» Recenzje » Kochali się, że strach - antologia

Kochali się, że strach - antologia

Kochali się, że strach - antologia
Na naszym rodzimym rynku coraz częściej do głosu dochodzą debiutanci. W wielu antologiach, obok znanych już czytelnikom nazwisk, nader często pojawiają się persony dopiero stawiające swoje pierwsze literackie kroki. Cieszy to, bo lekki powiew świeżości nikomu nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie – może przekonać do autora nowych odbiorców.

Co innego jednak "przemycić" niekiedy jednego lub dwóch debiutantów, a co innego wydać zbiór całkowicie im poświęcony. Na pewno jest to ryzyko, bo nie ma szans, że sprzedaż nakręci nam Grzędowicz, Kossakowska, Komuda, czy Pilipiuk. Niemniej, Fabryka słów (znana ze swojej przychylności dla młodych twórców) zdecydowała się na taki krok.

Co z tego wyszło? Wyszło Kochali się, że strach, czyli zaskakująco – przynajmniej dla mnie – dobry zbiór przemyślanych i redakcyjnie oszlifowanych tekstów. Fahrenheit pokazał, że jego ZakuŻone Warsztaty to prawdziwa kopalnia bardzo dobrze prognozujących młodych literatów, i chwała mu za to.

Zebrane w antologii opowiadania cechuje ogromna różnorodność. Znajdzie się tu prawie wszystko, od bajkowego Cała prawda o PPM, poprzez gatunkową hybrydę – Na krańcu świata, aż do przesyconego abstrakcją Detoxu.

I tak, pierwszą grupę stanowią działa lekkie, na poły bajkowe, a niekiedy zwariowane.

Zaczynamy od Imponderabilia Aleksandry Janusz. Przyznać trzeba, zaczynamy świetnie. Historia małego impa – pomocnika pewnego czarodzieja, - który postanawia zrozumieć godowe obyczaje ludzi i dopomóc swojemu panu, jest pełna humoru i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Napisana z polotem, lekkim stylem, stanowi jedno z silniejszych ogniw tej antologii, od początku przychylnie nas do niej nastawiając. Fabuła jest przemyślana, bez zbędnych fajerwerków, a do tego uwieńczona oryginalnym zakończeniem.

Martyna Raduchowska zaserwowała nam z kolei opowieść z zupełnie innej bajki. No właśnie, bajki. Jej Cała prawda o PPM to historia dla nieco większych dzieci. Lekkostrawny, niepozbawiony elementów humorystycznych tekst nieco cierpi na fakcie, iż finał nie jest chyba dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Czy umyślnie, czy nie, autorka zbyt wcześnie podsuwa nam rozwiązanie pod sam nos, co odrobinkę psuje ogólny efekt. Motyw poszukiwania żony dla księcia, w tym wypadku tylko nieco urozmaicony postacią zrzędliwej wiedźmy, jest już nazbyt oklepany. W takim wypadku oczekuje się, że autorka uraczy nas jakąś innowacją, ugryzie historię z innej strony… Ale niestety, treść jest nieskomplikowana i przez to nazbyt przewidywalna, a szkoda, bo widać jak wielki potencjał ma ta "bajeczka". Tyle, że niewykorzystany.

Marta Kisiel zdecydowanie stworzyła najbardziej oryginalne opowiadanie tego zbioru. Dożywocie to tekst nieco zwariowany, z całą gamą najdziwniejszych postaci, taki, który sprawia, że się uśmiechamy. Bohaterowie od razu budzą naszą sympatię, a od samej opowieści bije jakiś takie wewnętrzne ciepło. Przygody pisarza, który w spadku dostaje Lichotkę – dom, najbardziej przypominający Puszkę Pandory - urzekają. Kolejno ujawniający się właścicielowi lokatorzy nieruchomości mogliby żywi trafić do fantastycznego muzeum osobowości, a wspólnie stanowią niezawodne panaceum na wszelkiej maści jesienne chandry.
Oby więcej takich tekstów.

