» Recenzje » Fantasy. Ewolucja gatunku - Grzegorz Trębicki

Fantasy. Ewolucja gatunku - Grzegorz Trębicki


wersja do druku

Fantasy językiem filologów

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Fantasy. Ewolucja gatunku - Grzegorz Trębicki
Każdy student przynajmniej raz w życiu zetknął się z tekstem, w którym słów wyglądających na polskie było jak na lekarstwo, a ich brak autor zrekompensował mnóstwem zawiłych zdań i terminologii niemalże fantastycznej. Moim ulubionym "filologicznym" wybrykiem jest słowo "ostensywny", niezrozumiałe dla nikogo poza tłumaczem feralnego tekstu autorstwa bodajże Johna L. Austina oraz grupki filologów klasycznych.

Niestety, właśnie taką pozycją jest Fantasy. Ewolucja gatunku – książka wartościowa z uwagi na szerokie spectrum poruszanych problemów związanych z klasyfikacją rozmaitych powieści fantasy, liczne do tychże powieści odwołania oraz rzetelne analizy fabuł. Cała pozycja podzielona została na cztery rozdziały poprzedzone obszernym wstępem, w którym autor objaśnia przyjęte przez siebie metodologiczne i terminologiczne założenia, a także zwraca uwagę na różny sposób definiowania zjawiska "fantasy" w innych analizach literaturoznawczych. W trzech pierwszych rozdziałach przedstawione zostały etapy rozwoju gatunku, od narodzin fantasy na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, aż do ostatnich przykładów z roku 2003. Każda z tych części jest zarazem próbą określenia zespołu cech wyróżniających powieści pochodzące z każdego przedziału czasowego. Rozdział ostatni, zatytułowany Konwencja fantasy a jej formy hybrydalne, koncentruje się wokół powieści, w których obecne są dwa światy przedstawione; pierwszy, zbliżony do rzeczywistego, oraz drugi, posługujący się klasycznymi dekoracjami fantastycznymi. Krótkie zakończenie streszcza najważniejsze założenia pracy i wskazuje na ograniczone pole analizy, które jest wynikiem niedostatecznej uwagi poświęcanej literaturze fantasy.

Autor sięga nie tylko po kanoniczne pozycje, przywołując nieraz powieści zapomniane albo uznane za relikty przeszłych epok (np. The Well at the World’s End Williama Morrisa, która do dziś nie została przetłumaczona na język polski, choć stanowi ważny etap ewolucji gatunku fantasy). Grzegorz Trębicki nie poprzestaje też na egzemplarzach dostępnych w polskich księgarniach i czytelniach, opierając swoje wnioski na dziesiątkach opracowań. Wszystko to sprawia, że wykonał kawał dobrej filologicznej roboty, ale, a właściwie ALE…

…ALE doktorat nie jest dobrym materiałem na książkę popularyzującą cokolwiek wśród masowego odbiorcy. Na pewno nie doktorat w stanie czystym, trafiający do druku prosto sprzed nosów nobliwej komisji profesorskiej, lubującej się w sformułowaniach typu: "proza niemimetyczna", "gatunek prawdziwie synkretyczny" czy "polaryzacja języka narratora". Czytelnik nieprzyzwyczajony do tego specyficznego dialektu zniechęci się po pierwszej stronie, pozostawiając opracowanie Trębickiego studentom i bibliofilom podchodzącym do książek z nastawieniem snobistyczno-masochistycznym (snobistycznym, bo przecież to pozycja poważna, "naukowa" i jako taka po przeczytaniu daje władzę nad tłumem ignorantów; masochistycznym, ponieważ bibliofil też musi sięgać do słownika, by rozszyfrować co trudniejsze łamańce terminologiczne).

Czytelnik przeciętny, niechętny wszelkim "teoriom" i "syntezom" nie doceni ogromu pracy włożonego w wybranie powieści jak najlepiej podkreślających ciągłe przemiany zachodzące wewnątrz gatunku, w przeanalizowanie wielu motywów obecnych w różnych odmianach powieści fantasy (jak chociażby zjawisko "przemieszczenia" pozwalające na umieszczenie akcji powieści zarówno w świecie całkowicie nierzeczywistym – niemimetycznym – jak i w rzeczywistości zbieżnej z naszą) czy wreszcie w absolutnie godnym podziwu unikaniu zdradzania zakończenia omawianych powieści, nawet jeśli są one przeznaczone dla dopiero sylabizujących ośmiolatków.

