» Opowiadania » Dziesięć minut. Część druga

Dziesięć minut. Część druga

Dziesięć minut. Część druga
    
    – Co się stało? Kim jesteś?! – krzyczał przerażony dzieciak. Nie znoszę przychodzić po samobójców. Często tracę wtedy panowanie nad sobą.
    – Nędzny szczeniaku… – powiedziałem, wyciągając jedną z jego rąk z wody i pokazując mu jego własne dzieło. Otwarte rany na szerokości całego nadgarstka. – Widzisz, coś sobie zrobił?
    Chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu. Za dużo samobójców w tak młodym wieku nasłuchałem się w przeszłości, powody są zawsze te same.
    – Dziewczyna cię rzuciła? To dlatego? A może nie miałeś nigdy dziewczyny i wydawało ci się, że już nie będziesz miał, bo się żadnej nie spodobasz? Koledzy w szkole cię gnoili? Wyłudzali od ciebie pieniądze? A może nie miałeś żadnych kolegów? Introwertyczna jednostka zamknięta w sobie ze swoją skołataną świadomością? Nie wierzę, że to przez rodziców. Masz za porządny dom i pewnie bardzo cię kochają, lub kochali, jak wolisz. A może miałeś i kolegów i dziewczynę? Może to dziecko? Twoja panna zaszła z tobą w ciążę, gówniarzu? Co ona teraz powie synkowi? Ba! Jeśli ja czasem nie odwiedzę twojej dziewczyny i synka w przyszłym tygodniu! – Jego oczy otworzyły się szeroko a ja ugryzłem się w język. Trafiłem w samo sedno.
    – Ja… – próbował wyjąkać jakieś wytłumaczenie. Jak dziecko, które chce powiedzieć rodzicowi, że to nie jego wina, że wybiło z kolegą okno, rzucając kamieniami.
    – Tak, wiem, że to był wasz pierwszy raz, ty byłeś prawiczkiem, ona dziewicą a cały stosunek nie trwał nawet trzech minut. Do licha, dzieciaku, w tym czasie nawet nie zrobisz popcornu w mikrofalówce!
    Chłopak spuścił wzrok. Usiadłem na brzegu wanny. Nie przeszkadzało mi, że ubranie robi się mokre. Dotknąłem jego czoła, zadzierając mu głowę lekko do góry.
    – Pokażę ci teraz, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś wolał żyć. Gdybyś podjął wyzwanie, jakim jest życie. – Dzieciak otworzył szeroko usta. Przez jego głowę przelatywało teraz tysiące obrazów. Studia. Dorosłe życie. Dziecko z tą dziewczyną. Szybki rozwód. Alimenty. Kłótnia w klinice, gdy odciągał ją od aborcji, z której w końcu zrezygnowała. Nieopisane wsparcie jego rodziców. Jego druga żona. Ich dzieci zrodzone z prawdziwej miłości. Jego praca. Został kucharzem w restauracji. Jego pierworodny syn uwielbiał dinozaury. Te i tysiące podobnych wspomnień, a raczej niespełnionych marzeń, przelatywało mu przez głowę. Gdy zaczął jęczeć z bólu, zabrałem rękę. Nagi blondyn zaczął głośno dyszeć.
    – Boże…
    – Bóg ci już teraz nie pomoże, Andrzeju.
    – Te wszystkie…
    – Tak to mogło wyglądać. Mój szef zawsze lituje się nad waszą niezmierzoną wręcz i niepohamowaną skłonnością do samodestrukcji, której towarzyszy tak tradycyjna już dla was głupota. Mogę cię zapewnić, że mimo wszystko wiódłbyś szczęśliwe życie. Mógłbym ci też pokazać przyszłość, jaka czeka twoich bliskich i twoją dziewczynę, teraz w świecie bez ciebie, ale domyślam się, że Niosący Światło sam ci to pokaże w ramach kary.
    – Kary?! – Chłopak nagle się oprzytomniał. Jego otępiałe i ciemne od braku tlenu źrenice delikatnie się rozbudziły. W tym samym momencie spod jego wanny zaczęły wydobywać się kłęby czarnego dymu. Ostry zapach siarki szybko wypełnił mój nos. Spojrzałem na zegarek. Zostało mi pół minuty.
