka z mnóstwem wad. Świat przedstawiony poznajemy dzięki opisom początku ich drogi i czasu dojrzewania. Każde z dzieci ma swoje marzenia i choć czasem widać w nich pewną schematyczność, to jednak są to całkiem zgrabnie skonstruowane postacie.

Poza konstrukcją świata urzeka także brak "epickiego zadęcia", jakie często jest elementem książek fantasy. Oczywiście, że widać, iż bohaterowie są przeznaczeni do wielkich czynów i obdarzono ich nadspodziewaną ilością talentów i szczęścia. Jednakże nadal stanowią logiczną część wykreowanego świata. Trudno sobie wyobrazić ich jako spadkobierców królów, bo poznajemy ich rodziców, zwykłych wieśniaków, a ich zdolności nie wynikają z magii, ale inteligencji i uporu.

Książkę przetłumaczył Marcin Mortka i wykonał kawał dobrej roboty, bo Malowanego człowieka czyta się naprawdę doskonale i szybko. Dawno już nie widziałem tak dobrej opowieści, która nie powielałaby na siłę utartych schematów i nie byłaby pisana jako bestseller skonstruowany marketingowo, a nie literacko.

Co do wad - cóż, jest jedna i to dyskusyjna. Zakończenie książki budzi nienawiść. Taką prawdziwą i umotywowaną niechęć do autora. Malowany człowiek nie ma bowiem konkluzji, trójka bohaterów się nie spotyka, a taki wielki końcowy cliff-hanger, powinien być karalny. Według informacji ze strony autora, drugi tom ukazuje się w USA w marcu, a w Polsce pewnie będzie z pół roku później. Tyle, że to będzie naprawdę druga odsłona cyklu, bo najgorsze jest to, że winę za tak fatalnie zakończony tom ponosi nie Peter V. Brett, ale Fabryka Słów. A to dlatego, że znowu podzieliła jedną książkę na dwa tomy, czego możemy się dowiedzieć dopiero ze strony wydawnictwa. Nie ma o tym żadnej wzmianki na okładce. W oryginale cała powieść ma 560 stron, u nas połowa zajęła podobną objętość. Tak oto czytelnik będzie musiał kupić jedną książkę w cenie dwóch i wydawnictwo nawet go o tym nie ostrzeże. Ta praktyka jest coraz częstsza na naszym rynku i powiem szczerze, że irytuje.

Po pierwsze, denerwujące jest, żeby tyle czekać, by dowiedzieć się co się stało, jak autor połączy i czy połączy w ogóle bohaterów. Zastanawiam się też nad sensem takiej polityki, bo jako czytelnik czuje się oszukany przez wydawcę. Od pięciuset stronicowej książki można chyba oczekiwać choć odrobiny konkluzyjności, tego, że coś się wyjaśni, zostanie stworzony jakiś finał przynoszący choć częściowe rozwiązania. Choćby po to, żeby czytelnik nie czuł, iż brakuje mu zakończenia, że jak w serialu zobaczył tylko pilot. Gdy zaś jeszcze okazuje się, że dostał tylko połowę ksiązki, a nie do końca pewne jest, kiedy będzie druga (Fabryka już miała kilka obsunięć), to można się poważnie zdenerwować, szczególnie że Malowany człowiek jako początek cyklu jest wspaniały. Powiem szczerze, że będę nienawidził Fabryki, póki nie dostanę kolejnego tomu.


Podsumowując całość, to nie mogę napisać inaczej - polecam wszystkim, bo jest to wspaniała powieść bez dwóch zdań. Malowany człowiek zasługuje na wszelkie pochwały.