Cóż więc począć z tak niecodzienną lekturą? Nic prostszego – zaproście do wspólnego czytania znajomych filologów, którzy wzmianki o fantasy kwitują pogardliwym prychnięciem. Oni przystępnie przełożą trudną terminologię na język bliższy nam, zwykłym czytelnikom, my zaś zachęcimy ich do fantastycznych poszukiwań, bo przecież, skoro powstał doktorat o fantasy, to może nie jest to taka kompromitująca bujda?
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Fantasy. Ewolucja gatunku
Autor: Grzegorz Trębicki
Wydawca: UNIVERSITAS
Miejsce wydania: Kraków
Data wydania: październik 2007
Liczba stron: 184
Oprawa: miękka
ISBN-13: 97883-242-0726-8
Cena: 25,20 zł

Komentarze


~Malkav

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Intelektualnej masturbacji mówimy stanowcze nie.
Niestety polska kadra naukowa ma problem z filtrowaniem tego co powinno pokazywać się kolegom, a co puszczać do druku.
01-09-2008 21:11
~Parsifal

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Ja tylko podzielę się stwierdzeniem, że jeśli pojęcia takie jak "proza niemimetyczna", "gatunek synkretyczny" czy "polaryzacja języka narrator" są uważane za jakieś szczególnie wydumane, trudne do zrozumienia i straszne, to źle się dzieje w państwie polskim. A wystarczyło nie spać na lekcjach j. polskiego w liceum.

Pozdrawiam (bez intelektualnej masturbacji)
01-09-2008 21:36
~

Użytkownik niezarejestrowany
    Ewolucja gatunku fantasy?
Ocena:
0
Dowcip jednozdaniowy ;>
01-09-2008 21:53
crusia
    crusia
Ocena:
+1
nie czytałam, ale jeśli zacytowane wyrażenie były najtrudniejszymi z tych, które pojawiły się w książce, to uwagi o masochizmie są raczej śmieszne ;) a filologiem jestem, ale angielskim, więc to ciut inna branża :p
01-09-2008 22:12
~Ignorant

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
-9
Poszedł won z tym tałatajstwem. Litery, znaczy gusła! Poszedł won skurw***** bibliofilowie, w dupę sobie wsadźcie teorie i syntezy, niechaj to ludzie porządni, prawi, rozumieją, co czytają.
Poszedł, powiadam! Won, powiadam! Nie będę czytał! A złamańce termino...termano.... termocośtamlogiczne to sami jesteście! Ha!
01-09-2008 22:43
Majkosz
    Nie róbmy z niewiedzy cnoty
Ocena:
+8
Witam!

Trudno mi zrozumieć, jakież to czynniki złożyły się na przekonanie, iż praca doktora Trębickiego jest przeznaczona na plażę? Czy to dom wydawniczy, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych Universitas wskazuje, że zadaniem książki jest popularyzacja wśród mas? A może tekst z tyłu okładki, który informuje rzetelnie, iż ma się do czynienia z opracowaniem teoretycznoliterackim i lojalnie nazywa rozprawę "studium badawczym" sugeruje, że dzięki niej fantastyka ma trafić pod strzechy?

"Fantasy" Trębickiego jest książką naukową, nie popularną. Konsekwentnie stosuje pewną metodę badawczą, posługuje się słownictwem dla niej właściwym oraz odpowiednią poetyką. Zapewniam, nie ma w niej absolutnie nic skomplikowanego ani dziwacznego - wywód jest bardzo precyzyjny. I, doprawdy, nie trudny dla każdego, kto potrafi wyjść poza słownictwo gazetowe.

Ale, taka lektura wymaga przygotowania, a "Fantasy" nie jest przeznaczone dla "czytelników przeciętnych", lecz dla filologów, w przeciwieństwie do, na przykład, przewodnika Sapkowskiego. Absurdalny zarzut postawiony w tej recenzji dałoby się przecież odnieść do każdej innej pozycji naukowej, polskiej i zagranicznej (niekiedy w znacznie większym stopniu).

Zatem, czyżby to tematyka zwiodła recenzentkę? Jak widać, o fantasy można też mówić mądrze i traktować gatunek poważne, a nie każda pozycja na jego temat adresowana jest do fanów. A nawet do studentów, którzy - być może - powinni zadać sobie pytanie, czy obecność terminu "ostensywny" unieważnia przełomowe ustalenia Austina. Czy może, unieważniałaby, gdyby faktycznie się nim posługiwał.