    – Andrzej Karnowski. Niwecząc boski plan i odbierając sobie życie, odebrałeś mi prawo do zabrania twojej duszy z tego ludzkiego padołu. Nie mogę nawet zaprowadzić cię przed oblicze sędziego – powiedziałem, wstając z wanny. Martwe dotychczas źrenice młodzieńca wypełniły się strachem. Próbował wyjść z wanny, ale przecięte ścięgna rąk wcale tego nie ułatwiały.
    – Dobrzy ludzie idą pracować nad swoim odkupieniem do czyśćca. Tylko nieliczni śmiertelnicy, osądzeni jako godni przez Niego, mogą wstąpić od razu do raju za swoje zasługi. Ty jednak nie będziesz czekać w czyśćcu, Andrzeju. Idziesz prosto do piekła. Co prawda do najwyższego kręgu, ale wierz mi, już sam Styks jest gorszy niż najsurowszy padół w czyśćcu.
    Chłopak szamotał się na wszystkie strony. Czarny, gryzący gardło dym zakrywał już całą wannę.
    – Pomóż mi – szeptał, krztusząc się dymem. Ja jednak odwróciłem się, ignorując jego błaganie.
    – Pomóż mi – tym razem jego głos był dużo silniejszy. Spojrzałem na niego po raz ostatni. Gdyby nie to, że znajdował się w balii wypełnionej po brzegi wodą i jego własną krwią, powiedziałbym, że płacze. Nie zrobi mi się ciebie żal. Nie ciebie, słaby człowieku, który nie potrafiłeś udźwignąć krzyża, jaki ci dano. Nie żal mi ciebie ani trochę.
    – Pomóż mi! – Jego skrzekliwy głos rozchodził się po całym domu. Nikt go jednak nie usłyszy, sąsiedzi, ktokolwiek. Wszystko to przecież trwa sekundę…
    Gdy chwyciłem za klamkę, jego głos ustąpił głośnemu bulgotowi. Przeszły mnie dreszcze i czym prędzej otworzyłem drzwi.
    – Już?! – zdziwiła się Karolina. Dla niej przecież minęła zaledwie sekunda.
    – Tak. – Szybko otarłem pot z czoła. Zapach siarki natychmiast opuścił mnie i moje ubranie. Wolałem uniknąć jej dociekliwych pytań dotyczących tego, co działo się właśnie za tymi drzwiami. – Mówiłem ci, że zajmie mi to tylko sekundę. A teraz chodź. Musimy odnaleźć mojego znajomego.
    Zaczęliśmy schodzić po schodach. Dziewczyna była wyraźnie zdezorientowana. Wcale mnie to nie dziwiło. Nagle wbiegliśmy do budynku, żeby po sekundzie z niego wyjść. Dla niej nie miało to żadnego sensu. Nie wiedziała jednak, czym jest stan zawieszenia, zwany przez ludzi śmiercią kliniczną. Sekunda na tym świecie to dokładnie dziesięć minut na tamtym. Bywa, że ludzie pogrążeni są w tym stanie nawet kilka lub kilkadziesiąt minut. Cóż, nie wszystko w tym doskonałym, Boskim planie idzie zgodnie z planem…
    Gdy tylko otworzyłem metalowe drzwi klatki schodowej, czarny kot przebiegł nam drogę.
    – A niech to! – krzyknęła Karolina – uciekaj stąd! Psik! – Spojrzałem na nią zdziwiony. Co też ta dziewczyna wyprawiała? – Przecież to przynosi strasznego pecha! – Dodała od razu, widząc moje zdumienie.
    Po chwili zaśmiałem się głośno na znak zaprzeczenia.
    – Nie, wręcz przeciwnie. – powiedziałem to bardziej do siebie niż do niej, myśląc już o czymś zupełnie innym.
    – Gdzie jest nadzieja? – zawołałem w kierunku czarnego dachowca. Kot zatrzymał się jakby trafiony gromem. Leniwie obrócił głowę w moją stronę. Patrzył swoimi jasno żółtymi ślepiami prosto w moje. Nie cierpię kotów. Tego ich wywyższania się. Choćby ten brudny kocur grzebał w śmieciach, to gdy przejdzie obok niego człowiek, patrzy na niego z taką pogardą, jakby śmieci te były cenniejsze od złota. Co więcej, jakby grzebanie w tych śmieciach było zaszczytem, którego dostąpić mógł jedynie ten czworonóg.
