» » Kości

Kości

Kości
Kości Marka Billinghama to sto stron wypełnionych intrygą, akcją i tajemnicą. Problem w tym, że powieść jest ponad cztery razy dłuższa.

Tom Thorne zostaje postawiony przed dylematem. Może wrócić do służby w wydziale zabójstw i odzyskać stopień detektywa inspektora, jednak w zamian będzie musiał odeskortować przetrzymywanego w zakładzie karnym psychopatycznego mordercę, Stuarta Nicklina, na niewielką, niemal bezludną wysepkę u wybrzeży Walii, gdzie zbrodniarz miał pochować ciało jednej ze swoich dawnych ofiar. Podejrzewając najgorsze, policjant podejmuje się misji i wyrusza, by zmierzyć się z izolacją, surową naturą i przebiegłym mistrzem manipulacji.

Choć w czasie lektury nieustannie mnie to zadziwiało, fakty pozostają faktami – z czterystu siedemdziesięciu stron powieści pierwsze czterysta należałoby potraktować jako rozbudowany wstęp do właściwej akcji. Oczywiście nie znaczy to, że nic się wtedy nie dzieje. Obserwujemy kolejne, leniwie pełznące wydarzenia, które nieuchronnie prowadzą do niezbyt zaskakującego, acz emocjonującego finiszu. Problemem jest jedynie dobór proporcji – właściwa, godna miana thrillera część zaczyna się wtedy, kiedy normalna powieść zbliżałaby się już do rozwiązania. Trudno mi ocenić, jaka jest tego przyczyna. Czy książka początkowo była za krótka i autor postanowił "nieco" ją rozbudować, czy wręcz przeciwnie, zbyt późno zorientował się, że czas pomału kończyć, jeżeli nie chce uzyskać dzieła o objętości Lodu Dukaja? Niezależnie od przyczyn, efekt jednak pozostaje ten sam – Kości rozczarowują.

Nie znaczy to, że powieść czyta się źle. Autor posługuje się gawędziarskim stylem, dzięki któremu opowieść jest bardzo płynna, a kolejne akapity pochłania się lekko, a nawet z przyjemnością. Przez większość czasu niewiele się dzieje – obserwujemy kolejne etapy podróży, postoje, posiłki i noclegi, słuchamy leniwych rozmów o niczym i profesjonalnych dialogów dotyczących wyznaczonego zadania, przetykanych groteskowymi wypowiedziami Nicklina kreowanego na psychopatę rodem z filmów, upiornego i czarującego jednocześnie. Osoba bardziej wyrozumiała ode mnie mogłaby powiedzieć, że ten pozorny spokój buduje napięcie – czytelnik spodziewa się, że prędzej czy później dojdzie do wydarzeń dramatycznych i krwawych, czeka więc na nie z zapartym tchem. Dla mnie jednak ten przydługi wstęp był nudny i wydumany – nietrudno bowiem przewidzieć, jak cała historia się rozwinie, a sztuczne przeciąganie fabuły sprawiało, że nieraz ze zniecierpliwieniem kartkowałem książkę, odliczając, ile jeszcze zostało do końca.

Po cichu liczyłem jednak, że kiedy w końcu wydarzenia nabiorą tempa, zostanę wynagrodzony za swoją cierpliwość. Nic bardziej mylnego. Choć finisz jest rzeczywiście mroczny, dynamiczny i krwawy, to jest też zwyczajnie zbyt krótki, by zdążyć się nim nacieszyć. A szkoda, gdyż zaprezentowana przez pisarza próbka dreszczowca jest dobrej jakości. Autor nie bazuje na strzelaninach czy pościgach, a raczej na grze emocji pomiędzy detektywem a przestępcą oraz udatnie buduje klimat izolacji. Niestety, zanim dane nam będzie się rozsmakować, już jest po wszystkim.

Mieszane uczucia mam też co do kreacji postaci. Najlepiej wypadają bohaterowie drugoplanowi, tacy jak nadzorca wyspy, pani ekspert od zabezpieczania miejsc zbrodni czy stary marynarz. Choć ich osobowości zostały odmalowane oszczędnie, to są spójne i wyraziste, w dużej mierze dzięki dialogom, których czytanie sprawia prawdziwą przyjemność. Gorzej jest z postaciami kluczowymi dla fabuły. Czytając o losach policjanta i mordercy, nie sposób nie porównywać ich do podobnych, znanych z popkultury duetów, takich jak sławni Graham i Lecter z Czerwonego smoka czy nieco mniej znani Hardy i Caroll z The Following. Na ich tle Thorne i Nicklin, jasna i ciemna gwiazda na firmamencie powieści, nie błyszczą szczególnie jasno. Brakuje im charakteru, tego magnetyzmu, który sprawiłby, że konfrontacja osobowości będzie elektryzować i fascynować. Zamiast tego Stuart sprawia wrażenie zwykłego zboczeńca, który lubi szokować, ale bardziej irytuje, zaś Tom jest zwyczajnie nijaki.

Dodatkowej pikanterii lekturze dodają stylistyczne kwiatki. Niezależnie od tego, czy powstały one na etapie tłumaczenia, czy też wywodzą się z oryginału, od czasu do czasu oko czytelnika natrafia na zdania poskładane w cudaczny sposób ("Schwycił tego postawniejszego, tego, który dopadł go pierwszy, ale od razu zorientował się, że ten jest silniejszy od swojego przeciwnika.") lub po prostu śmieszne ("Zgarnia ludzi za prowadzenie pod wpływem roztrząsarki do nawozu?"). Choć nie są to przypadki częste, to jednak na tyle charakterystyczne, by zapaść w pamięć i negatywnie wpłynąć na odbiór powieści.

Kości bardzo mnie zawiodły. Oczekiwałem ekscytującego thrillera, a dostałem za długie, nudnawe czytadełko o niczym, z krótkim, mocniejszym akcentem na koniec. Choć nie mogę powiedzieć, że lektura mnie męczyła, to nie dostarczyła mi też zbyt wiele rozrywki. Pojawiały się wprawdzie nieliczne jaśniejsze punkty w postaci świetnie skonstruowanych bohaterów drugoplanowych, których poznawanie dawało nieco przyjemności, jednak nie wystarczy to do zrównoważenia wad powieści.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Kości
Autor: Mark Billingham
Data wydania: luty 2015
Liczba stron: 460
Oprawa: miękka
Format: 130 x 195 mm
ISBN-13: 978-83-7778-938-4
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Wonder Woman #6: Kości
Wojna o Olimp
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.