(Skądinąd i całkiem na marginesie: autor jest anglistą, nic dziwnego, że pisze o książkach nie tłumaczonych na język polski.)

Z serdecznymi pozdrowieniami!
01-09-2008 22:56
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Muszę to mieć.

Jedyne trudne z wymienionych pojęć to dla mnie "polaryzacja", a i tak zrozumiałem o co w nim chodzi po prostu czytając podany przez Ciebie przykład

Dobra okładka.

Muszę to mieć.
02-09-2008 07:36
senmara
   
Ocena:
0
Nie sądzę, żeby autorka robiła z "niewiedzy cnotę". Ja odczytałam to raczej jako uwagę, ze doktorat prosto sprzed nosów profesorskich raczej nie zachęci "masowego odbiorcy".

Zauważyłam też "stały" element: jest mnóstwo rzeczy, które nie były przetłumaczone na polski.

Ogólnie wydaje mi się, że "typowy" (brzmi to dziwnie, ale nie chce stosować słowa statystyczny, bo nie mam pod ręką statystyki) czytelnik fantasy, który nie jest filologiem z wykształcenia, nie siega po tego typu książki.

Może Wy akurat nie jesteście filologami, nie jesteście super zaawansowani w "hobby", nie pracujecie w branży a tylko czytacie takie ksiażki w ramach miłego sędzania czasu - wówczas jesteście pewnie niewielkim procentem wśród czytelników.

Bardzo się cieszę, że np. na bliskiej mi działce horroru są bardzo przyjazne, napisane prosto i bez tekstów-zen-filologicznych książki o horrorze, np. te pisane przez Kinga, czy Carolla. Albo niektóre artykuły w Czachopiśmie :) Wampir Marii Janion, choć nie był super odkrywczy zdobył - jak sądzę - wielu czytelników przez łatwość w przekazie. Praktycznie każdy czytelnik mógł sobie "popłynąć". Ciężko coś takiego powiedzieć o Iwonie Kolasińskiej. Ale ja nie jestem filologiem, interesuję sie tematem z powodu cieżkiego wniknięcia w "hobby".

Większosć osób średniozainteresowanych może odrzucić tekst "ciężki" (nie wnikam co do jego zawartości merytorycznej), bo po prostu uzna, ze nie warta skórka wyprawki. A szkoda, bo czasem mając spore oczytanie w "pozycjach", czytelnicy mają niewielkie pojęcie o gatunku, ponieważ większość opracowań zamyka się w kręgach akademickich.
02-09-2008 09:04
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
-3
Opracowania naukowe pisane są tylko po to żeby ktoś inny je cytował (CYTOWAŁ, a nie cytował, jeżeli wiecie o co chodzi), a nie aby przeciętna osoba mogła je czytać.

Swoją drogą... To rzeczywiście jest doktorat tak jak piszesz? Bo 180 stron to trochę mało nawet jak na poważną magisterkę... Aczkolwiek może to i fakt że humaniści muszą się streszczać bo jest ich tak dużo i jeżeli połowa napisze normalną magisterkę to dla drugiej już nie starczy tematów ;)
żart.pl
02-09-2008 09:50
~Malkav

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Hahha, to samo sobie pomyślałem o tym cytowaniu. Ktoś napisał książkę, żeby ułatwić życie magistrantom.

Co do robienia z niewiedzy cnoty. Naukowcy wszelkiej maści mają tendencję do nazywania rzeczy zwykłych wymyślnymi sposobami. Używasz bardziej skomplikowanych stwierdzeń, znaczy jesteś mądrzejszy. "Polaryzacja języka narratora" to tylko powiększenie swoich cojones. Ale chyba trzeba mieć doktorat, żeby to zrozumieć. Ja niestety mam tylko trzy literki przez nazwiskiem i tylko z językoznawstwa, i w ogóle rosyjskiego, więc pana doktóra nie będę krytykował.