    – Słyszałeś mnie. Gdzie jest nadzieja? – Ponieważ ja nie byłem człowiekiem, jego kocie oczy pozbawione były tej osławionej pychy. Jasne było, że rozmowa nie przypadła zwierzakowi do gustu. Po chwili skręcił głową w prawo, jakby chciał nam pokazać kierunek. Choć mógłby przemówić ludzkim głosem, nie zrobi tego. W jego mniemaniu nie jestem dość godny, by usłyszeć jego prawdziwy głos. Nie cierpię kotów…
    Zaczęliśmy iść w stronę parku w samym środku tego blokowego osiedla, gdy Karolina po raz kolejny zasypała mnie swoimi pytaniami.
    – Co to był za kot? Dlaczego z nim rozmawiałeś? Co to nadzieja? Każdy kot rozumie człowieka? Bo ja kiedyś miałam kotka i on…
    – Spokojnie, spokojnie. Powoli, wszystko ci wytłumaczę.
    – Od kiedy koty mówią? – Była czerwona na twarzy, chyba nie wiedziała, od którego pytania sama chciała zacząć. A może to wszystko ją po prostu przerastało?
    – Koty, Karolino mówią od zawsze. Od zarania dziejów potrafią posługiwać się ludzką mową. Wy twierdzicie, że zwierzęta potrafią mówić tylko dwudziestego czwartego grudnia, prawda? Skąd w ogóle wam się wzięła ta data?
    – Przecież to wigilia Bożego Narodzenia! – krzyknęła swoim piskliwym głosem.
    – Ach, więc tak rozwiązano ten problem.
    – Kościół od swojego początku obchodzi to święto. Nie rozumiem o co ci chodzi.
    – Kościół, droga Karolino, jest dziełem człowieka. A człowiek, zwłaszcza u władzy, jest chciwy i zepsuty. Kłamstwa, jakie propaguje do teraz, są tak stare, że sami duchowni, jak siebie określają, uznają je za najszczerszą prawdę.
    – A Jezus? – Westchnąłem ciężko, czując jak stąpam po wyjątkowo kruchym lodzie.
    – Powiedzmy, że przez dwa tysiące lat przekaz dotyczący Syna Bożego został tak mocno zniekształcony, że praktycznie rozmija się z prawdą.
    – Ale…
    – Ważne jest to, jak człowiek żyje, Karolino. Nieważne, jakie wyznanie pomogło ci uzyskać spokój, które oblicze Boga dało ci ukojenie, a która modlitwa wskazała drogę. Liczą się twoje decyzje. Czy postępujesz dobrze. Zwyczajnie dobrze. Aby cieszyć się dostatnim życiem po życiu, trzeba być po prostu dobrym. Nieważne, czy jesteś chrześcijanką, buddystką, czy ateistką. No może z pominięciem tego ostatniego…
    – Co? – Ponownie spostrzegłem, że w swych rozważaniach zabrnąłem za daleko, by mogła to wszystko pojąć. Na moje szczęście zobaczyłem siedzącego na ławce starca karmiącego gołębie. Miał na sobie biały garnitur i melonik tego samego koloru, a długa siwa broda opadała mu na pierś. Siedział przygarbiony z drewnianą laską u boku i wiklinowym koszyczkiem w dłoni. Co rusz rozsypywał wokół siebie jakieś ziarenka. W końcu go znalazłem.
    Nim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć, on obrzucił mnie złowrogim spojrzeniem, które odebrało mi chęć przywitania się. Następnie jego błękitne oczy skierowały się na Karolinę, a ta aż się cofnęła. Ze strachu? Może z niepewności. Starzec znów spojrzał na mnie. Tym razem nie zrobiło to już na mnie takiego wrażenia jak za pierwszym razem, mimo iż patrzył na mnie z prawdziwą nienawiścią. Mój wzrok z kolei wypełniony był pogardą. Pogardą dla jego niezłomnej wiary w dobroć i sprawiedliwość. Pogardą z powodu jego niewiedzy o świecie, na którym jest dłużej ode mnie. Wszak musiało wpierw pojawić się Życie, by mogła zjawić się także i Śmierć.