Wielkie, magiczne… hm… Konrada Romańczuka w założeniu chyba miało mieć podobny wydźwięk do dzieła Marty Kisiel. Ot, lekka, pełna humoru historia, w sam raz na zimne wieczory. Do kotła wrzucamy oryginalny świat, sympatycznych bohaterów, zagadkę do rozwikłania, no i troszkę sprośności dla podkreślenia smaku… Ale nie zawsze takie danie autorowi wychodzi. To opowiadanie jest dobre, jednakże brak mu jakiegoś błysku, czegoś, co sprawiłoby, że zapadałoby w pamięć czytelnikowi. Główny bohater – mistrz magii - nie wzbudził mojej sympatii, podobnie jak cała plejada innych postaci. Zaowocowało to tym, iż ze stoickim spokojem przyjmowałem kolejne zwroty akcji, i tak szczerze, ani trochę nie interesowało mnie, co wydarzy się dalej. Zagadka mnie nie zaintrygowała, więc też nie przejąłem się zakończeniem. Ogółem, tekst przyzwoity, ale jakiś taki bezbarwny.

Nie obyło się bez efektów specjalnych, czyli czegoś krótkiego, a zarazem błyskotliwego.

Takie właśnie jest Serce na dłoni Pawła Grochowalskiego. Przewrotna opowieść, ze świetnym zakończeniem, zajmuje zaledwie kilka stron. Wystarcza to jednak, aby zaskarbić sobie – przynajmniej w moim przypadku – sympatię czytelnika. Kolejny przykład, potwierdzający regułę, że nie liczy się ilość, ale jakość. Szczegółów treści zdradzić nie mogę, bo nie chcę nikomu popsuć niespodzianki, ale wolno mi szczerze polecić ten tekst pozostałym odbiorcom, jako ciekawą przystawkę. Bon apetit!

Jednakże Kochali się, że strach ma także drugą twarz. Jest to oblicze bardziej ponure, na którego czole wyraźnie zarysowuje się świadcząca o zamyśleniu bruzda.

Głóg Daniela Grepsa zdecydowanie nie jest luźną historyjką z happy endem. Nękany depresją młody mężczyzna, nie wierzący, że może przydarzyć mu się coś dobrego, w końcu odnajduje szczęście. Nie niepokoją go dziwne okoliczności, czyli fakt iż piękną towarzyszkę życia otrzymał jako zapłatę za usługi dentystyczne. Postanawia cieszyć się tym, co ma. Niestety, jak to bywa w takich historiach, jest pewien haczyk… Niby utarty motyw, ale mimo wszystko autorowi udało się mnie zainteresować.

Dojrzała, tocząca się nieśpiesznym tempem opowieść najbardziej przypominała mi twórczość Ursuli K. Le Guin (bardziej Dary, niż Ziemiomorze). Klimatyczne, pełne niezwykłości opowiadanie urzeka i – podobnie jak twórczość wspomnianej wyżej autorki – niesie ze sobą ukryte przesłanie. Podkreślający melancholijny charakter tekstu język tylko dopełnił dzieła.

Po dwóch bardzo dobrych tekstach, przyszedł czas na nieco ustępujące im opowiadanie Andrzeja Sawickiego – Na krańcu świata. Nie jest to tekst zły, wręcz przeciwnie – czyta się go naprawdę dobrze - ale po prostu nie pozostawia po sobie praktycznie żadnego śladu w pamięci. Oparta na do granic przyzwoitości wyeksploatowanym temacie miłości człowieka i maszyny historia, do której autor dorzucił chcącego pożreć wszechświat gigantycznego smoka, jest banalna. Dość powiedzieć, że musiałem odświeżyć sobie jego treść, mimo iż od poprzedniej lektury minęło zaledwie kilka dni. Ogólnie przyzwoicie, ale bez polotu.