Co do "Wampira" Janion, to faktycznie jest to dobry przykład, że można pisać akademickie książki normalnym językiem. I w dodatku jaki przypis ta Janion! :)
(Chociaż po uniwerku gdańskim chodzi plotka, że to nie Janion pisze książki, a jej kolega).
02-09-2008 11:08
Kymil Nimesin
   
Ocena:
+1
Podpisuję się pod tym, co napisał Aureus - muszę to mieć. Tym bardziej, że cena nie jest specjalnie wygórowana.
02-09-2008 11:42
~nosiwoda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A zdaniem pani autorki recenzji "spectrum" to polskie słowo jest?
Jak się bierze doktorat nie ze swojej branży na plażę, to nie należy potem zarzucać mu pewnej hermetyczności. Bo, jak to słusznie zauważa Majkosz, jest to zarzut absurdalny.
Książce telefonicznej zapewne zarzucać można zbytnią monotonię i sztywny porządek, tylko po co?
02-09-2008 12:31
senmara
   
Ocena:
+2
Jak się bierze doktorat nie ze swojej branży na plażę...

... jak się bierze doktorat spoza kręgu własnego doktoratu...

Stąd sie chyba biorą późniejsze opinie, ze świat uniwersytecki jest zamkniety hermetyczny i do prawie niczego się nie przydaje w życiu codziennym (bo czytanie ksiażek "hobbystycznych" to też codzienność).


Szkoda, że jednak autor nie napisał tego w "języku mas", bo pewnie zyskałby wielu wdzięcznych czytelników, zwłaszcza, ze jak napisała Doris jest to "kawał dobrej filologicznej roboty".

Dla zainteresowanych: widziałam tą ksiażkę w Taniej Ksiażce i arsenale (w Poznaniu). I wydaje mi sie, ze taniej niż cena okładkowa.


A, jeszcze jedno: Parsifal, jasne, wszyscy pamietają polaryzację języka z lekcji polskiego, wszystkie odnóża raka po łacinie (toż to na biologii było!), wzory chemiczne kwasów róznorodnych, wydobycie węgla w Gwatemali i datę panowania kacyków afrykańskich. Nawet 15 lat po maturze i pracujac w całkiem innej branży. Ta... :D
02-09-2008 15:34
M.S.
   
Ocena:
+1
Nie bardzo widzę, gdzie autorka zarzuca dziełu Trębickiego zbyt wyszukaną formę. Jedynie informuje, że jest to pozycja nienadająca się dla tych fanów fantasy, którzy są niezainteresowani naukową stroną swego hobby i nie gustują się w pracach pisanych w formie doktoratu. Po co się więc oburzać? To chyba dobrze, że w recenzji zostało wyraźnie zaznaczone, dla kogo jest ta książka? Po to w końcu ona jest.
02-09-2008 17:49
crusia
   
Ocena:
+1
@ M.S. - recenzja pełna jest ironii i zwykłej złośliwości, ja bym tego nie nazwała "informowaniem"
Ja to widzę tak - są książki naukowe dla zainteresowanych i książki dla mas, które mają coś popularyzować. A krytykowanie jednych, że nie są drugimi (i to dość złośliwie) jest pomyłką. Gdyby autorka tylko informowała, a nie krytykowała, byłoby w porządku.

