» Opowiadania » Głos Anioła

Głos Anioła

Sam bowiem Pan zstąpi z nieba na znak i na głos archanioła, i na dźwięk trąby Bożej, a zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi” [1 Tes 4, 16]

Nathaniel siedział przy stoliku w kącie zadymionej knajpy. Woń tytoniu, zmieszana z zapachem potu i alkoholu, unosiła się pod niskim sufitem lokalu niczym gęsta mgła. Osiadała na boazerii przylepiając się do poszarzałych czarno – białych zdjęć, jakby chroniąc je przed samotnością i zapomnieniem. Nieznośne gorąco dawało się we znaki wszystkim mieszkańcom Nowego Orleanu i nawet najstarsi nie pamiętali takiej fali upałów. Wiedzieli jednak, że są one zwiastunem czegoś niedobrego. Zbliżała się bowiem pora huraganów. Miała jednak dopiero nadejść, więc było jeszcze trochę czasu, który należało spędzić w którejś z licznych knajp, w jakie obfitowało miasto. Gdy mocno wiało, nikt nie pił. Nathaniel wpatrywał się tępo w kieliszek whiskey, który kelner postawił przed nim. Kostka lodu rozpływała się leniwie w alkoholu.

- I`m beginning to see the light – nucił pod nosem słowa piosenki, którą na scenie próbowała wykonać młoda, seksowna czarnulka o krągłych pośladkach i wydatnym biuście. Te atrybuty miały zapewne rekompensować brak talentu wokalnego. Po chwili parsknął śmiechem. – Aleś ją spieprzyła – pomyślał i wypił jednym haustem whiskey. Wyciągnął z kieszeni cygaro i zapalił je, wypuszczając kłęby aromatycznego dymu.
- Dobrze, że są choć cygara. Ich szlachetny aromat tłumi ten obrzydliwy smród. – Skinął na barmana po następną kolejkę. Zaczął zastanawiać się, czy to, co postanowił zrobić, okaże się właściwym wyjściem. Czy to okropne zadanie, które powierzono mu tak dawno temu można jeszcze powstrzymać? I co go spotka za niesubordynację? Ba! Jak by nie patrzeć to była zdrada! Niewybaczalna.

Nie zwrócił uwagi, gdy do lokalu wszedł wysoki mężczyzna. Stanął przy barze i obojętnym wzrokiem przyglądał się siedzącym. Większość grała w karty, jedna, przytulona do siebie czule para słuchała czarnej piosenkarki męczącej się z kolejnymi kawałkami Elli. Jego uwagę przykuł medytujący nad szklaneczką Nathaniel. Nieznajomy zamówił kolejkę i udał się w jego kierunku.
- Przepraszam, czy można? – Zapytał uprzejmie.
- A siadaj pan. Tu i tak wszędzie i wszyscy tak samo cuchną.
- To właśnie jest ta przesławna atmosfera Orleanu – odparł nieznajomy siadając przy stoliku.
- Tak – mruknął Nathaniel – bardzo klimatyczna.
- Pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Louis…
- Niech zgadnę – przerwał mu parskając śmiechem Nathaniel – Louis Armstrong? – Wypity alkohol zdążył uderzyć już do głowy.
- Skąd pan wiedział? – Nieznajomy uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nie wiedziałem. Ale w tym cyrku brakuje mi jeszcze tylko Elvisa.
- Loius Chiphre. – Dokończył mężczyzna. – A pan jest…
- Nathaniel. Po prostu Nathaniel.
Obcy uśmiechnął się nieznacznie.
- W porządku. Mimo wszystko miło mi pana poznać.
- Czy mnie będzie miło, to się okaże z czasem. – Nathaniel wypuścił kolejny kłąb dymu i upił łyk whiskey. – Co pan tu robi, panie Chiphre?
- Powiedzmy, że interesy. Dowiedziałem się, że można tu kupić coś bardzo cennego.

