________________
Staszek: Gdybym miał podsumować Dumanowskiego jednym słowem, byłby to wyraz "świtezianki". Zawiera się w nim intelekt, zwięzłość, erudycja, ironia i humor, a więc te wszystkie cechy, które charakteryzują całą powieść. Czy jednak pod tym wszystkim coś się kryje? Czy nie jest to gawędzenie dla gawędzenia, żarty dla żartów, anegdoty dla anegdot? Cytując samego Szostaka z miesięcznika Znak: czy ta powieść pozwala czytelnikowi choćby na chwilę poczuć, "że udaje mu się uchwycić coś istotnego, że choć na mgnienie oka udaje mu się dotknąć w jednym doświadczeniu tego przedziwnego splotu wydarzeń, ludzi, wartości, lęków i marzeń, który nazywamy życiem"?
Maciek:To jest chyba zasadnicze pytanie. Dumanowskiego odebrałem jako historię dla historii, coś diametralnie różnego od Chochołów. Sam Szostak, po obu lekturach, jawi mi się jako pisarz co najmniej dwupłaszczyznowy. Z jednej strony jest to piewca kultury lokalnej, z wyszczególnieniem Krakowa. To taki dzisiejszy odpowiednik Prusa czy Tyrmanda. W końcu życie Ojca Republiki to ciągłe przywiązanie do byłej stolicy Polski, budowanie i odkrywanie jej na nowo. Kraków cały czas jest w tle i nie pozwala o sobie zapomnieć. Z drugiej strony Szostak to pisarz uniwersalny, wymykający się prostym klasyfikacjom, co pokazał w Chochołach. Podejmuje problemy dotyczące każdego z osobna, stara się uchwycić coś nieuchwytnego. Chochoły były syntezą tych dwóch stylów, Dumanowskiemu natomiast brakuje tej dychotomicznej natury.
Staszek: Jedna z recenzji Dumanowskiego nosi tytuł Narodziny mitu. Myślę, że dwoistości, o której słusznie mówisz, można szukać właśnie w tym aspekcie utworu. Nie bez powodu pierwsze słowa książki brzmią: "Wszystkie opisane tu historie wydarzyły się naprawdę, choć nieco inaczej", a ostatnie: "Wszystkie opisane tu wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości, choć nie wszystkie zostały dobrze zapamiętane i prawdziwie opisane; co w gruncie rzeczy nie ma najmniejszego znaczenia". Nie bez kozery Wit Chodnikiewicz znika pod koniec tekstu, zupełnie jak pisarz usuwający się w cień po napisaniu ostatnich słów (wymowna jest zresztą ta zbieżność imion Chodnikiewicza i Szostaka). Nawet jeżeli obaj mogliby wiele wyjaśnić, wiemy, że tego nie zrobią. Dostęp do prawdy o przeszłości zostaje na zawsze zamknięty, ale na szczęście nie liczy się to, które z wariantywnych wytłumaczeń odpowiada rzeczywistym wydarzeniom. Dumanowski pokazuje, że istotny jest sens opowieści, nie zaś – jak ująłby to Wańkowicz – faktomontaż.
Maciek:To, o czym mówisz, dokonuje się przez całą książkę, za sprawą różnych, często rozbieżnych, opinii biografów Ojca Republiki. Czytelnikowi zostaje przedstawiony pewien szkielet opowieści, ogólny sens. O szczegółach można dyskutować, wersji jest wiele.
Staszek: Właśnie, jaki jest ten sens? Pewnie gdyby dało się go zamknąć w paru zdaniach, powieść byłaby niepotrzebna! Myślę jednak, że można przynajmniej nazwać jej temat, no, powiedzmy, jeden z tematów: "Inaczej o bohaterach narodowych". Bo że Józafat Dumanowski jest herosem polskości, wątpliwości chyba być nie może. Ale sposób mówienia o jego bohaterstwie wydaje mi się czymś świeżym i potrzebnym w naszej narodowej kulturze.
Maciek: Co do bohaterów narodowych, to Szostak zdaje się przemawiać w imieniu idei "Poznawajmy w całości i nie zapominajmy, że wszyscy są tylko i aż ludźmi". Nie chodzi przecież jedynie o Dumanowskiego. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z wielkości Mickiewicza czy Słowackiego, ale większość z nas odbiera ich wyłącznie w kontekście poetyckim. Natomiast tutaj poznajemy ich jako bywalców domów publicznych, zwyczajnych ludzi, którzy prowadzili całkiem przyziemne, hulaszcze życie. Szostak odczarowuje mity, stawia bohaterów historycznych w innym, mniej znanym, świetle. Przypomina to trochę debatę na temat Ryszarda Kapuścińskiego, rozgorzałą po publikacji Kapuściński non-fiction Artura Domosławskiego (skądinąd wiele osób nie było wtedy w stanie oddzielić dokonań na polu literackim od życia Cesarza Reportażu). Dzięki Dumanowskiemu, który uzupełnia popularny obraz postaci historycznych, stają one przed nami w pełnej krasie, nieobdarte z niczego.
Staszek: Wiesz co, rozmawiamy o takich poważnych rzeczach, a mnie teraz przyszło na myśl, że na początku nazbyt szybko prześlizgnąłem się obok Szostakowego stylu, narracji i pomysłów na sceny. Wspomniałem o "świteziankach" i tyle. Poprawię się i wskażę parę fragmentów, w których Dumanowski szczególnie mnie ujął. Pierwszy: "Mickiewicz wpadał wtedy w trans i przepowiadał niczym starotestamentowy prorok, z rozwianym włosem i zarośniętym podgardlem" (s. 42). Drugi – to cała scena, w której Litwin udaje przed Dumanowskim "przygarbioną babuleńkę" (s. 47–48). Trzeci, gdy Józafat przekonuje księcia Czartoryskiego, że Juliusz Słowacki byłby świetnym ministrem skarbu: "opór księcia Czartoryskiego topniał, topniał, aż stopniał". Czwarty fragment dotyczy kazań starego Słowackiego: "Wyglądał jak dyrygent za pulpitem; rozpalony, z rozwianym włosem, jego ramiona unosiły się i opadały, długie palce to zaciskały się w pięść, to zakrzywiały jak szpony drapieżnego ptaka" (s. 160; ten rozwiany włos był już wcześniej u Mickiewicza, lecz traktuję to nie jako zbędną powtórkę, lecz sygnał podobieństwa między dwoma niedoszłymi literatami). Znalazłyby się zresztą i inne przykłady, ale tych już może dosyć. A gdybym był troszkę bardziej niegrzeczny, mógłbym też sięgnąć po fragmenty scen erotycznych, których w Dumanowskim nie brakuje – i które mają tę samą lekkość co reszta utworu.
Zgodzę się jednak z tym, co mówiłeś wcześniej: Dumanowskiemu czegoś brakuje. Tak jak w Chochołach było chyba zbyt mało ironii, tak tutaj moim zdaniem nie ma dosyć powagi. Nasuwa mi się na myśl przykład Mistrza i Małgorzaty, gdzie znajdziemy jedno i drugie, podobnie jak w utworach Szekspira. Może to właśnie tutaj zeszłoroczna powieść Szostaka zawodzi?
Inna sprawa, że przegrać z takimi rywalami to nie wstyd!