No, ale przecież tak naprawdę to wpadłam tylko się pochwalić, że wiem, co to "synkretyzm" ;)
02-09-2008 19:54
M.S.
    @Crusia
Ocena:
+1
Ja tej "ironii" i "złośliwości" nie wyczułem. Poza tym zauważam, że autorka pochwaliła Trębickiego za to, że dokonał "kawał dobrej filologicznej roboty". No i zwróć uwagę na ocenę końcową: 4/6 to całkiem nieźle, prawda?
02-09-2008 20:53
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
    złośliwości, złośliwości
Ocena:
+2
IMO pewna doza złośliwości w tej recenzji jest wręcz ostensywna :)
A teraz już całkiem serio: bardzo dobrze, że ta recenzja powstała, dzięki niej kilka osób, w tym ja, z pewnością sięgnie po to opracowanie. Jedyne zastrzeżenie, jakie bym miała do autorki, to nutka żalu, z jaką kwituje oczywistą konstatację, że książka naukowa, wydana przez oficynę akademicką, jest książką naukową. No cóż, nie jest tekstem popularnonaukowym ani romansem. I trudno.
Niemniej w tle tej recenzji – i to jakoś w dyskusji umyka – autorka zaznacza kilka bardzo ważnych spraw i uważam, że należy to podkreślić i docenić. Poniekąd dlatego wychodzę ze swojej norki.
Po pierwsze: sztywny język publikacji naukowych w Polsce. Nie dotyczy to wyłącznie literaturoznawstwa ani nawet całej humanistyki. Nad polską nauką ciąży wciąż bardzo mocno tradycja niemiecka. Anglosasi zupełnie inaczej budują dyskurs, Francuzi (w każdym razie w mojej dziedzinie) potrafią pisać teksty pasjonujące jak powieści przygodowe. A u nas zakalec. Zarazem jest oczywiste, że pewne rzeczy trudniej napisać bez fachowej terminologii. Zgoda, można to zrobić, ale wówczas wywód będzie znacznie mniej precyzyjny i przede wszystkim dużo dłuższy. Bo rozmowa fachowców bardzo często jest prowadzona przy pomocy pewnego metajęzyka – to użyteczne, bo wówczas nie musimy od nowa definiować pewnych pojęć i zjawisk, zakładamy, że nasz rozmówca używa tego samego kodu. Owszem, są straty uboczne: lekturę Haydena White’a i w ogóle lingwistów, którzy jakoś tam byli mi potrzebni do badań, wspominam jako największą traumę, jakiej naukowo doświadczyłam. Tyle że później jest już łatwiej i pod koniec suto zakrapianych imprez, jeśli przypadkiem rozmowa zejdzie na brzydkie tematy, można się już tylko obrzucać terminami i nazwiskami twórców rozmaitych trendów. Dukaj, który nas kiedyś przy tym obserwował, utrzymuje, że przypominało to pojedynek czarodziejów.
Po drugie: brak tradycji popularyzacji nauki w Polsce. Niechby sobie ze spokojem te akademickie cegły istniały, gdyby jednocześnie powstawały opracowania popularne, przybliżające osiągnięcia współczesnej nauki czytelnikowi zainteresowanemu, a niekoniecznie posiadającemu w mózgu wbudowany słownik wyrazów obcych. I to jest ogromny błąd i grzech zaniedbania ze strony polskich elit naukowych. Nauka odrywa się od społeczeństwa, staje się w coraz powszechniejszym odczuciu domeną garstki nadętych dziwaków (takie przekonanie o snobizowaniu się na terminologię pobrzmiewa wszak w tej dyskusji). Można się z tego podśmiewać, bo fakt, bywa to wzruszające w swej prostocie, można ganić, ale to w gruncie rzeczy jest katastrofa dla obu stron. I nie dotyczy wyłącznie humanistyki.
Po trzecie: brak analizy tekstów fantastycznych. Otóż w Polsce fantastyką zawodowo zajmuje się istotnie garstka dziwaków, przy czym nie o pisarzy akurat chodzi. Jest zaledwie parę seminariów, na których powstają prace o fantastyce. Są bardzo duże problemy z przepychaniem doktoratów, bo nie bardzo ma je kto oceniać. Odbywają się konferencje naukowe, poświęcone tej tematyce, ale nie można mówić, żeby jakoś istotnie ona emocjonowała środowisko naukowe. Ogromna większość kolegów po branży nie czyta fantastyki, bo jest ona słaba (z definicji), zatem nie ma okazji zmienić na jej temat zdania. To zamknięte koło rozwali dopiero następne pokolenie naukowców, którzy teraz są na etapie doktoratów bądź habilitacji.
Po czwarte: brak szerszej, pogłębionej teoretycznie dyskusji na ten temat, prowadzonej na potrzeby laików. Zauważcie, że na konwentach zaczynają się odbywać takie trochę bardziej analityczne spotkania – nie sadza się już kilku pisarzy, żeby ich potorturować, co poeta miał na myśli, ale sprowadza się literaturoznawców i stawia jakiś problem badawczy, wykraczający poza ewolucję elfich uszu. Nie wiem, czy to wielu interesuje, ale na Pyrkonie i na ostatnim Polkonie byłam wręcz zdziwiona, że tak wiele osób zniosło równie pokaźną porcję teoretycznego ględzenia. Tyle że na razie to nie jest dialog z salą, po części zapewne dlatego, że prelegentem powinien być raczej Majkosz niż ja. I jeszcze kilku takich Majkoszy powinno siedzieć na wśród publiczności.
Zatem po piąte: Majkosz et coniunx, tfu, consortes do roboty! Wasze prace – i popularyzatorskie, i naukowe – są teraz bardzo potrzebne, podobnie jak obecność na konwentach, w dyskusjach internetowych etc. A o resztę chyba nie ma się co sprzeczać, bo Doris słusznie zauważyła istnienie pewnego niepokojącego zjawiska, choć może opisała je ze zbyt małą dyscypliną metodologiczną. No, ale to recenzja, nie analiza, nespa?
03-09-2008 10:20
Majkosz
    Wszystko prawda,
Ocena:
+3
przy czym niekoniecznie dotyczy akurat inkryminowanej lekturki. I to właśnie jej w pierwszym rzędzie wystąpiłem bronić, a nie sposobu uprawiania nauki w Polsce.