    Nagle zawiał silny wiatr. Obaj wiedzieliśmy, że nie jest to zwykły podmuch. Opamiętaliśmy się dosłownie w okamgnieniu.
    – Czego tu chcesz? – spytał otwarcie. – Mało cię spotykam na swej drodze? Mało mostów za mną palisz, byś nawet w czasie odpoczynku mi przeszkadzał?
    – Nie denerwuj się tak. – odrzekłem, unosząc do góry ręce jakby na znak, że nie mam przy sobie żadnej broni i nie zamierzam go zaatakować. – Przyszedłem po radę – dodałem, wskazując zakłopotaną Karolinę.
    – Spodziewałem się, że z tym do mnie przyjdziesz. Co drugi kot miauczy mi o twojej niesubordynacji.
    – To nie była niesubordynacja, to… – urwałem w połowie. No bo czym niby było moje zachowanie, jeśli nie nieposłuszeństwem? Zniweczeniem Boskiego Planu.
    – Jeżeli masz rację, to dlaczego ci z dołu jeszcze się o mnie nie upomnieli?
    – Może zamiast nad swoim losem, zastanowiłbyś się nad tym, w co najlepszego wpakowałeś tę biedną młódkę?
    – Co masz na myśli?
    – A kto zgasi teraz jej płomień, który ja rozpalam?
    Wtedy dosłownie odebrało mi oddech. Jak mogłem przeoczyć coś tak oczywistego i jednocześnie niezbędnego? Jak mogłem zachować się tak nieodpowiedzialnie.
    – Teraz rozumiesz? Dzieciaku? – Spuściłem głowę, nie mówiąc już nic. W głowie miałem mętlik. Czułem się tak, jak powiedział starzec. Jak dziecko, które widziałem jeszcze kilka minut temu. Lekkomyślny i egoistyczny w swoim działaniu.
    – Przepraszam, że pytam – wtrąciła się Karolina, całkowicie zapomniałem, że cały czas tu stała – ale kim pan jest? I o co chodzi z tym ogniem?
    Staruszek szeroko się uśmiechnął.
    – Jestem tym, który dał ci życie. Tym, który zapalił ogień twojej duszy. Dałem twoim rodzicom nadzieję i nadałem sens ich życiom.
    – Jesteś… Bogiem?
    – Nie, dziecino. Ja tylko mu służę.
    – Nie nazwałbym tego służbą – wtrąciłem się. – Przecież nie oddajesz mu czci. Można powiedzieć, że tylko z nim współpracujesz.
    – Istotnie, jednak ty masz kontakt zarówno z Bogiem w niebie, jak i z Diabłem w piekle. Ja daję życie tylko dzięki temu pierwszemu. Ty odbierasz je dla nich obu.
    – Wiec kim jesteś? – Karolina nie dawała za wygraną, a ja byłem już zbyt wytrącony z równowagi, żeby ją powstrzymywać.
    – Niektórzy mówią na mnie "nadzieja". Kobiety, które odwiedzę, są bowiem przy nadziei. Daję szczęście lub czasami trwogę w postaci potomka.
    – Nadzieja? – Powtórzyła, jakby chciała potwierdzić, że zrozumiała każde słowo, choć z pewnością większość nadal była dla niej niejasna.
    – Właśnie tak, moje drogie dziecko.
    – Czym jest ten ogień, o którym mówiłeś? – Starzeć rozpostarł ręce na oparciu drewnianej ławki, ciężko wzdychając.
    – Wyobraź sobie, że jesteś świeczką. Twoje życie to świeczka.
    – Tak, słyszałam to już od niego. – Wskazała na mnie. – Gdy świeczka wypali się do końca, śmierć zabiera człowieka, w jakikolwiek sposób jest mu to przeznaczone. Nawet przez wypadek.
    – I tu przechodzimy do pewnej nieścisłości. Twoja świeczka bowiem już się wypaliła, jednak jej ogień nadal płonie.