Dopiero teraz Nathaniel dokładniej przyjrzał się gościowi. Jego uwagę przykuły turkusowe, bystro spoglądające oczy. Kruczoczarne włosy, starannie zaczesane i połyskujące brylantyną zdradzały pedantyczną osobowość. Nienagannie skrojony garnitur i złoty pierścień na lewej dłoni świadczyły o zamożności tego człowieka. Przy nim strój Nathaniela wydawał się co najmniej niechlujny.
- Co to takiego?
- Jestem pasjonatem jazzu. Sam trochę gram na trąbce. Mam nawet sporą kolekcję tych wspaniałych przedmiotów. Od wielu lat podróżuję po świecie w poszukiwaniu tego jednego, jedynego w swoim rodzaju instrumentu.
- Zatem wypijmy za….trąbę – zaszydził Nathaniel. – Niech ta jedyna będzie właśnie tu! I zagrzmi, aż padną te mury!
- Na zdrowie.
Szklanki powędrowały do ust. Nathaniel mlasnął z zachwytem. Dawno nie pił tak wybornego alkoholu.
- A pan?
- Co ja?
- Co pan tu porabia? Jeśli wolno spytać oczywiście.
- Czekam na kogoś. Odrobinę za długo. – Na myśl o nim zaklął w duchu.
- Kobieta?
Nathaniel spojrzał mętnym wzrokiem na Louisa a potem na pustą szklankę.
- Pańskie przypuszczenie jest w dużym stopniu uzasadnione. To…baba. – Przypomniał sobie, że kiedyś wyrwali mu jaja i wsadzili w ryj. A potem zakopali. Uśmiechnął się.
- A co pan tam ma? – Mężczyzna wskazał niedbale głową w kierunku futerału, który stał z boku. Niemal dotykał go butem.
- Nic takiego. Zwykły saksofon.
Louis przyjrzał się uważnie futerałowi. Jeszcze takiego nie widział.
- Też pan gra?
- Uchowaj Boże! Kiedyś mi kazali. I jeszcze raz mam kiedyś zagrać, ale mam nadzieję, że po raz ostatni. To ma być ponoć koncert z największą widownią w dziejach.
Louis uśmiechnął się pod nosem i skinął na barmana. Ten zjawił się po chwili z tacą stawiając na stoliku następną kolejkę. Potem następną. I następną….

- Obudź się idioto!
Nathaniel poczuł najpierw tępy ból z tyłu czaszki, który powoli rozchodził się pulsacyjnie po całej głowie. A potem podniesiony głos tego, kto go budził.
- Czego znowu?! – Stęknął rozglądając się tępo po opustoszałym lokalu. Świtało już. Murzynka przestała śpiewać a barman leniwie wycierał szklanki przyglądając się zmęczonym wzrokiem ostatnim gościom..
- Coś ty ze sobą zrobił?
- O, Ariel. Całą noc czekałem!
- Nie wpadło ci do tej pustej głowy, że może byłem zajęty! Musiałeś się znowu tak schlać? – W jego głosie dało się wyczuć pretensję.
- A ty co byś zrobił, gdybyś był na moim miejscu? Gdybyś musiał zrobić to, co mnie powierzono?
- Gdzie to jest?
- Trąba? Stoi tu…obok…- spojrzał na podłogę i momentalnie oprzytomniał. – Gdzie ona jest?! – Krzyknął podrywając się z miejsca. - Kurwa, gdzie moja trąba!?
Barman zdumiony upuścił szklankę na podłogę.
- Kto ci ją dał? – Ariel był wzburzony.
- Sam wziąłem. Musiałem poćwiczyć.
- Teraz sobie na fujarce zagraj! – Warknął rozwścieczony Ariel kopiąc stojące obok krzesło. Ze stolika w przeciwległym kącie uniósł się ogromny murzyn. W pogrążonym w mroku lokalu pozostawał prawie niewidoczny.
- Spierdalaj! – Nathaniel warknął w jego kierunku i tamten zrezygnował.
Ariel podniósł krzesło i usiadł na nim przy stole. Zastanawiał się.
- Rozmawiałeś z kimś wczoraj? – Zapytał w końcu.
Nathaniel próbował odtworzyć w pamięci ostatnich kilka godzin. W głowie miał tylko strzępy dnia, muzykę….Light….whiskey….ogień. Zwłaszcza ogień towarzyszył mu, gdy pił. Ogień, który go trawił i spopielił.
- Z kim się tak schlałeś?! – Ariel był wyraźnie poirytowany. – Zaczynam tracić do ciebie cierpliwość. Od czasu zesłania do Torunia tylko pijesz i ćpasz. Nie poznaję cię.
- Przysiadł się do mnie jeden gość. Przedstawił się nawet. Mówił, że nazywa się Louis….Louis Chiphre.
- Czego chciał?
- Rozmawialiśmy….trochę. Stawiał kolejki, to piłem.
- O czym rozmawialiście?
- Nie pamiętam.