A imię jej Grace Aleksandry Zielińskiej jakoś do mnie nie trafiło. Niby zgrabna fabuła, dobry warsztat, a i sam pomysł oryginalny… ale nie czułem żadnych emocji. Historia pisarza, który męczył się z "syndromem drugiej książki", czyli po prostu się zaciął, jest szara. Nawet gdy dotarłem do finału, moją reakcją było jedynie: "Ach, więc to tak…" Nic więcej. A do tego dochodzi irytująco niedokładne tłumaczenie tekstu piosenki U2 – nikt nie każde autorce być lingwistycznym guru, ale czasem można by zasięgnąć porady kogoś, kto się na tym zna.
Ciężko jest jednoznacznie ocenić Detox Karola Makarczyka. Sam pomysł na opowiadanie niejako warunkował jego na poły dziwny charakter. Przez "dziwny" rozumiem fakt, iż mamy do czynienia z fragmentami rozważań umysłu po odstawieniu wspomagaczy, co sprawia, że niekiedy miałem problemy ze zrozumieniem autora. Rozumiem, że to był zamierzony efekt, ale mi jakoś to do gustu nie przypadło. W tym opowiadaniu podobała mi się za to wizja świata, stanowiącego tło dla tej historii. Społeczeństwo, w którym upowszechnione są hormonalne wspomagacze to coś świeżego, ale chyba można było tą opowieść uczynić bardziej przystępną.


Kolejnym, i na pewno wyróżniającym się elementem zbioru są Wielbłądy za Annę Krzysztofa Skolima. Wciągająca historia, opowiadająca nie tylko o trójce niezwykłych ludzi, ale przede wszystkim o niecodziennej miłości, która połączyła dwoje z nich. Miłości, za którą przyszło w końcu zapłacić. Tytułowe wielbłądy to cena – przysługa, którą za tytułową Annę musi zapłacić jej ukochany, jej bratu. Dziwne? A i owszem, ale gdy już nieco zagłębimy się w treść i poznamy rzeczonego brata-opiekuna, Rama Jana, to nie wyda nam się to takim zwariowanym pomysłem. Otóż Rama Jan to geniusz, i jak każdy wielki umysł, chce zmienić świat swoim odkryciem. Potrzebuje jednak królika doświadczalnego – czyli chłopaka swojej siostry. Ten poddaje się eksperymentowi, ufając umiejętnościom przyszłego szwagra, ale ponieważ ów dzieło docelowo zrewolucjonizować ma medycynę, łase są na nie potężne korporacje.

Opowiadanie napisane z polotem, potrafiące przekazać zawarte w sobie emocje, uwieńczone dobrym zakończeniem. Wplątane w to wszystko seksualno-tantryczne (czy coś w tym stylu) podróże tylko dodają dziełu smaczku.

Fantastyczna miłość Karoliny Majcher to jedna z tych opowieści, gdzie nie liczy się akcja, ale świat. Mamy tu dwójkę bohaterów, których presja społeczeństwa zmusza do ślubu. Jest jednak pewien szkopuł. Otóż sam akt zakochania się sprowadza się do połknięcia pigułki, która powoduje coś na kształt prania mózgu. Hop siup! i jesteśmy parą - sproszkowana strzała Kupidyna. Jak nie trudno się domyślić, rodzi to u potencjalnego małżeństwa pewne dylematy.
W tym opowiadaniu bohaterowie, ich czyny i emocje to tylko pretekst dla nieco głębszych rozważań. Naukowcy mówią, że farmakologia to przyszłość, że z biegiem czasu nauczymy się w pełni kontrolować nasze słabości, nasze uczucia. Ale co, jeżeli im się uda? Czy miłość da się zamknąć w małej pigułce? Ten tekst to próba odpowiedzi. Zresztą, ciekawa próba. Może i nie powalająca na kolana błyskotliwością formułowanych wniosków, ale mimo to intrygująca.

Opowiadanie zamykające tą antologię to Tylko mnie kochaj Wiktorii Semrau. Tekst zaskakujący i trzymający w napięciu, mimo iż już na samym początku poznajemy tajemnicę jednej z bohaterek - Myszy. Jak się okazuje, ma ona niezwykłą moc – potrafi powołać do życia wymyślone przez siebie postaci. Ale pojawia się pewien problem – co się stanie z jej "dziełami", gdy ich twórca umrze?

Historia pełna emocji, przemyśleń na temat miłości, a także siły jaką może nieść ze sobą to uczucie. Co wyróżnia akurat to opowiadanie spośród całego zbioru? Chyba fakt, iż traktuje nie tyko o uczuciu między parą kochanków, ale także o zwykłej ludzkiej potrzebie ciepła. I właśnie taka jest ta historia – trochę smutna, ale ciepła. Skupia się raczej na przekazaniu czegoś czytelnikowi. Co ważne, autor nie napisał nudnego moralitetu. Tylko mnie kochaj to potrzebne dopełnienie tej antologii, poruszające kwestie istnienia wielu rodzajów miłości.