    – Co to znaczy? – Karolina patrzyła na Starca pytającym wzrokiem a ja czekałem tylko na słowa, które miał zaraz wypowiedzieć, a których bałem się usłyszeć…
    – Stałaś się w pewnym sensie nieśmiertelna. Może ci się to wydawać wspaniałe. Zdziwiłabyś się jednak, jak szybko mija czas, kiedy mierzy się go w odniesieniu do całej wieczności. – Dziewczyna patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Prawdopodobnie jeszcze nie dotarł do niej sens tych słów. Starzec jednak kontynuował. – Zaczniesz umierać. Może nie od razu, ale powoli i niezwykle boleśnie. Twoje rany nie będą się zabliźniały. Czas już cię nie obowiązuje. Nie wykrwawisz się, bo już nie żyjesz. Nie utopisz się, nawet jeżeli zabraknie ci tchu. Może cię potrącić samochód, ale ty nadal będziesz świadomie widzieć świat. Choćby całe twoje ciało w proch się przemieniło, ty nadal żyć będziesz. Śmierć cię nie zabrała, i już zabrać cię nie może, bo nie można umrzeć po raz drugi.
    Nastała chwilowa cisza, jakby po to, by do każdego dotarły słowa starca.
    Karolina obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem, a ja pierwszy raz od wielu wieków poczułem się naprawdę marny. Zaczęła atakować mnie swoimi drobnymi zaciśniętymi pięściami. Do oczu szybko napłynęły jej łzy.
    – dlaczego mi to zrobiłeś?! Jak mogłeś?!
    – Chciałem cię ocalić…
    – Skazałeś mnie na… na…
    – Wieczne potępienie? – spytałem, a ona spoliczkowała mnie tak mocno, że aż zachwiałem się na nogach.
    – Jak mogłeś…
    – Nie chciałem dla ciebie takiego losu. Nie chciałem po prostu, żebyś umarła. Chciałem… Cholera, zrobiło mi się ciebie żal. – Dziewczyna nagle się opanowała, a starzec aż otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
    – A to nowość. Od kiedy ponuremu żniwiarzowi zależy na czymkolwiek? Czy ci, po których przychodzisz, nie obiecują ci często bogactw i luksusów, bylebyś tylko ich nie zabierał? Kobiety z całego świata gotowe są ci się oddać za kilka dodatkowych lat życia. Czym przekonała cię ta dzieweczka, że postanowiłeś ją oszczędzić a tym samym skazać na los, o ironio, o wiele gorszy od śmierci?
    – Zamilcz, starcze – powiedziałem cicho w jego stronę. Cofnął się o kilka kroków. Moje oczy wypełniła czerń, skóra zbladła, a cień pode mną zdawał się jeszcze czarniejszy. Przypominał teraz zakapturzoną postać w postrzępionej szacie. Zamiast odbicia moich nóg, na ziemi można było dostrzec cień gołych kości. Następnie uformował się cień długiej i bardzo szerokiej kosy. Pewnie pojawiłaby się cała, gdybym nie zobaczył Karoliny, przerażonej tym, co zobaczyła na ziemi w moim cieniu. Moją prawdziwą postać… Po chwili mój wygląd wrócił do normy, gdy tylko się uspokoiłem.
    – Co się teraz ze mną stanie? – Wyszeptała w obawie o to, co ujrzała jeszcze kilka sekund temu. Zaświtał mi wtedy w głowie pomysł. Stary człowiek nakierował mnie na niego, pytając, co ona uczyniła.
    – Pokonałaś śmierć, Karolino. – Odpowiedziałem najpoważniej, jak umiałem. Starzec natychmiast się ożywił.
    – Nie możesz!
    – Owszem mogę. Dobrze o tym wiesz. To jedyne logiczne wyjście z tej sytuacji.
    – To nie działa przecież w ten sposób. Nie wyzwała cię na pojedynek. Nie zaproponowała żadnego układu. Wszystko odbyło się za twoją inicjatywą. A co jeśli… - Starzec nie dokończył. Odsunąłem się od nich obu i spojrzałem wysoko w niebo.
    – Zgadzasz się?! – Krzyknąłem, ile tylko miałem sił w płucach. Po chwili zawiał wiatr. Delikatny wietrzyk przelatujący przez moje dłonie, głaszczący mnie po czole i mierzwiący włosy. Jak ojciec rozumiejący błąd swojego syna.