Ariel rozłożył bezradnie ręce. Zastanawiał się, co robić. Sytuacja stała się beznadziejna. Zbliżał się dzień, w którym wszystko miało się zmienić….Na który wszyscy czekali tak długo, a ten kretyn wszystko zawalił! Dobrze, że nie upłynęło dużo czasu. Może pozostali jeszcze się nie dowiedzieli o wszystkim. Może uda się odnaleźć gościa, który ukradł trąbę. Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli to on pierwszy zagra, zwiastując…Ale na szczęście nie zna….Wbił czujny wzrok w Nathaniela.
- A pamiętasz hasło?
- Hasło? – Zdziwienie mieszało się na jego twarzy z roztargnieniem. – Jakie hasło do cholery?
- Słuchaj baranie – Ariel zbliżył twarz do siedzącego. Woń nie przetrawionego alkoholu uderzyła w nozdrza. – Musieli ci podać hasło, kiedy brałeś trąbę.
- Ukradłem ją.
Ariel oparł się o krzesło i gwizdnął. Analizował położenie. To miało swój plus. Przynajmniej nie zdradził hasła temu nieznajomemu. A on go potrzebuje. Sama trąba nic nie da. Zatem albo ich oczekuje, albo będzie szukał, żeby je wydusić. Bo wtedy…wtedy to on będzie sądził.
- Dobra, robimy tak! – Ariel musiał myśleć za dwóch. – Skoro nie znasz hasła, to jesteśmy chwilowo bezpieczni. Ale musimy odzyskać trąbę, bo inaczej to Szef nas….
- Zajebie?
Ariel kiwną potakująco głową.
- Słuchaj, ten Louis to był sam…wiesz kto.
- No jasne! – Nathaniel złapał się za obolałą głowę. – Louis Chiphre!
- Musimy go odnaleźć. I to szybko.
- Ale gdzie? Nowy Orlean ma chyba z milion mieszkańców.
- Nie tu. Zresztą już niedługo ubędzie ich stąd sporo. Musimy zejść do niego!
Nathaniel wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
- Ale….
- Właśnie tak. Musimy umrzeć!
Obaj pogrążyli się w zadumie. Milczenie przeciągało się.
- To może chociaż się uwalę? – Nathaniel podniósł wzrok na towarzysza.
Ariel niedbale machnął ręką.
- Niech ci będzie. Pij ile wlezie. Ja zajmę się resztą.

Nagły pisk opon obudził drzemiącego na bocznym siedzeniu Nathaniela. Zanim dotarło doń, co się dzieje, minęło kilka chwil. Nie czuł już głowy. Jedynie mdłości. Otworzył szybę i miał zamiar zwymiotować, gdy dotarło doń, że jadą ponad 100 mil na godzinę.
- Lepiej nie ryzykować! – Pomyślał. – Jeszcze mnie pobrudzi.
Z tyłu usłyszał dźwięk policyjnych syren.
- Co ty robisz? – Zapytał podejrzliwie, spoglądając na licznik.
- Próbuję nas zabić. – Ariel docisnął pedał gazu. – Widzisz to przed nami?
Nathaniel spojrzał przed siebie i jęknął. Blokada. Kilkanaście wozów policyjnych ustawionych w poprzek drogi i policjanci. Mnóstwo policjantów mierzących w nich broń. Zbliżali się niebezpiecznie szybko. Nathaniel nieco zdezorientowany, sięgnął za siebie i zapiął asekuracyjnie pasy, na próżno starając się dojrzeć poduszkę powietrzną. Za bardzo przyzwyczaił się do ziemskiego życia i grożących tu niebezpieczeństw.
- Niech zgadnę, nie zatrzymasz się?
Nie usłyszał już jednak odpowiedzi tylko krótki, nagły trzask w okolicach skroni. Jakby cała głowa rozsypała się niczym tłuczone szkło. Ostatnie co zobaczył, to niebieskie światełko policyjnego radaru, które przebijając przednią szybę zmiażdżyło mu głowę.
- To ma być to światełko w tunelu….? – Zdążył pomyśleć i ciemność spowiła wszystko dookoła.