Na koniec zostawiłem sobie Miód z moich żył Rafała W. Orkana. To najlepsze, co ma nam do zaoferowania ten zbiór (kroku dotrzymuje mu jedynie tekst Aleksandry Janusz). Świeży pomysł, drobiazgowo skonstruowany świat, a także kreacja dwójki głównych bohaterów to największe atuty tej historii. Gebneh i Tane-tani są czymś w rodzaju podludzi. Urodzili się jako jedne z najmniej ważnych ogniw kastowego społeczeństwa. Ich zadaniem jest pracować na rzecz "lepszych od siebie". Mieszkają w nieludzkich warunkach, pośród podobnych sobie, w enklawie robotników – mieście Vekkerby w Domenie Dzbana. Nad nimi rozciągają się kolejne poziomy, stanowiące materialne odzwierciedlenie podziału rzeczywistości. Tane-tani to sześcioręka prostytutka, swoim ciałem starająca się zarobić na ucieczkę poza granice ponurej metropolii. Gebneh, pracujący jako grabarz, także jest wyjątkowy. Otóż, w jego żyłach płynie przedziwna, miodopodobna ciecz, o właściwościach narkotyku. Oboje są inni, oboje marzą o lepszym życiu. Jednakże na przeszkodzie stoi im także niefortunne zauroczenie Gebneha, który zapałał uczuciem do młodej kobiety z wyższych sfer. Skazane na porażkę uczucie niesie ze sobą same kłopoty, ale mężczyzna nie da sobie przemówić do rozsądku. Podejmuje próbę spotkania się z ukochaną…

Sporo w tym opowiadaniu przemyśleń, sporo pytań, na które niekoniecznie odpowiada sam autor. Wiele rzeczy pozostawia do oceny czytelnikom, co zresztą jest ogromną zaletą tej opowieści. Jest to jeden z tych tekstów, które na długo pozostawiają po sobie ślad w głowie odbiorcy. Przypomina mi debiutancki tekst Marka S. Huberatha, - Wróciłeś Sneogg, wiedziałam…, bądź Ważniejszą sterowną Sebastiana Uznańskiego, a to nie lada komplement. Pozostaję pod ogromnym wrażeniem talentu pana Rafała, i już wpisałem jego nazwisko do zajdlowskiego blankieciku z nominacjami. Na wyrost? To tylko debiutant? Cóż… Huberath, czy Sapkowski też kiedyś zaczynali.

Co można powiedzieć na podsumowanie? Tylko tyle, że Kochali się, że strach w niczym nie ustępuje antologiom pisanym przez starych wyjadaczy. ZakuŻone Warsztaty zaserwowały nam osiem bardzo ciekawych tekstów (w tym Imponderabilia oraz Miód z moich żył, które wyróżniają się z tłumu), a także cztery przyzwoite (na pewno nie słabe), także nieźle rokujących na przyszłość autorów.
Młode wilki też potrafią kąsać!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.5
Ocena recenzenta
7.38
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Kochali się, że strach
Autor: antologia
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 21 września 2007
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Antologie
ISBN-13: 978-83-60505-83-0
Cena: 25,00 zł



Czytaj również

Komentarze


Zicocu
   
Ocena:
0
Recenzja dobra, ale zdecydowanie zbyt obszerna. Rozumiem, że chciałeś omówić każde opowiadanie dokładnie, jednak przesadziłeś. A sam zbiór dość ciekawy, jeśli nie znajdę nic ciekawszego to zakupię :)
01-11-2007 16:21
malakh
   
Ocena:
0
Obszerna;p

Normanie nikomu nie dogodzisz!
Jak była dużo krótsza, to korektor uznał, że jest za skromna. A jak rozbudowałem, i Wojtkowi się w taka podobała, to teraz komuś innemu nie...

Ech...

Acha... zauważyłem, że mam błędy;/
"Tylko mnie kochaj" napisała Wiktoria, a nie Wiktor, a autor "Serca na dłoni" ma na nazwisko Grochowalski...

Jak zwykle zadziałała moja cudowna autokorekta w Wordzie;/
03-11-2007 13:50

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.