     Wybacz mi. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Ty już wiesz, prawda? To ludzkie uczucie, którego nigdy nie zasmakowałem i nigdy już pewnie nie zasmakuję. Wiem, co mnie czeka. Ludzie mówią, że jesteś surowy, lecz sprawiedliwy. To nieprawda. Jesteś po prostu sprawiedliwy. To, że los, jaki nas czeka, jest surowy, nie jest twoją winą ani zasługą. Kara zawsze jest adekwatna do wykonanych czynów. Zniweczyłem twój plan, ale spróbuję to naprawić. Wybacz mi…
    
    – Wystaw rękę, Karolino – poprosiłem. Dziewczyna posłusznie tak zrobiła. Obróciłem jej dłoń nadgarstkiem do góry, gładząc ją swoją dłonią. Nawet teraz czułem dobroć i ciepło Karoliny.
    – Chcę, żebyś wiedziała… – zacząłem, zdejmując swój zegarek. Moja skóra zaczęła momentalnie czernieć i rozsypywać się. – …że moment, w którym mnie przytuliłaś na skrzyżowaniu, był najwspanialszą chwilą mojego nieśmiertelnego życia.
    Z trudem zapiąłem jej zegarek na dłoni, bo moje palce zaczynały się już kruszyć. Przez chwilę myślałem, że to łzy ciekną mi po policzkach, jednak to też był popiół z rozpadającej się twarzy. Łzy na dłoni Karoliny były jednak prawdziwe. Ona nie kryła swoich.
    – Przykro mi, że tak to się skończyło. Chciałbym spędzić z tobą jeszcze trochę czasu. – Udało mi się jeszcze nakręcić zegarek. Zaczął odliczać w przyśpieszonym tempie dziesięć minut. Moje dziesięć minut.
    Prawa dłoń skruszyła się już na proch. Szary piasek opadający na ziemię natychmiast wyparowywał. No tak. Po kilku mileniach nawet popiół nie pozostaje z człowieka…
    Karolina chciała coś powiedzieć, jednak głos utknął jej w gardle. Zaczęła płakać. Jej policzki zrobiły się czerwone, tak samo jak jej oczy. Z kolei ja widziałem ją już coraz mniej wyraźnie.
    Nagle bez słowa mnie przytuliła. Tak samo jak na tym skrzyżowaniu. Poczuła, jak moje ciało kruszy się pod jej uściskiem. Przestraszona, chciała zabrać ręce, bojąc się, że skraca mój czas. Ja jednak objąłem ją jeszcze mocniej swoimi rozpadającymi się kikutami, nie pozwalając jej się uwolnić.
    – Dziękuję… Ci za czas… Który mi poświęciłaś… – wycharczałem z wielkim trudem.
    – Cała przyjemność po mojej stronie. – Odpowiedziała załamującym się głosem. Jej ciepło było ostatnim uczuciem, jakie rozpoznawałem. Nie widziałem już nic. Głucha ciemność mną zawładnęła. Prawdopodobnie chwilę później moje szczątki osunęły się w całości na ziemię i równie szybko wyparowały. Dziewczyna musiała płakać. Może nawet starzec się wzruszył. Wszak nie co dzień obserwuje się, jak umiera śmierć…
    
     Zobaczyłem białe światło, tak jasne, że wszystko naokoło zdawało się rozpływać w jego blasku. Po chwili z centrum tego dziwnego zjawiska wyłonił się cień o ludzkiej sylwetce. Cień zaczął rosnąć, zbliżając się powoli do mnie. W końcu moje oczy, a przynajmniej to, co z nich zostało, przyzwyczaiły się do tego ostrego blasku. Ujrzałem kobietę z długimi czarnymi włosami, w sukni tego samego koloru co włosy i z chorobliwie białą skórą. Choć nie rozpoznawałem jej twarzy, czułem, że skądś ją znam.
    – Witaj, Aleksandrze – jej głos jakby otworzył drzwi w mojej głowie, zatrzaśnięte i zapomniane przez wiele, wiele lat.
    – Katarzyna – wydusiłem zdziwiony, jakby to nie mój głos wydobył się z mojego ciała.