- No dobra, co dalej? Tam na końcu powinno wreszcie być jakieś światełko. – Prychnął pogardliwie Nathaniel. – Gdzieś u diabła musi być! W duchu dziękował Bogu, że już nie boli go głowa. Ale z drugiej strony jak miała boleć, skoro już jej nie miał? Odczuwał nawet coś w rodzaju wewnętrznego spokoju. Podobnie jak w…Antwerpii dawno temu. Tylko że wtedy bardziej bolało, a śmierci towarzyszył dławiący dym i wypełzające spod płonącego stosu języki ognia. No i wtedy wyły nie policyjne syreny tylko rozszalały i otumaniony strachem przed szalejącą zarazą tłum, który rozpaczliwie szukał sprawców epidemii. Padło na niego, zwykłego mnicha, który ośmielił się głosić w mieście herezję begardów i przez to sprowadził na miasto gniew Boga.
Przez chwilę obaj stali w miejscu, próbując przyzwyczaić się do ogarniającej ich zewsząd ciemności. Dookoła panowała martwa cisza.

- Idziemy dalej – rozkazał Ariel. – Gdzieś w końcu trafimy. Samobójcy trafiają zawsze do piekła.
- Ale my mieliśmy…wypadek. A to nie to samo!
- Nie filozofuj mi tu teraz. O, patrz! Brama!
Podeszli bliżej. Ogromne spiżowe wrota przytłaczały wchodzących. Zdawało się, że sięgają samego nieba. Oba skrzydła zdobione były kunsztownymi płaskorzeźbami, przedstawiającymi sceny z codziennego życia w piekle. Wprawna dłoń przedwiecznego artysty wprawiła je dodatkowo w ruch, nadając całości porażającego swym realizmem piękna. Sceny zmieniały się jak w kalejdoskopie. Oto właśnie jeden z nieszczęśników przeżywał po raz kolejny swą mękę, gdy ciało powabnej kobiety, którą już miał posiąść, zmieniało się nagle w obrzydliwego owada, który chwytając go w swe kleszcze, zmuszał do kopulacji. Istota cierpienia przez wieczność i na całą wieczność. Nathaniel przypatrywał się temu z uwagą.
- Chodźmy. Nie mamy czasu! – Ponaglał Ariel.
- Co tu jest napisane? – Nathaniel próbował odczytać widniejący na mosiężnej klamce łaciński napis.
Non omnis moriar…
- Ciekawe…- mruknął zamyślony. – I to na bramie do piekła! Gdzie teraz?
- Daj pomyśleć – warknął Ariel. – Jestem tu pierwszy raz.
- A ja co niedzielę na kawę wpadam, tak? Wpakowałeś nas tu, to teraz myśl. Nie lepiej było poczekać, aż sam się zjawi? A tam tyle wyśmienitej whiskey było…- rozmarzył się Nathaniel.
- Dziś miała uderzyć Katrina – odfuknął. – Więc lepiej, że nas tam nie ma. A niedługo to się tu zaroi od duszyczek. Wchodzimy!

- Niech to szlag! Gdzie on się znowu podział? – Ariel błądził po jasno oświetlonym korytarzu. Był nieprawdopodobnie długi i wydawać się mogło, że nie ma końca. Co kawałek na prawo i lewo rozchodziło się wiele rozgałęzień. Całość, widziana z góry przypominać musiała wielki, wielowymiarowy labirynt. Gdzieś w nim czaił się Minotaur, czyli sam Diabeł - samotny twórca a zarazem wiekuisty więzień swego dzieła. Po obu stronach korytarzy znajdowały się drzwi, skąd wypełzały doń dziwne mary i projekcje. Jakby był w wirtualnym kinie. Istne fantomy! Trzymał jednak umysł na wodzy. Wiedział, że mogą go wchłonąć. A wtedy po nim. Na szczęście jest aniołem!

