Diuna. Krucjata przeciw maszynom - Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Poprzedni tom Legend Diuny, Dżihad Butleriański, objawieniem raczej się nie stanie – była to nieprzyzwoicie wręcz średnia powieść, której jedyną szczególną cechą było osadzenie akcji w fenomenalnym świecie, wykreowanym przez Franka Herberta (to, czy autorzy książki potrafili go wykorzystać, to już inna sprawa). Duet Kevin Anderson i Brian Herbert powraca właśnie z kolejnym prequelem Kronik Diuny. Czy tym razem udało im się odtworzyć niezwykły klimat znany z Arrakis?
Dżihad, którego początek mieliśmy okazję oglądać w pierwszym tomie, trwa w najlepsze. Dzięki taktycznemu geniuszowi Xaviera Harkonnena i niekonwencjonalnym akcjom Voriana Atrydy ludzie stawiają czynny opór maszynom. O prowojenne nastroje polityczne Ligi zrzeszającej wolnych ludzi dba Iblis Ginjo, problemami społecznymi zajmuje się Serena Butler. Wszystko wskazuje na to, że szczęście w końcu uśmiechnie się do naszych bohaterów.
Fabuła w Krucjacie przeciw maszynom jest rozplanowana na naprawdę imponującą liczbę rozdziałów – biorąc pod uwagę, że narracja przeplata się w nich nieustannie, może to oszałamiać. Jeśli jednak pamiętacie jeszcze, że w pierwszym tomie Legend było podobnie, to z pewnością wiecie, że można się do tego przyzwyczaić; więcej nawet – trzeba uznać to za konieczne, bo ciężko byłoby przetrwać te osiemset stron bez pewnych przerywników.
Drugą stroną medalu jest to, iż fabuła w żadnym razie nie porywa – mamy trochę polityki, trochę bitki, najwięcej jednak nudnego gadania. Autorom nie udało się powtórzyć tego, co zrobili w Dżihadzie... – tam czytelnik "przelatywał" przez tekst, nie skupiając się zbytnio, ale i nie nudząc. W przypadku Krucjaty… jest to właściwie niemożliwe, gdyż niejednokrotnie z kartek wręcz wieje nudą. Najgorsze jednak w fabule tej części jest zjawisko, które początkowo mnie zaniepokoiło, później zaś tylko śmieszyło: deus ex machina, która wzięła w posiadanie ostatnie sto stron powieści. W zakończeniu ginie więcej znanych nam postaci, niż w pozostałej części Krucjaty… i Dżihadzie… razem wziętych.
Ze "starej" Diuny najmocniej w pamięć wbiły mi się dwie rzeczy – bohaterowie i klimat. Ten drugi w Krucjacie… jest jakiś nieokreślony. Niby mamy tutaj ładnych kilka stron poświęconych powstawaniu społeczności fremeńskiej (która stanowi istotny element atmosfery serii Franka Herberta), ale fragmenty te wcale nie porywają. Reszta jest całkowicie szara: galaktyczna polityka i kilka kosmicznych walk nie wystarczą, aby czytelnik brnął z zainteresowaniem przez kolejne strony. Umieszczenie Krucjaty… w którymś z podgatunków science-fiction jest doprawdy trudne – dziwnie kojarzy mi się ona z Marzycielami państwa Eddings: tam mieliśmy fantasy epickie bez epickości, tutaj: fantastykę militarną bez większej ilości bitew (choć główną osią powieści jest nieustająca wojna).
W ogromnej części bohaterowie Krucjaty… to nasi starzy znajomi. W przygodach towarzyszymy wspomnianym już Xavierowi Harkonnenowi, Vorianowi Atrydzie, Iblisowi Ginjo i Serenie Butler. W tym tomie nie pojawia się właściwie nikt nowy, o kim warto wspomnieć. Zresztą wśród znanych nam postaci intryguje tylko Erazm, który jest naprawdę ciekawie rozpisany. Z uwagą śledziłem rozwój tej myślącej maszyny, stwierdzając, że w tym jednym przypadku duet autorów naprawdę się popisał.
Frank Herbert pisał jednym z najbardziej rozpoznawalnych dla mnie stylów – jego niezwykłe metafory i dokładne opisy (niejednokrotnie nawet zbyt długie) czy sposób, w jakie przelewał na kartkę swoje refleksje, na długo zapadają w pamięć. W przypadku dwójki autorów Krucjaty… jest całkowicie odwrotnie – kolejne odsłony Legend Diuny to wręcz idealny przykład standardowej rzemieślniczej roboty. Wszystko opisywane jest bez polotu, ale zadowalająco; dialog nie porywają, choć nie trzeba się specjalnie skupiać przy ich czytaniu – ot, po prostu tradycyjna kronika.
Jedynym punktem, który wyróżnia Krucjatę… jest oczywiście wydanie. Trzeba przyznać, że Rebis stara się jak nigdy – obie serie o Diunie to perfekcyjnie przygotowane okładki i fenomenalne ilustracje Wojciecha Siudmaka (ciekawostka dla fanów ilustratora – tym razem jest ich zdecydowanie więcej).
Dla kogo jest Krucjata przeciw maszynom? Dla tych, którzy lubią poznać dogłębnie uniwersum swego ulubionego cyklu – z pewnością. Traktujący historię Paula Muad’Diba jak świętość i nieuznający wszelkich uzupełnień serii niech w ogóle nie zabierają się do tej książki – byłaby dla nich tylko profanacją. Jeśli natomiast chcesz dopiero zacząć przygodę z Arrakis – lepiej przeczytaj Diunę; Legendy możesz zostawić na później i potraktować jako ciekawostkę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Dżihad, którego początek mieliśmy okazję oglądać w pierwszym tomie, trwa w najlepsze. Dzięki taktycznemu geniuszowi Xaviera Harkonnena i niekonwencjonalnym akcjom Voriana Atrydy ludzie stawiają czynny opór maszynom. O prowojenne nastroje polityczne Ligi zrzeszającej wolnych ludzi dba Iblis Ginjo, problemami społecznymi zajmuje się Serena Butler. Wszystko wskazuje na to, że szczęście w końcu uśmiechnie się do naszych bohaterów.