Do licha, prawda jest przecież taka, że tekst angielski, przełożony na polski, z mety traci zrozumiałość. Ale obrażanie się na taki dyskurs, jakkolwiek kuszące, niekoniecznie jest płodne. Jak słusznie zauważyła Sigrid, bliżej nam do niemieckiego języka nauki, niż do angielskiego (choć w mojej branży to się akurat zmienia) czy francuskiego. Co przecież nie powoduje, że nasze dociekania są koniecznie gorsze, uboższe albo mniej wartościowe.

Ale - co do Trębickiego, jego wywód jest tylko ścisły, nic ponadto. Jeśli posługuje się ździebko egzotycznym słownikiem w początkowych partiach tekstu, to tylko dlatego, że korzysta z ustaleń Zgorzelskiego (skądinąd, swojego promotora. Przecież nie ma nic złego w korzystaniu z dorobku promotora.), więc i posługuje się jego terminologią. Ale kiedy już człowiek nauczy się tych trzech czy czterech terminów (albo nawet i jednego - egzomimetyczny), lektura idzie bardzo gładko.

Wciąż jednak, nie jest to książka popularna. Popularnej książki o fantasy nie napisał nikt, od czasu Sapkowskiego i jego "Rękopisu". Pytanie jednakowoż, czy jest potrzebna?

I owszem, młodsze pokolenie naukowców (przynajmniej w mojej branży) coraz częściej sięga po fantastykę jako materiał badawczy. Prawdą jest też, kiedy oni dorosną i zostaną profesorami, będzie jak w stanach, gdzie pokolenie badaczy fantastyki wyrosło w latach 70-tych i dziś nawet zdążyło obrosnąć w piórka.

Prawda jest też taka, że zajmując się fantasy nigdy w życiu nie spotkałem się z brakiem profesorskiej przychylności (o czym zdaje się pisałem w innym wątku). Znacznie częściej - z nieprzychylnością fanów, którzy nie chcą brać udziału w spokojnej debacie i (co jest prawem fanów) _wolą_ debatować o elfich uszach. A to już wina szkoły, która uczy wszystkiego, oprócz interpretowania.

No i w odpowiedzi na wezwanie osobiste: daj mi czas do końca września (no, maksymalnie do połowy października), skończę nareszcie pracę i będę mógł wrócić do życia fandomowego, z którego musiałem się wycofać. Bo przeszkadzało mi w nabraniu niezbędnego dystansu. Oczywiście, żaden ze mnie Prometeusz i fandomu przecież nie oświecę (bo i nie ma takiej potrzeby). Ale od roboty uchylać się dłużej nie będę.

pozdrowienia serdeczne dla wszystkich!
03-09-2008 11:17
~Sigrid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Jest jedna rzecz, której faktycznie nie umiem odcedzić ani z recenzji, ani z dyskusji. Mianowicie jaką tezę ma ta książka, bo w gruncie rzeczy teza, a nie język, przesądza o tym, czy warto po nią sięgnąć i czy jakoś popycha stan badań. Fakt, dopuszczam – z odrazą – możliwość, że tezy nie posiada, tylko katalogizuje zjawisko albo wręcz ględzi dla samego ględzenia, niemało takich rzeczy wszak powstaje. Ale tego przedstawienia tezy bardzo mi brakuje, więc byłabym wdzięczna, gdyby ktoś spośród tych, co przeczytali, streścił stanowisko autora względem współczesnej fantasy.
03-09-2008 12:18
teaver
   
Ocena:
0
Chętnie poczytam. Dla mnie to będzie odpoczynek po czytaniu doktoratów z mojej branży.

Pozdrawiam wszystkich, którzy mogą się zacnie mienić "paradygmatami konceptualnymi". ;)

EDIT:
I tu bym mogła zauważyć, że styl funkcjonalny autora i oczekiwania czytelnika wobec niego mijają się. Ciekawe dlaczego? Czy aż tak przyzwyczailiśmy się do lekkiego stylu w tym gatunku, że widząc "fantasy" nastawiamy się na przyjemną, odmóżdżającą rozrywkę?
05-09-2008 15:54

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.