Nathaniel stał pośrodku polany. Trawa, na której stał, była miękka i ciepła. Ale purpurowa.
- Coś się nie zgadza….- pomyślał. Rozejrzał się uważnie. Z trawy zaczęły wypełzać dziwne, przypominające mrówki, stwory. Tyle, że miały ludzkie dłonie i twarze. Upiorne. Zamiast zębów długie kły. Zbliżały się do niego. Zaczęły kąsać.
- Kurwa! Boli! – Nathaniel krzyknął zdziwiony. – Przecież umarłem?! Ale zaraz…czy anioł może umrzeć?
Czuł palący ogień w miejscu, gdzie kąsały stworki. Nie mógł się ruszyć. Nagle cały począł płonąć. Jak pochodnia. Swąd palonego ciała począł go dusić.
- Co się…- nie zdążył nawet pomyśleć, gdy stanął pośrodku miasta. Zgromadzony dookoła tłum przyglądał się mu. Jedni krzyczeli coś, inni machali rękami. Zdawało się mu, że to w jego kierunku. Rozejrzał się dookoła. Po chwili stwierdził, że jest przywiązany do pala. A pod nim…..stos.

- Antwerpia – pomyślał. – Już zapomniałem, jak to było. Ból stłumił zmysły a dym udusił.
Ktoś podłożył ogień. Spojrzał nań tymi samymi, turkusowymi oczyma.
- I kto teraz zagra? – Zapytał z uśmiechem. Tłum wył jak oszalały.
Nathaniel zrozumiał, że musi się uwolnić. Poczuł, że ktoś go ciągnie za stopy w dół. Ariel. Dzięki Bogu znalazł go!
- Uważaj następnym razem! – Ostrzegł go towarzysz. – Te projekcje mogą się nawzajem wchłaniać i mieszać. Robi się z tego niezła kaszka.
- Każdy ma takie piekło, na jakie sobie zasłużył – westchnął Nathaniel przypominając sobie to, co zgotowali mu za życia ludzie. Oczyszczenie duszy przez święty ogień. A wszystko w imię Stwórcy. Przez myśl przeszło mu jeszcze, że Bóg harmonijnie współpracuje ze swoim odwiecznym przeciwnikiem, jeśli idzie o ukaranie grzeszników. Odsyła ich do piekła niczym transporty bydła, jakby wypełniał jakieś zobowiązania czy limity. – A ty?
- Byłem czujny. Chodźmy. Tędy!
Ruszyli korytarzem przed siebie. Na końcu dostrzegli drzwi.
- Ty, patrz! Winda! – Zdziwił się Ariel. – Pewnie jeszcze pojedzie do góry?
Weszli do środka.
- Faktycznie. Jedzie do góry! – Nathaniel był zdumiony. Wcisnął przycisk. Poczuli, że się unoszą.
- Jakbym….dostał skrzydeł!
Ariel spojrzał gniewnie na towarzysza. Nie podzielał jego entuzjazmu i zafascynowania piekłem. Zastanawiał się, co dalej robić. Wejdą do Lucyfera i co? Powiedzą: oddawaj trąbę? Przecież im nie odda! Wyśmieje ich. Z zamyślenia wyrwał go odgłos rozsuwających się drzwi. Weszli bezpośrednio do owalnego gabinetu.Pomieszczenie tonęło w półmroku, który rozjaśniały jedynie wątłe smugi bladego światła, dobywające się zza przesłoniętych żaluzji. Wnętrze było urządzone wytwornie. Wielkie, lśniące biurko z najszlachetniejszego hebanu, biblioteka w wiktoriańskim stylu, a na niej wszystkie wydania Biblii, Koranu, Sutr. W rogu przeszklony barek z najlepszymi gatunkami alkoholi, który zwrócił uwagę Nathaniela. Zaraz jednak skierował swój wzrok w wiszące na ścianie lustro, w którym próżno doszukiwał się swego odbicia. Z uwagą jął przypatrywać się masywnej, dębowej ramie. Wyrzeźbione w niej rydwany gnały dookoła lustrzanej tafli wzbijając dookoła kłęby kurzu. Wydawało się, że słychać krzyki woźniców i ponaglanych batem zwierząt. Dopiero na samym końcu dostrzegli, że za biurkiem siedzi mężczyzna. Przyglądał się gościom z wrodzoną uwagą, ale i lekkim rozbawieniem.
- Siadajcie proszę – powiedział wskazując na fotele. – Czekałem na was.