Fabuła w Krucjacie przeciw maszynom jest rozplanowana na naprawdę imponującą liczbę rozdziałów – biorąc pod uwagę, że narracja przeplata się w nich nieustannie, może to oszałamiać. Jeśli jednak pamiętacie jeszcze, że w pierwszym tomie Legend było podobnie, to z pewnością wiecie, że można się do tego przyzwyczaić; więcej nawet – trzeba uznać to za konieczne, bo ciężko byłoby przetrwać te osiemset stron bez pewnych przerywników.
Drugą stroną medalu jest to, iż fabuła w żadnym razie nie porywa – mamy trochę polityki, trochę bitki, najwięcej jednak nudnego gadania. Autorom nie udało się powtórzyć tego, co zrobili w Dżihadzie... – tam czytelnik "przelatywał" przez tekst, nie skupiając się zbytnio, ale i nie nudząc. W przypadku Krucjaty… jest to właściwie niemożliwe, gdyż niejednokrotnie z kartek wręcz wieje nudą. Najgorsze jednak w fabule tej części jest zjawisko, które początkowo mnie zaniepokoiło, później zaś tylko śmieszyło: deus ex machina, która wzięła w posiadanie ostatnie sto stron powieści. W zakończeniu ginie więcej znanych nam postaci, niż w pozostałej części Krucjaty… i Dżihadzie… razem wziętych.
Ze "starej" Diuny najmocniej w pamięć wbiły mi się dwie rzeczy – bohaterowie i klimat. Ten drugi w Krucjacie… jest jakiś nieokreślony. Niby mamy tutaj ładnych kilka stron poświęconych powstawaniu społeczności fremeńskiej (która stanowi istotny element atmosfery serii Franka Herberta), ale fragmenty te wcale nie porywają. Reszta jest całkowicie szara: galaktyczna polityka i kilka kosmicznych walk nie wystarczą, aby czytelnik brnął z zainteresowaniem przez kolejne strony. Umieszczenie Krucjaty… w którymś z podgatunków science-fiction jest doprawdy trudne – dziwnie kojarzy mi się ona z Marzycielami państwa Eddings: tam mieliśmy fantasy epickie bez epickości, tutaj: fantastykę militarną bez większej ilości bitew (choć główną osią powieści jest nieustająca wojna).
W ogromnej części bohaterowie Krucjaty… to nasi starzy znajomi. W przygodach towarzyszymy wspomnianym już Xavierowi Harkonnenowi, Vorianowi Atrydzie, Iblisowi Ginjo i Serenie Butler. W tym tomie nie pojawia się właściwie nikt nowy, o kim warto wspomnieć. Zresztą wśród znanych nam postaci intryguje tylko Erazm, który jest naprawdę ciekawie rozpisany. Z uwagą śledziłem rozwój tej myślącej maszyny, stwierdzając, że w tym jednym przypadku duet autorów naprawdę się popisał.
Frank Herbert pisał jednym z najbardziej rozpoznawalnych dla mnie stylów – jego niezwykłe metafory i dokładne opisy (niejednokrotnie nawet zbyt długie) czy sposób, w jakie przelewał na kartkę swoje refleksje, na długo zapadają w pamięć. W przypadku dwójki autorów Krucjaty… jest całkowicie odwrotnie – kolejne odsłony Legend Diuny to wręcz idealny przykład standardowej rzemieślniczej roboty. Wszystko opisywane jest bez polotu, ale zadowalająco; dialog nie porywają, choć nie trzeba się specjalnie skupiać przy ich czytaniu – ot, po prostu tradycyjna kronika.
Jedynym punktem, który wyróżnia Krucjatę… jest oczywiście wydanie. Trzeba przyznać, że Rebis stara się jak nigdy – obie serie o Diunie to perfekcyjnie przygotowane okładki i fenomenalne ilustracje Wojciecha Siudmaka (ciekawostka dla fanów ilustratora – tym razem jest ich zdecydowanie więcej).
Dla kogo jest Krucjata przeciw maszynom? Dla tych, którzy lubią poznać dogłębnie uniwersum swego ulubionego cyklu – z pewnością. Traktujący historię Paula Muad’Diba jak świętość i nieuznający wszelkich uzupełnień serii niech w ogóle nie zabierają się do tej książki – byłaby dla nich tylko profanacją. Jeśli natomiast chcesz dopiero zacząć przygodę z Arrakis – lepiej przeczytaj Diunę; Legendy możesz zostawić na później i potraktować jako ciekawostkę.
Mają na liście życzeń: 2
Mają w kolekcji: 6
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 6
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Diuna. Krucjata przeciw maszynom (The Machine Crusade)
Cykl: Legendy Diuny
Tom: 2
Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Autor ilustracji: Wojciech Siudmak
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 31 sierpnia 2008
Liczba stron: 832
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 150 x 225
Seria wydawnicza: Diuna
ISBN-13: 978-83-7510-104-1
Cena: 59,90 zł
Cykl: Legendy Diuny
Tom: 2
Autor: Brian Herbert, Kevin J. Anderson
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Autor ilustracji: Wojciech Siudmak
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 31 sierpnia 2008
Liczba stron: 832
Oprawa: twarda z obwolutą
Format: 150 x 225
Seria wydawnicza: Diuna
ISBN-13: 978-83-7510-104-1
Cena: 59,90 zł