    – Tak. Wiedziałam, że prędzej czy później ktoś cię pokona, tak jak ty pokonałeś mnie.
    Chwyciłem się za głowę jęcząc z bólu. Nawet ktoś taki jak ja nie mógł poradzić sobie z tak wieloma powracającymi wspomnieniami. Kraków, osiemnasty wiek. To wtedy umarłem. Wtedy pokonałem śmierć. Udało mi się ją przechytrzyć. Jak? Nie mogę sobie przypomnieć. Może kiedyś mi się uda…
    – Dlaczego zawsze myślałem, że istnieję od mileniów?
    – Każdy, kto ze śmiercią tańczy, tak myśli, Aleksandrze. – Szeptała, łagodnie podając mi swoją dłoń. Na jej twarzy promieniał szczery uśmiech. – Ale twoja piosenka już się skończyła. Będziesz odpoczywać w tej ciemności, aż ta, która pokonała ciebie, sama nie zostanie pokonana. I tak do końca świata. – Zaczęła rozpływać się w blasku białego światła.
    – Co się z tobą teraz stanie? Co mnie tutaj czeka? – Jej znikająca twarz uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Ledwo rozpoznawałem, gdzie kończy się jej ciało a gdzie rozpoczyna światło.
    – Wkrótce sam się przekonasz… - Po tych słowach całkiem znikła, a wraz z nią to białe światło. Zapanowała kompletna ciemność, a ja poczułem, że następną istotą, z którą będę miał okazję porozmawiać, będzie ta młoda studentka z Olsztyna, gdy ją także ktoś pokona.


Epilog

    Wiał porywisty wiatr. Wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego. Weszłam po schodach na drugie piętro szpitala dziecięcego w Olsztynie. Wszędzie roznosił się nieznośny, mdły zapach leków. Znalazłam salę operacyjną. Kilku lekarzy krzątało się w środku, walcząc o życie jakiegoś chłopca. Zobaczyłam czternastolatka z krwawiącą raną na głowie. Siedział na plastikowym krzesełku przed salą, jakby na coś czekał. Jakby nie wiedział, że to on tam leży. Usiadłam tuż obok niego.
    – To nie była moja wina. Słowo. Na drodze była kałuża. Ja nie chciałem. Umiem jeździć na skuterze. – Chłopak tłumaczył mi się tak niespokojnie, że z trudem rozumiałam wszystko, co chciał mi przekazać. Chyba jeszcze nie pojmował całego obrazu sytuacji. Spojrzałam na zegarek. Zaczął odliczać dziesięć minut. To dziwne, ale odkąd pamiętam, zawsze to było dziesięć minut. Ciekawe dlaczego. Nie miałam jednak czasu na przemyślenia w tej chwili. Czekała mnie bowiem praca. Położyłam dłoń na ramieniu dzieciaka i przytuliłam do siebie.
    – Tomku Kozłowski. Muszę z tobą porozmawiać. Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze. Obiecuję, że za dziesięć minut będzie już po wszystkim…
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Aesandill
   
Ocena:
0
Troche nie ścisłe, ale przyjemnie się czyta.
Np:
Niby w tekście Żniwiarz neguje "kościół" a same założenia opowiadania tkwią w nim po uszy. Niemal podręcznikowo.

Pozdrawiam
Aes
27-03-2011 14:30
~MaTi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Pierwsza cześć jest zdecydowanie lepsza, tutaj więcej jest nierówności i nieścisłości . Określenia śmierci i nadziei raz pisane są wielką, raz mała literą ( na przykład "ponury żniwiarz"). Tak samo, a nawet bardziej, widać pomieszanie potoczności z stylem wyższym, trochę to razi.
Pod względem ideologii utwór też jest niespójny, brak konkretnej wizji którą autor chciałby przekazać.

Ale - końcówka, choć przewidywalna, podobała mi się. Zwłaszcza część napisana kursywą.
27-03-2011 16:04
Namrasit
   
Ocena:
0
Przyjemnie się czytało, choć miejscami nie za bardzo rozumiałem, co się dzieje i wcale nie było czuć tych 10 minut. W każdym razie chętnie przeczytam kolejne twoje dzieła.
10-04-2011 18:24

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.