Nathaniel ponownie skierował swój wzrok na barek, który znajdował się dokładnie naprzeciw niego. Ariel usiadł.
- Nalej sobie – zaproponował Lucyfer. – Pierwsza butelka whiskey upędzona przez Gusa O`Connora! Jeszcze zanim założył w Doolin swój pub. Lepszej nie znajdziesz nigdzie. A tu obok – gospodarz wskazał palcem – wyśmienite wino. Najlepszy rocznik w dziejach: trzydziesty drugi.
Nathanielowi nie trzeba było powtarzać dwa razy. Napełnił dwie szklanki i usiadł na fotelu obok Ariela. Drugą szklankę podał jednak gospodarzowi. Ten skinął uprzejmie głową.
- Ukradłeś mi trąbę – wypalił nagle. - Spiłeś, a potem ukradłeś.
- Przecież nie jestem ministrantem – roześmiał się Lucyfer. – Miałem grzecznie poprosić? I dałbyś mi ją?
- I tak jest bezużyteczna! – Wtrącił Ariel.
- Wiem. Znam listy Pawła. – Parsknął pogardliwie. – A on nie zna hasła. – Wskazał ruchem głowy na śmiałka. Zatem mamy pata. On ukradł trąbę, nie dostał hasła, teraz ja mam trąbę, wy jesteście u mnie, na górze pewnie zaczną jej szukać….
Nathaniel podniósł dłoń.
- Pomyślmy zatem. Coś trzeba zrobić, no nie? Trąby nie oddasz….?
Lucyfer zaprzeczył kiwając głową.
- Mówiłeś, że masz sporą kolekcję.
Gospodarz zmierzył rozmówcę czujnym wzrokiem, po czym roześmiał się na cały głos.
- Ty masz jaja! Nie to, co on – spojrzał pogardliwie na Ariela. – Zaraz poszukam odpowiedniej. A ty ją podmienisz.
Wstał od biurka i podszedł do wielkiej szafy, która stała za jego plecami. Otworzył ją i wodził wzrokiem po instrumentach. Wreszcie wziął jeden do ręki i podszedł do Nathaniela.
- Gdy nadejdzie czas odezwij się. Ty dostaniesz hasło, ja będę miał trąbę. Tak zacznie się Har – Magedon!
- Chwila chwila! – Ariel poderwał się na nogi. – Co my tu właściwie uzgadniamy?
- To pertraktacje – odparł Lucyfer. – Jezus nie może sam sądzić. To nie byłoby obiektywne. Waga ma dwa końce. I ja jestem potrzebny. Pamiętacie Hioba? Ja też tam byłem. To był pierwszy raz, kiedy wykorzystał mnie do osądzania człowieka, można nawet rzec, że ja tego biedaka broniłem. A teraz chciał mnie od wszystkiego odsunąć! Ale nie ze mną te numery. W końcu któż zna ludzką naturę i jej ułomności lepiej ode mnie? – Mrugnął porozumiewawczo do Nathaniela. - A teraz wracajcie. I pamiętajcie, nic się nie stało!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~Felicita

Użytkownik niezarejestrowany
    Hmm...
Ocena:
0
Moim zdaniem to opowiadanie posiada niezwykły klimat. Poza tym przedstawia ludzkie problemy, naszą pazerność, nałogi, chęć ucieczki przed problemami. Ponadto ukazanie w taki sposób aniołów pozwala przypuszczać, że mogą oni żyć pośród nas, a my nawet o tym nie wiemy. A i Lucyfer, który nie chce zostać zapomniany i porzucony. Uważam, że opowiadanie jest napisane świetnie. Bije od niego (opowiadania) coś czego dawno nie spotkałam. Warto przeczytać. ;)
16-01-2008 22:33
~Jasmin

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Cała ja. Przygotowałam piękny komentarz, wcisnełam "komentuj" i... nic. :(
Ten będzie krótszy i nie tak urodziwy, za co z góry przepraszam. Nie moja wina.
Przez tekst przebija apokaliptyczna wizja końca świata. Temat przytłaczający, mroczny i poważny. Większość z nas podchodzi do tego tematu z pokorą, lękiem, szacunkiem. A co Ty robisz? Dookoła tego wątku tworzysz historię... Otaczasz go nią niczym patyk watą cukrową... I temat staje się taki... lżejszy, łatwiejszy do przyjęcia, łagodniejszy. Lucyfer okazuje się całkiem sympatyczną istotą o nienagannym guście i godnym pochwały talencie wytrwanego negocjatora.
Tak.. klimat to jest to, co przyciaga uwagę w tym opowiadaniu. Klimat i.. smaczek.
Doskonale "doprawiłeś" to opowiadanie. Jest takie... ciepłe chociaż mroczne, pogodne chociaż poważna. Jest taka... ludzka. Słodko-gorzka, lekko słona, czasem gorzkawa.
Jak już mówiłam - niebanalne opowiadanie.
Jak już mówiłam - szczególnie przypadły mi do gustu dwa Twoje pomysły w nim zawarte:
1. "Nie wszystek umrę" - optymistyczne przestałnie na bramach piekieł. Genialne.. Aż ma się ochotę tam zajrzeć i sprawdzić, czy Lucyfer rzeczywiście ma takie poczucie humoru.
2. Anioł klnący jak szewc. Kurcze... Lubię tego faceta... Właśnie za tą lekko (a może bardziej niż lekko) przekrzywioną aureolkę.
I znów się rozpisałam. Cała ja... Przepraszam najmocniej wszystkich czytających.
A Tobie, Sławku, gratuluję. Z przyjemnością przeczytam kolejne Twoje opowiadania.
Trzymaj się, mój Nathanielu. :)
19-01-2008 21:27
Qball
   
Ocena:
0
Świetne opowiadanie. O niebo - a może nawet piekło - lepsze niż inne serwowane ostatnio na polterze.
Jest tym bardziej w moim guście z powodu osadzenia go w Nowym Orleanie i nadanie Lucyferowi imienia Louis Chipher. Mocno zalatuje klimatem zatęchłych bagien Nowego Orleanu z ich kulturą mieszającą katolicyzm z voodoo. Jeszcze mocniej zalatuje "Harry Angel'em" i za to największy plus.

Świetna robota i czekam - naprawdę, bez ściemy i pochlebstwa - na jakieś kolejne Twoje opowiadanie.
20-01-2008 22:49
~Kasia R.

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bardzo mi się podoba (niezmiennie)! Jak Ty to robisz, że z tych słów, z takich zwykłych słów jakie używa pewien procent ludzkości w przyziemnych sytuacjach, układasz tak zmyślną całość? Podziwiam tez za to, że umiesz ująć pewne całości w zwięzłą formę opowiadania, nie ujmując nic z wdzięku i lekkości występujących w nim bohaterów i ich perypetii :) Świat, jaki kreujesz, jest podobny do otaczającego nas, ale jednocześnie kręci się on według jakiejś własnej osi, jest lekko zbakierowany, tak jakby obserwowany spod zmrużonych powiek - i serwowany z dużą dozą humoru i ironii. Nigdy nie pasjonowały mnie tematy anielsko-diabelskie. Teraz zaczęły :)
pozdrawiam serdecznie, zachwycona Kasia
01-02-2008 20:59
synod
   
Ocena:
0
Płynna akcja, logiczny i ciekawy temat. Tekst jest ułożony w sposób który wciąga czytelnika i pozwala mu trochę pogłówkować. Podoba mi się zwłaszcza opis piekła. Mało kto podejmuje się chodźby szczątkowego opisu zaświatów.
03-02-2008 08:50
~45632245

Użytkownik niezarejestrowany
    ee
Ocena:
0
Gratuluje Sławku
15-05-2008 20:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.